Artykuły

Żyję dzięki swojemu optymizmowi

- Aktorstwo wymaga pewnego cyklu, intensywnych prób. W filmie, w serialu nie ma na to czasu - mówi KRZYSZTOF KOWALEWSKI, aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

Jak co roku, 6 grudnia Fundacja Polsatu, aby pomóc dzieciom, organizuje Mikołajkowy Blok Reklamowy. My z tej okazji pytamy Krzysztofa Kowalewskiego, jak to jest być św. Mikołajem.

W czerwonym płaszczu i z siwą brodą czuje się Pan jak św. Mikołaj?

- Nie. Czuję się jak Krzysztof Kowalewski, (przyp. red.: W tym momencie aktor śmieje się swoim charakterystycznym, wysokim cha, cha, które pojawi się jeszcze wielokrotnie). Straciłem rachubę, który raz biorę udział w tej akcji. Ale zawsze zakładam kostium z przyjemnością.

Nie traktuje Pan tego jako roli?

- Broń Boże, nie! To za proste zadanie, żeby traktować je jak rolę. (Do salonu wpada awanturujący się pies Lepek. Żona Pana Krzysztofa, Agnieszka, prosi, by pies nie wskakiwał na kanapę. - Ależ on nigdy tego nie robi, chociaż jest bęcwałem - bierze w obronę Lepka Pan Krzysztof).

Pamięta Pan mikołajki w dzieciństwie?

- Nie za bardzo. Ale z pewnością jako dziecko wierzyłem w św. Mikołaja. Tylko nie pamiętam, do którego momentu. Dzieciństwo przypadało na okupację. Nie było okazji i nastroju do świętowania.

Wojna i mikołajki? To trochę słabo brzmi, prawda?

Początek grudnia bez prezentów? Musiało być smutno.

- Nie było tak źle. Za to dobrze pamiętam prezenty gwiazdkowe. Pierwszy rower "Ormonde". Nowiutki. Długo głaskałem kierownicę. Ach, jaki to był cudowny prezent. Poszedłem z nim spać. W nocy rower się przewrócił i dostałem w głowę. Bolało (śmiech).

A teraz obchodzicie Państwo mikołajki?

- Oczywiście. Dajemy sobie drobiazgi. Nie wariujemy. Przecież rzecz jest nie w wartości, a w pamięci

Kto kupuje te drobiazgi?

- Prezent dla żony kupuję osobiście. Przeważnie są to kosmetyki, bo tak najłatwiej, no i bezpiecznie. Kupując inne rzeczy, można nie trafić w gust albo w rozmiar. Chociaż pochwalę się, że raz udało mi się dobrze dobrać dla żony ubranie. Może dzięki temu, że poszedłem ze wskazówkami (śmiech).

Trudne czasy udało się Panu zapomnieć dzięki optymizmowi?

- Cha, cha. Zapewne tylko dzięki temu żyję.

Czuje się Pan na 77 lat?

- Czuję, czuję. I to bardzo. Czasem w barku, czasem w nodze (śmiech). Ale mówiąc poważnie, jestem z natury figlarzem, więc to mnie ratuje.

Porozmawiajmy o naszej kulturze. Na początku niższej. Ogląda Pan telewizję?

- Tak. Przede wszystkim TVN 24. Chcę wiedzieć, co się dzieje na świecie. Chętnie zatrzymuję się też na programach o przyrodzie. No i podglądam polskie seriale, jak leci. Loteria.

I jakie ma Pan spostrzeżenia?

- Włosy dęba stają. Marne to wszystko. W porównaniu z amerykańską, jakość naszych produkcji jest żenująca. Mam wrażenie, że służy jedynie do napędzania pieniędzy producentowi. Marność będzie, dopóki nie powstanie silny związek aktorski, broniący naszych interesów. Mam tu na myśli przede wszystkim poziom aktorstwa. Do tego czasu będzie taka niesmaczna marmolada.

Ale zagrał Pan w "Prawie Agaty" w TVN i to wcale nie jest zły serial.

- Tak. Zagrałem z wielkim przekonaniem. Ale ten serial to jedynie drobna jaskółka.

A w kinie można Pana spotkać?

- Proszę pani, ja nie wychodzę z kina. Kilka dni temu byłem na filmie rosyjskiej produkcji "Lewiatan". Bardzo dobry. Polecam.

Podobają się Panu polskie produkcje?

- "Bogowie" są świetni. Tomasz Kot udowodnił, że tylko on mógł to zagrać. "Ida" też jest rewelacyjna. Ale to są dla mnie dwa wyjątki, za to nie ma co ukrywać, wspaniałe. A reszta, no cóż...

Myślał Pan o zawodowym następcy?

- Ja nie myślę. Niech oni myślą (śmiech). Jest niewątpliwie kilka osób interesujących i utalentowanych. Piotrek Adamczyk, który zawsze pracuje na serio. Borys Szyc trzyma się teatru i wie, ile teatr znaczy dla zawodu. Jest też Kasia Dąbrowska. Nikogo nie chcę skrzywdzić, bo może zapomniałem nazwiska...

A kondycja polskiego aktorstwa w tv?

- Zacznijmy od tego, że prawdziwe aktorstwo jest w teatrze. Bo teatr to taka dożywotnia szkoła zawodu, a w telewizji aktor może się wykazać jedynie gotowością. Aktorstwo wymaga pewnego cyklu, intensywnych prób. W filmie, w serialu nie ma na to czasu.

Co trzeba mieć, żeby być dobrym?

- Talent, szczęście i umiejętności, żeby to szczęście wykorzystać. Moja matka, także aktorka, mówiła: Jeśli chcesz coś mieć z zawodu, pracuj z najlepszymi. Tylko to nauczy aktora grać i pociągnie do góry. Szkoła teatralna zaledwie obciosa i wygładzi ten kamień.

Cieszy się Pan, że nie debiutuje w dzisiejszych czasach?

- Mam wrażenie, że bym się odnalazł w tej rzeczywistości, którą mamy. Każde czasy mają swoje idiotyzmy. Kiedy debiutowałem, były zarządzenia wewnętrzne szkoły teatralnej. Zabraniały angażować młodych aktorów w Warszawie. Uważano, że tylko na prowincji się ukształtujemy, a potem... rozpijemy (śmiech). To wywoływało wielki popłoch i nerwowe ruchy. Na szczęście dyrektorzy teatrów warszawskich nic sobie z tego nie robili.

Dziś zdecydowanie łatwiej o karierę?

- Łatwo. Ale to nic nie znaczy. Pojawiają się czasem efemerydy, których nazwisk nie będę wymieniał. Telewizja zabija rzemiosło. Aktorom, którzy dużo grają w serialach, trudno jest wrócić do pracy w teatrze, bo ich po prostu nie słychać. Już nie potrafią mówić.

Co by Pan doradził tym, którzy chcą się przebić? Bo konkurencja jest ostra.

- Zawsze było nas za dużo. Ale trzeba walczyć o siebie.

Przez wiele lat uczył Pan szermierki na PWST.

- I uciekłem stamtąd, gdy tylko nadarzyła się okazja, bo było za głośno (śmiech).

Gdyby absolwent zapytał: jak zrobić karierę?

- Młody nie przyjdzie, bo sam wie najlepiej.

A Pan kiedy uwierzył w swoje siły?

- Nigdy! Jestem na to zbyt ostrożny i przesadny. Do zawodu mam stosunek nawet ironiczny, bo to w wielu wypadkach broni przed rozczarowaniem. Nie mówię, że jest dobrze i będzie jeszcze lepiej. Wręcz odwrotnie. Wciąż sobie powtarzam: uważaj, licho nie śpi. Nigdy nie zawyżam możliwości ani osiągnięć. Raczej czekam na rozwój wypadków.

Starość w Polsce?

- To zagadnienie nie istnieje. Brakuje pomysłu na starych.

Gdy zaczynał Pan w "Krzyżakach", pomyślał Pan, że osiągnie sukces?

- Raczej zachowywałem się jak roślina, która oczekuje, czy ją podleją, czy uschnie.

Jeżeli by się jednak nie udało? Miał Pan coś w zanadrzu? Taki plan B?

- To jest bardzo mądre - mieć plan B. Ale ja pod tym względem byłem głupi. Nie planowałem i bezczelnie liczyłem na to, że się uda.

Jak się wychowuje nastolatkę po sześćdziesiątce, jest łatwiej czy trudniej?

- Gabrysia ma 14 lat. Jest odpowiedzialna, uparta i piekielnie ambitna. Nie przychodzi jej to łatwo, lecz dzielnie pokonuje trudności i ma bardzo dobre stopnie. Nie rozmawiamy o ocenach. Tłumaczymy, że najważniejsze jest zrozumienie zagadnienia. Czasem ją proszę, żeby zwolniła z nauką. Ja w jej wieku byłem kompletnym kretynem.

Dogaduje się Pan ze znajomymi córki?

- Teraz jest zwyczaj, którego nie znałem, że dzieciaki u siebie nocują, więc od czasu do czasu Gabi zaprasza koleżanki. Jest bardzo wesoło!

Nie ma Pan nic przeciwko?

- Skąd! Gdybyśmy mieszkali w kawalerce... A tak na serio, to córka bardzo nam ułatwia życie!

Jest Pan wymagającym ojcem?

- Teraz od młodzieży za dużo się wymaga. Widzę to po programie nauczania w szkole.

Ambitny?

- Mnie by to zabiło! Niebywałe, jaki huragan wiedzy dzieci muszą przepuścić przez mózg!

Musi być Pan dumny z córki.

- Może nie objawiam tego zbyt entuzjastycznie, ale niewątpliwie jestem dumny!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji