Artykuły

Cel - wstrząsnąć stolicą

- Jak złapiemy publiczność za twarz o godz. 19, to wypuścimy o 21. Widzowie wychodzący ze spektaklu "Imię" będą wymięci, jakby spędzili dwie godziny w pralce automatycznej - mówi aktor Szymon Bobrowski w rozmowie z Sylwią Krasnodębską z Gazety Polskiej.

WYWIAD Z aktorem SZYMONEM BOBROWSKIM rozmawia SYLWIA KRASNODĘBSKA

Szymon Bobrowski gra gospodarza domu, który zaprasza znajomych na kolację. Drobne sprzeczki znajomych przerodzą się w prawdziwą bitwę...

Co musi się stać, żeby aktor chciał zagrać w spektaklu w wieczór sylwestrowy?

- Jeśli jest pełna widownia i na scenie koledzy, którzy inspirują do stuprocentowego zaangażowania, to bardzo chętnie spędzę wieczór w teatrze. Nawet sylwestrowy wieczór.

I właśnie 31 grudnia wystąpi Pan w Teatrze Dramatycznym na Scenie na Woli w spektaklu "Imię". Małżeństwo zaprasza do domu gości, wśród nich jest ciężarna kobieta. Przy stole dochodzi do poważnego sporu o imię dla jej dziecka. Co w scenariuszu "Imienia" pana urzekło?

- To naprawdę fantastyczny tekst! Mam nadzieję, że lekko wstrząśnie Warszawą. No i to ostra sztuka.

Co ma Pan na myśli?

- Od paru lat występowałem głównie po to, żeby bawić. Grałem takie spektakle, które sprawiały, że ludzie wychodzili z teatru odprężeni i szczęśliwi. Tym razem mam tekst, który może spowodować, że widzowie będą nie do końca wyluzowani. Na pewno wyjdą z teatru z nurtującymi ich przemyśleniami. Jeżeli dostaję propozycję zagrania w takim spektaklu, nie zastanawiam się nawet trzy sekundy nad przyjęciem roli.

Co to znaczy, że widzowie nie będą wyluzowani?

- To znaczy, że jak złapiemy publiczność za twarz o godz. 19, to wypuścimy o 21. Wychodząc z teatru, będą wymięci, jakby spędzili dwie godziny w pralce automatycznej.

Ale jak rozumiem, ta sztuka ma przez to widzom w czymś pomóc...

- Mam nadzieję. Będę się starał, żeby tak było. Jeśli na widowni będzie siedział taki Pierre, czyli osoba podobna do postaci, którą gram, to może po wyjściu z teatru zrozumie, że nie do końca odpowiednio dobrze zachowuje się w związku małżeńskim i nie do końca właściwie traktuje swoje dzieci i przyjaciół.

Gra Pan u boku swojej przyjaciółki Edyty Olszówki. Domyślam się, że dobra znajomość scenicznego partnera to swego rodzaju ułatwienie dla aktora. Ale czy przyjaźń może też z drugiej strony w czymś przeszkadzać aktorom na scenie?

- Broń Boże! Z Edytą świetnie się rozumiemy. Znamy się od 30 lat. Zagraliśmy 150 razy w Teatrze Powszechnym dziewięć lat temu bardzo kontrowersyjny spektakl "Dotyk", poruszający problemy homoseksualne. Po tych latach przerwy we współpracy jest tak, jak się spodziewałem. Jest między nami chemia i porozumienie. Gra z Edytą to fantastyczna przygoda.

"Imię" to również spektakl o więziach rodzinnych. Pan lubi takie rodzinne sztuki?

- Ja w ogóle kocham teatr. Nie ma na to pytanie innej odpowiedzi. Nie rozróżniam spektakli na rodzinne i nie-rodzinne.

Pytam, bo lubi Pan mówić w wywiadach o swojej rodzinie, o tym, jak angażuje się Pan w rodzinie życie...

- A w życiu! Nigdzie nie znajdzie Pani takiego wywiadu!

Myli się Pan (śmiech). Czytałam w kolorowych, tzw. kobiecych pismach...

- Może coś ode mnie wyciągnęli i poszło bez autoryzacji (śmiech). Nie opowiadam o rodzinie, bo jest ona moją tajemnicą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji