Artykuły

Pif, paf! Teatr na froncie wschodnim

"Wojna i pokój" w reż. Marcina Libera w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Polski teatr dzielnie walczy z rosyjskim imperializmem. Pół roku temu w Twierdzy Wrocław nacierającym euroazjatyckim hordom mężnie stawił czoła Jan Klata, wystawiając "Termopile polskie" - z Bartoszem Porczykiem w roli księcia Patiomkina. Ucharakteryzowany na Putina faworyt carycy Katarzyny wzbudzał salwy śmiechu na widowni.

W ostatni weekend szpica bojowa przeprawiła się wreszcie na wschodni brzeg Wisły, opanowując gmach Teatru Powszechnego. Tym razem do mówienia o wojnie na Wschodzie posłużyła "Wojna i pokój" Lwa Tołstoja w adaptacji Pawła Sztarbowskiego i reżyserii Marcina Libera. Niestety, nie zanosi się na to, by fala uderzeniowa dotarła do Kremla. Władimir Władimirowicz odwołał żółty alarm.

Z bohaterów rosyjskiej epopei zostały u Libera karykatury, z akcji - parę wątków pospiesznie streszczonych w pierwszym akcie. Wszyscy piją wódkę, czczą cara i hałaśliwie kochają ojczyznę. I ciągle strzelają, bo opowieść z czasów wojen napoleońskich zapowiadać ma dzisiejszy rosyjski imperializm. W końcu każdy Polak to wie, Rosja jest zawsze taka sama. Od Iwana Groźnego przez Józefa Stalina po dzień dzisiejszy. Sztarbowski z Liberem przyznają każdemu Polakowi rację. Z boku, zza okularów, przygląda się temu wszystkiemu oczywiście inteligencki dysydent - Pietia Bezuchow. Nie ma tu miejsca na jego liberalne idee.

Bardzo zły teatr

Ale dajmy na chwilę spokój polityce. "Wojna i pokój" to - w odróżnieniu od "Termopil polskich" - bardzo zły teatr, reżyserska porażka Libera. Sceny nie kleją się ze sobą, spektaklowi brak rytmu, panuje nieporadny chaos i tandeta przerywana wystrzałami. Tak, kapiszonów i sztucznej krwi zużywa się tu całkiem sporo.

Wizyta w Powszechnym jest bardzo rzadką okazją, by zobaczyć nieudaną rolę Dobromira Dymeckiego. Wysoki blondyn, który gra tu księcia Bołkońskiego, jest jednym z najlepszych aktorów młodego pokolenia. Wyjątkowo plastyczny - w Dramatycznym u Strzępki, w Narodowym u Bogomołowa, w Kaliszu u Podstawnego oglądać mogliśmy go w bardzo odmiennych wydaniach. U Libera jest kompletnie nijaki.

To tylko przykład na to, jak Liber nie poradził sobie z porządnym przecież materiałem, który miał pod ręką. I tyczy się to zarówno aktorów od lat obecnych w Powszechnym - Mariusza Benoit, Andrzeja Mastalerza, jak i przybyszy z bydgoskiego teatru - Joanny Drozdy czy Piotra Stramowskiego. Wszyscy są tu drewniani - jak trójramienny krzyż, który Bołkoński-Dymecki zbija z desek, byśmy nie zapomnieli, że za rosyjski imperializm odpowiada też prawosławie.

Podtytuł "Wojny i pokoju" z Powszechnego brzmi "fantazja na temat powieści Lwa Tołstoja". Słowo "fantazja" jest podwójnym bezpiecznikiem - nie tylko pozwala na luźny stosunek do adaptowanego dzieła, ale też może bronić przed posądzeniem o rusofobię i powielanie najgorszych stereotypów.

"My tu sobie tylko tak fantazjujemy o Rosjanach" - mogą powiedzieć Liber i Sztarbowski. Tyle tylko, że nie bardzo wiadomo po co. Chcą przestrzec przed rosyjskim imperializmem? To robią codziennie gazety i politycy wszystkich opcji, nie potrzeba do tego ani Tołstoja, ani teatru.

A może twórcy pragną opowiedzieć o polskim stosunku do Rosji? O mieszaninie strachu, podziwu i pogardy, która zrymowała się teraz z sytuacją międzynarodową i pozwala autorowi każdego komentarza w internecie uchodzić za specjalistę od spraw wschodnich, który "zna ich najlepiej" i "wszystko przewidział"? Jeśli tak - to nie wyszło. I to bardzo.

Grubo ciosane aluzje

To już druga wspólna praca Libera i Sztarbowskiego po ubiegłorocznym "Weselu" z Bydgoszczy. Ich metoda na polityczną interpretację klasyki to najprostsze skojarzenia, banalne rozpoznania i grubo ciosane aluzje. Zwłaszcza tych ostatnich nie brak - począwszy od znanej z głośnego reportażu postaci kobiety piętnowanej i maltretowanej w Donbasie za prozachodnie przekonania, do akcentowanego za każdym razem z emfazą i mrugnięciem oka słowa "car". Tak, to mógłby być bardzo radykalny spektakl. Gdyby powstał w Moskwie. Albo gdyby premiera odbyła się, owszem, w Warszawie, ale w czasach stalinizmu.

Wojna na wschodzie okazuje się bardzo wdzięcznym tematem dla sceny. Przede wszystkim zaś - bezpiecznym. W naszej inteligenckiej tradycji jest dobrze widziane, by teatr angażował się w sprawy społeczno-polityczne. Klasyczny tytuł przyciągnie widownię, Rosja to temat z pierwszych stron gazet, a jednocześnie nikt się ze spektaklem o nią specjalnie nie pokłóci, nikt się nie oburzy - bo przecież wobec narastającego zagrożenia obowiązuje narodowa zgoda. Po co więc babrać się w rodzimych konfliktach? Lance do boju, szable w dłoń - Rosjanina goń, goń, goń!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji