Artykuły

Didżej w teatrze

"Klata Fest." w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

Klata Fest. zainteresował... i rozczarował.

Oblegany przez publiczność festiwal miał uczynić z Jana Klaty najważniejszego reżysera nie tylko młodego pokolenia. Przyniesie efekt odwrotny: obnażył pustkę myślową, ordynarność i nudę jego teatru.

Jan Klata przybywał na własny festiwal niosąc nad głową aureolę, którą pracowicie doczepiły mu media. Oto twórca niepokorny, za nic mający narodowe symbole i polityczną poprawność. Człowiek żarliwej wiary, zawsze z różańcem w kieszeni, a jednocześnie bezkompromisowy krytyk wynaturzeń polskiego katolicyzmu. Buntownik z irokezem na głowie, w wojskowym mundurze, przyjeżdżający do Warszawy, która dotychczas się na nim nie poznała. Reżyserował we Wrocławiu, Wałbrzychu, Gdańsku, a tu nie.

Wszystko to, jak i reklama na niespotykaną przy teatralnych wydarzeniach skalę, ściągnęło do sal Dramatycznego i Studio tłumy. Było tak jak przed laty podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych, kiedy publiczność wisiała na żyrandolach. Pod względem popularności Klata przebił i Brooka, i Strehlera. To odrobinę przerażające.

Z wiadomości

Z pięciu pokazanych spektakli wyłania się obraz reżysera publicysty, który o Polsce i świecie może powiedzieć tylko tyle, ile przeczytał we wczorajszych gazetach i zobaczył w serwisach informacyjnych. Być może zresztą na tym polega tajemnica poparcia Klaty przez kilku wpływowych recenzentów. Klata odpowiada bowiem na potrzebę powrotu na sceny nowego socrealizmu. Zamiast głębszej myśli, prawdziwej pracy z aktorem, rzeczywistego dialogu z klasycznymi tekstami czy wreszcie umiejętności kreowania na oczach publiczności pięknych obrazów mamy "aktualności".

To tylko plakat

W "...córce Fizdejki", podobno wg Witkacego (oryginalnego tekstu zostało zdaje się kilka stron) Klata rozwiesza na scenie Matejkowskie płótno i próbuje sportretować polsko-niemieckie antagonizmy, rozciągając je na całą Europę. Są więc szyldy wielkich korporacji w rękach facetów w garniturach i z dobrymi zegarkami na rękach, czyli obywateli nowej Europy. Naprzeciw stają obdartusy i bezrobotni z Wałbrzycha, ściskając torby z Biedronki, Alberta, Reala. To nowa Polska. Na takim zestawieniu kończy się inwencja Klaty.

W "Lochach Watykanu", ponoć opartych na powieści Andre Gide'a, mamy tandetny obraz Jezusa, a z głośników płyną na przemian modlitwy i słynna "Barka". Ową pieśń intonuje także akompaniując sobie na gitarze kardynał-oszust. To wystarczy, by wzbudzić aplauz widowni.

Nic to, że cała reszta trzygodzinnego widowiska to nieudolnie robiony teatr tradycyjny, a więc taki, który jest Klacie rzekomo obcy. Nowoczesność reżysera polega na tym, by poszczególne sceny oddzielać długimi wyciemnieniami i puszczać odpowiednio zmiksowaną muzyczkę. Przynoszącą zresztą chwile ulgi w nudnym przedstawieniu. Jest głośno, ale przynajmniej nie bezdennie głupio. Może Klata powinien zająć się didżejowaniem?

Wskazywałaby na to wrocławska "Nakręcana pomarańcza" wg słynnej powieści Burgessa - widowisko przynajmniej efektowne i dynamiczne. Podobnie jak w telewizyjnym "Rewizorze" Gogola, przeniesionym w realia Polski lat 70., rzecz sprowadza się do nachalnej gazetowej publicystyki. Zamiast teatru mamy jaskrawe plakaty.

Zasady Klaty

To reżyser narcyz, dla którego tekst nie ma większego znaczenia. Ma tylko podbić założone wcześniej przez artystę tezy. Jeśli tego nie robi - też nie ma problemu. Klata dokłada bowiem stale całe nie związane z dramatem sekwencje. Dlaczego? Bo mu się spodobały. To nic, że rozbija przy tym i tak mizerną strukturę przedstawienia. Tak było wielokrotnie w "...córce Fizdejki" i nagminnie w kuriozalnym "Fanta$y". Klata, jak na zaangażowanego twórcę przystało, postanowił zająć się tu obecnością polskich wojsk w Iraku. Wprowadza więc żołnierzy powracających do kraju na wózkach inwalidzkich, którzy kilka razy powtarzają szaleńczy taniec. Z przedstawieniem ma to niewiele wspólnego.

Spektakle Klaty, z racji inwencji reżysera i poziomu jego poczucia humoru, powinno się wystawiać w kabarecie. Najlepiej gdyby to był kabaret gdzieś w Koziej Wólce. Przed występami mógłby grać reaktywowany zespół Ich Troje. Z "...córki Fizdejki" dowiadujemy się bowiem, jak działa lewatywa w "Fanta$y", który podobno ma być swobodną wersją "Fantazego" Słowackiego, jeden przaśny gag goni kolejny. Reżyser nie zadaje sobie trudu, by połączyć dowcipasy w spójną teatralną opowieść. A jeśli jakiś żarcik polubi szczególnie, dociska pedał gazu i nie może zwolnić. Tak dzieje się, gdy Fizdejko w takt "Etiudy rewolucyjnej" Chopina wykonuje galop przez polską historię.

Za Klatą ciągnie się łatka obrazoburcy. W "Fizdejce" mamy oświęcimskie pasiaki, w "Fanta$y" [na zdjęciu] - "Czerwone maki na Monte Cassino" połączone z ostrą kopulacją. Nie bulwersuje mnie to. Raczej nuży niesmakiem. Taki jest kolejny sposób Klaty na teatr. Połączyć obraz z muzyką, by było szokująco. Nieważne, że jest przy tym chamsko i głupio. Płaci publiczność.

Klata Fest okazał się przeglądem absurdalnym. Okazało się, że wystarczy zrobić siedem spektakli, by doczekać się własnego festiwalu i monograficznego numeru "Notatnika Teatralnego". Poprzednim, którego spotkał taki zaszczyt, był Erwin Axer. Może gdyby nie budować Janowi Klacie pomnika, jego spektakle nie budziłyby takiego zażenowania. Ale go zbudowano, kamieniując artystę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji