Artykuły

Po parysku, po warszawsku

W odstępie zaledwie tygodniowym Woj­ciech Młynarski dał dwa nowe przed­stawienia w teatrach warszawskich. W Rampie przygotował wieczór złożony z piose­nek Brassensa, Syrenę obdarował garścią tek­stów do przedstawienia snutego na kanwie wspo­mnień Stanisława Grzesiuka "Boso, ale w ostro­gach". Rozmaite klimaty, odmienne tradycje, ale w obu wypadkach pochwycone znakomicie. Mły­narski ma ucho do odtwarzania bardzo osobi­stych światów twórców, z którymi czuje się w ja­kiś sposób wiązany.

Spektakl w Rampie jest w pełnym tego słowa znacze­niu dziełem Wojciecha Młynarskiego - nie tylko przygo­tował scenariusz, dał większość tłumaczeń, ale i całość wyreżyserował. Zaletą tego skromnego przedstawienia jest ograniczenie do minimum tkanki wiążącej całość, na pograniczu recitalu i reportażu z typowej kafejki pa­ryskiej. Dramaturgicznie rzecz podpiera postać barma­na (Tomasz Sapryk), serwującego trunki, który ma również swoje pięć minut - świetną interpretację zabaw­nej ballady "Kaczuszka Januszka". Ale o sukcesie wido­wiska decyduje trafna obsada gwiazdy wieczoru.

Piotr Machalica, wykonujący piosenki Brassensa, śpiewa je tak, jakby się z nimi urodził na ustach: lekko, od środka, z mgłą ironii i dystansu, z radością. Z brawu­rą interpretuje piosenki (z wyśmienitymi słowami polski­mi Młynarskiego) "Jak ktoś jest żłób - będzie żłób" i "Złe zioło" (czysta żywa poezja Jeremiego Przybory). Pierwsza z nich - i słusznie - każdemu się kojarzy wedle jego własnych wspomnień. Druga wabi dwuznacznością, choć tak naprawdę jest wołaniem o miłość. Piotra Ma­chalicę wspomagają aktorzy Rampy - w rezultacie po­wstał wieczór poezji, dający do myślenia i odświeżający.

W Syrenie Młynarski ukazuje jeszcze inną stronę swe­go talentu - już nie jako tłumacz i znakomity autor parafraz, ale autor wczuwający się w świat innego artysty. Sy­rena zresztą tym przedstawieniem wraca poniekąd do ko­rzeni, czyli do tradycji ukazywania na swojej scenie specy­ficznych warszawskich widowisk. Spektakl wywiedziony ze wspomnień warszawskiego barda, zakochanego w ro­dzimym Czerniakowie, przywraca swojski urok zakaza­nych uliczek osiedla na pograniczu Powiśla, jego atmosfe­ry w okresie między wojnami, nędzy i nadziei. To ponie­kąd "archeologia" dla dzisiejszych mieszkańców tej części miasta, tak przecież już odmienionej i odmłodzonej.

Ale w tekście Grzesiuka Barbara Borys-Damięcka (scenariusz) odnalazła uczucia i tęsknoty godne pamięci, a Młynarski inspirację do piosenek (z muzyką Jerze­go Derfla), oddających klimat przeszłości, a zarazem ad­resowanych do wrażliwości współczesnego widza. Spek­takl w reżyserii Tadeusza Wiśniewskiego jest hołdem dla dawnych mieszkańców osiedla, dla ojca Stanisława Grzesiuka, dziś - jak śpiewają aktorzy Syreny - odpoczy­wającego zasłużenie w niebie socjalistów. Opowieści o ulicy Tatarskiej brzmią niczym nasza swojska West Side Story, mniej widowiskowa od amerykańskiej, ale prze­cież bliska warszawiakom. W pamięć zapada finałowa piosenka "Boso, ale w ostrogach", traktująca o warszaw­skim honorze, a także dwie wzruszające prostotą pieśni o miłości w wykonaniu Terasy Lipowskiej i Lidii Korsakówny oraz pełna dyskretnego żaru narracja Euge­niusza Kamińskiego.

Odmłodzony zespół Syreny demonstruje niezłą dyspozycję (zwraca uwagę dojrzała rola Dariusza Dobkowskiego jako Stacha), dzięki której nieist­niejący świat starego Czerniakowa (rodzajowe sceny w spelunce), choć stylizowany i podretu­szowany dla potrzeb sceny, tchnie autentyzmem, trudnym do zdefiniowania apaszowskim czarem. A więc i tym razem - choć po warszawsku, Mły­narski nuci trochę po parysku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji