Artykuły

W Charkowie jak w Nowym Jorku

Na początku grudnia w Narodowym Teatrze im. Szewczenki w Charkowie odbyła się premiera spektaklu "Antygona w Nowym Jorku" na podstawie sztuki Janusza Głowackiego. Dzieło Głowackiego - światowej sławy polskiego dramaturga (gazeta "Młoda Ukraina" swego czasu pisała o spektaklu Stanisława Mojsejewa, wystawionym w kijowskim Molodym Teatrze na podstawie dramatu Głowackiego "Czwarta siostra") wyreżyserował Andrzeja Szczytko - pisze Kasijan Kotowycz w dzienniku "Młoda Ukraina".

Charków był stolicą Ukrainy [w latach 1920-1934]. I sztuka, wystawiona w największym teatrze Charkowa, również jest na poziomie "stołecznym". Spektakl realizowany w pewnym stopniu w manierze klipu, przedstawia historię dwóch mężczyzn i kobiety z różnych krańców świata. Portorykanka Anita (w tę rolę dość nerwowo, ale emocjonalnie wcieliła się Maja Strunnikowa) właśnie utraciła Johna, tak jak i ona - bezdomnego z parku, którego uważała za swojego mężczyznę. Żeby nie dopuścić do pochowania Johna na cmentarzu dla bezdomnych i przestępców, zwraca się do dwóch sąsiadów z parku - Polaka Pchełki i Żyda Saszy, artysty z Leningradu - z prośbą o sprowadzenie ciała Johna, aby godnie pochować go w parku. To tylko ogólny zarys fabuły, którą komentuje nie chór grecki, lecz sierżant nowojorskiej policji Murphy - w tej roli groteskowo, a zarazem przekonująco wystąpił Piotr Raczyński. Mówiąc o banalnych przepisach prawa i prawach człowieka, sierżant Murphy przy okazji opowiada o kilku etapach aresztowania podejrzanego i demonstruje całym sobą dobrze znany w społeczeństwie typ działacza-moralisty, który z chęcią "przygrzeje" pałką (chociaż - od kiedy policja jest "z narodem"- już tak się nie zachowuje), a równocześnie pogawędzi z zatrzymanym "o życiu". Postać ta zwraca się do widzów z sali - na scenę wyjdzie dopiero w ostatnim akcie, żeby dołączyć do reszty bohaterów, wśród których jest także nieszczęsny John (w tej roli Siergiej Gusiev).

Dekoracje, kostiumy i oprawa muzyczna utrzymane są w jednym stylu - wyrazistym, trochę "żrącym". Chociaż nie, muzyka jest jednak inna. Na początku spektaklu Sasza, siedząc na ławce, potrząsa starym magnetofonem kasetowym, skąd zda się słyszeć Strangers in the Night w wykonaniu Franka Sinatry. Sztukę kończą inne znane amerykańskie standardy estradowe, romantyczne i melodyjne.

Ogólny styl reżyserii Andrzeja Szczytko jest subtelnie inteligentny, nie krzykliwy, chociaż z pewnymi wyrazistymi akcentami. Reżyser mieszkał i pracował kilka lat w Stanach Zjednoczonych i to się odczuwa w sztuce. Znajomość nie tylko realiów, ale i ducha wewnętrznego, atmosfery czy nawet aury amerykańskiego życia przenika ten spektakl. Scenografia jest dość ascetyczna - cztery pionowe prostopadłościany w głębi sceny, które w trakcie spektaklu albo świecą jak wieżowce nocą, albo stoją szare jak obeliski na pustyni. Symboliczny jest konar drzewa. I zwykła ławka w parku, na której mieszkają Sasza i Pchełka. Dwie bardzo bliskie i zarazem różne osobowości. Każda ze swoją historią, smutną i zabawną jednocześnie.

Sasza - artysta, kiedy przybył do Ameryki, stracił żonę, dom i pracę, i nie liczy już na nic. Grający go Siergiej Biereżko przedstawia widzowi takiego bezdomnego filozofa, Sokratesa z Tompkins Square Park. Przezornego, rozważnego, uzależnionego od alkoholu. Jak reszta mieszkańców parku i wielu innych ludzi. Zaś jego najlepszy przyjaciel Pchełka, drobny oszust i rozrabiaka, w ekspresywnej i realistycznej grze Jewgenija Romanienki jest całkowitym przeciwieństwem Saszy. Ciągle komentuje - i artykuły z gazet, i poczynania Anity, i w ogóle życie. Kiedy podczas rozmowy bohaterowie wspominają, że Judasz, sprzedawszy Chrystusa, oddał pieniądze arcykapłanom, Pchełka snuje swój osobisty wniosek: "Ten Judasz na Manhattanie zbyt wiele by nie osiągnął!". Świat wokół jest bezlitosny i okrutny, więc każdy z bohaterów przeciwstawia mu się, jak może. A sierżant Murphy, jak gdyby wcielając tę regułę w życie, podsumowuje całe wydarzenie: bezdomna wariatka, Portorykanka, powiesiła się na bramie parku, z którego została przepędzona, bo twierdziła, że pochowała tam swojego ukochanego. Maja Strunnikowa odgrywa swoją rolę z uczuciem, nieco histerycznie. Spektakl jest przerywany gromkimi brawami nawet w samym środku akcji. W ostatnim akcie na scenie pojawiają się wszyscy bohaterowie. Światła reflektorów migają różnymi kolorami. Frank Sinatra śpiewa "New York! New York!". Z sufitu prószy czy to śnieg, czy konfetti. Taki nastrój niby świąteczny. Ale smutne to święto, bo miejsce narodzin zajęła śmierć. I tak też się zdarza.

To nie pierwsza (dokładniej - druga) praca sceniczna Andrzeja Szczytko w charkowskim Teatrze Szewczenki. Bez wyniosłych słów o miłości do Ukrainy, europejski artysta przyjeżdża nie do Hamburga czy Lyonu, aby realizować swoje pomysły twórcze, a do wschodniej stolicy Ukrainy. Bez nadmiernego kreowania swojego wizerunku i rozmów o współpracy międzynarodowej, na scenie charkowskiej wystawiana jest sztuka znanego autora (a propos - Janusz Głowacki był obecny na ukraińskiej premierze "Antygony"). Sztuka, którą w różnych wersjach widziała publiczność w USA, Polsce, Rosji i wielu innych krajach. To miło, że i my [Ukraińcy] jesteśmy od teraz na tej liście. Chciałoby się również, żeby nie tylko Charków, lecz także inne miasta naszego kraju (zwłaszcza Kijów) miały możliwość obejrzenia tej smutnej, a zarazem mądrej przypowieści. Historia Saszy, Pchełki i Anity to historia nas wszystkich, samotnych w tym świecie, spragnionych miłości, zrozumienia i współczucia.

***

recenzja ukazała się w dzienniku "Młoda Ukraina" 17 grudnia 2014

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji