Artykuły

Czarna dziura

"Afryka" Agnieszki Jakimiak w reż. Bartosza Frąckowiaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Piotr Morawski, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Afryka jest fantazją. Projekcją Europejczyków na temat inności. Tu wszystko jest na opak: ludzie są czarni, panuje nędza, chodzi się nago; tu jest HIV, brutalna przemoc i spichlerze Chińczyków. Albo inaczej: tu są słonie, lwy, sawanna o wschodzie słońca i malownicze widoki, tu są gorliwi chrześcijanie radośni w swej wierze, kolebka ludzkości, rdzenni mieszkańcy w śmiesznych spódniczkach z trawy. Kolejność jest dowolna, bo to właściwie wszystko jedno. To podręczny zestaw narzędzi opisu, jakimi dysponuje Europejczyk. Dla przeciętnego mieszkańca Zachodu jest też w zasadzie wszystko jedno czy rzecz dzieje się w Kenii, Nigerii czy Mozambiku: Afryka to gigantyczna czarna dziura skrywająca wszystkie europejskie lęki i uprzedzenia.

Pięćdziesiąt lat temu Afrykę nawiedziły europejskie cnoty: Wolność, Demokracja, Równość, Oświecenie, Braterstwo, Racjonalizm i Moralność. I wszystko miało się zmienić, a Afryka miała przestać być wyrzutem sumienia dla Zachodu. Miał powstać nowy język opisu, ba!, Godard założył nawet w Mozambiku telewizję. Kapuściński pisał "Heban", którym chciał przywrócić prawdę o Afryce. Wyrwać ją z klisz i wprowadzić do historii. Nic z tego. Afryki - twierdzą Agnieszka Jakimiak i Bartosz Frąckowak - opisać się nie da. Dla Europejczyka na zawsze pozostanie ona osadzonym w bezczasie czarnym lądem.

Już na początku bydgoskiego spektaklu widzimy, że nic się nie zmieniło. Stoi namiot, a przed namiotem maszyna do pisania. Klasyczna sytuacja etnograficzna - biały badacz wśród obcych. Chce poznać, chce zrozumieć, przybliżyć i oswoić. Robi więc, co potrafi najlepiej - tworzy dyskurs. Afryka nie zna jednak dyskursu, to twór całkiem europejski. Tymczasem właśnie terkot maszyny do pisania wyznacza teraz rytm przedstawieniu; w pierwszych partiach powstaje właściwie koncert na maszynę do pisania, w którym ginie to, co się w ten rytm wpisać nie chce; to, co wystaje i nie pasuje. Badacz czy reporter pstryka zdjęcia. Mnóstwo fotografii. Afryka nie zna jednak zdjęć. Aparat marki kodak - dowiadujemy się z przedstawienia - został wyprodukowany dla amerykańskiej armii, a każde zdjęcie jest ustawiane przez fotografującego tak, by ci, których na nim widać, spełniali oczekiwania oglądających albumy. Na zdjęciach nie ma więc Afryki.

No więc pat jest już na poziomie medialnym. Afryka to czarna dziura przykryta tekstami i obrazami które bardziej gubią tropy i zaciemniają rzeczywistość niż ją rozjaśniają. To jednak tylko naskórek, bo pod spodem nie ma nic. Albo inaczej - jest głębia tak czarna jak kartki znalezionego dziennika, z których niczego nie da się odczytać.

Dlatego też "Afryka" nie jest wcale przedstawieniem o Afryce; raczej o naszych wyobrażeniach na jej temat, które nabyliśmy w trakcie lektur reportaży czy z wiadomości telewizyjnych. Tu Kapuściński rzeczywiście staje na równi z wizjami snutymi przez "National Geographic" - i choć będą tacy, którzy się na to żachną, obie wersje opowieści o Afryce są siebie warte. Obie mnożą obrazy i teksty i utrwalają nas w przekonaniu, że wiemy. Że po prostu wiemy i już. Znamy te historie: setki lat kolonializmu, potem świt Afryki w latach sześćdziesiątych, dekolonizacja, demokracja. Kiwamy głowami, rozumiemy, czujemy empatię; czujemy się winni. A przy tym w swoim poczuciu winy jesteśmy tacy szlachetni i piękni. Piękniejsi niż ci, którzy kolonizowali i mądrzejsi od tych, którzy kiedyś rysowali mapy, na których nie było muzułmańskich rejonów Afryki.

Afryka kłopocze, a "Afryka" to nasze zakłopotanie wywleka na wierzch. Myśleliście, że jak przeczytaliście "Heban" to wiecie lepiej? Guzik prawda. Myślicie, że jak naczytaliście się o postkolonializmie, to odrobiliście lekcję? Uwierzyliście w wolność, demokrację, braterstwo, równość? Naiwni.

W "Afryce" europejskie cnoty przychodzą w ewangelicznym sztafażu, tak jak niegdyś przybyły do Afryki wiara, nadzieja i miłość. "Idźcie i przygotujcie się, żebyście mogły zostać spożyte przez tych, którzy nigdy waszego smaku nie poznali. Wyście opoką, na której zbuduję Demokrację moją"; a potem Dekolonizacja odwiedza pusty grób, w którym stoi umorusana Demokracja. To świetna scena - znacznie mocniejsza niż wyliczanie grzechów Kościoła względem Afryki, bo uderzająca w nas samych - takich pięknych i poprawnych - a nie bijąca rykoszetem w skompromitowaną już doszczętnie instytucję. A więc właśnie tak, wy - którzy z taką gorliwością niesiecie równość i braterstwo, a także prawa człowieka - jesteście tacy sami jak jezuici, którzy na sztandarach również mieli wypisane rzeczy piękne i szlachetne. No i jak wam z tym teraz?

Cnoty europejskie popełniły w Afryce zbiorowe samobójstwo. Ta konstatacja ma dużo większą siłę rażenia niż roztrząsania na temat uwikłań Kościoła, biznesu i nauki razem wziętych - to już dobrze znamy. Autorefleksji trzeba dokonać na innym poziomie, no bo jeśli nie równość, braterstwo, prawa człowieka, demokracja, to co? To jest właśnie pat na który wskazuje bydgoskie przedstawienie. Nie ma wyjścia, bo choćbyśmy mieli jak najlepsze intencje, to i tak będziemy kolonizować; i tak będziemy dominować i sprawować władzę, choćby tylko symboliczną. A z drugiej strony nasz dług rośnie - dziś jesteśmy winni Afryce pięćset lat, a licznik wcale nie przestaje tykać.

Bydgoska premiera "Afryki" otwiera w Teatrze Polskim nową dyrekcję. Paweł Łysak przez ostatnie lata robił teatr angażujący. Tego chcą również i obecni dyrektorzy, włączając publiczność w poważną rozmowę o sprawach kluczowych dla współczesności. Nie tylko o sprawach bydgoskich i nie tylko polskich, czemu świadectwo daje właśnie "Afryka". No bo jak dziś inaczej myśleć o świecie? Nie ma Bydgoszczy bez Lagos. Cały świat stanowi system naczyń połączonych.

Afryka prześladuje Frąckowiaka chyba od czasu, gdy wespół z Weroniką Szczawińską zrobił w Wałbrzychu "W pustyni i w puszczy". Spektakl precyzyjnie rozmontowujący Sienkiewiczowską narrację kolonialną, ale przecież także wpisujący Sienkiewicza i polskie tęsknoty za kolonialną mocarstwowością w całkiem współczesne i to nie tylko polskie fobie i frustracje. To tam jest kapitalna scena odciskania czarną farbą śladów dłoni na ciele - to europejski dotyk czyni czarnym, to europejski dotyk stygmatyzuje i naznacza. Afryka sama z siebie czarna by przecież nie była. "Afryka" też jest o tym. O złym dotyku: kartografów, reporterów czy misjonarzy. W Wałbrzychu opowiedziana całkiem bezczelnie historia Stasia i Nel rozerwała na strzępy tkankę powieści Sienkiewicza. W Bydgoszczy już było poważniej: analitycznie, chłodno, z dystansem; bardziej uczenie niż bezczelnie. Nawet nieco wykładowo. A więc teraz idzie o sproblematyzowanie miejsca z którego się mówi. Jak się mówi i do kogo się mówi; o tym też jest ten spektakl.

Afryka łatwo się metaforyzuje. Pisała o tym nie tak dawno w "Dialogu" Joanna Krakowska w eseju "Czarnuchy". Czarnuchem może być ktokolwiek, bo nie chodzi przecież o kolor skóry, lecz o relacje władzy. Czarnuchem bywa więc Polak; czarnuchem może być robol, katol, słoik - każdy, wobec kogo stosowany jest ton wyższości. Każdy, kogo się nawraca, kogo się cywilizuje, każdy, za kogo się mówi dla jego własnego dobra, każdy, kogo się ubezwłasnowolnia w imię jego własnych interesów. Każdy, o kim wie się lepiej, co myśli i czego mu potrzeba.

W tej rozgrywce nie ma niewinnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji