Artykuły

Szalone nożyczki, czyli wszystko zależy od widzów

Widzowie dyskutują z aktorami, wpływają na ich działania, a nawet sami wchodzą na scenę. Pierwsze w Opolu przedstawienie interaktywne regularnie zapełnia widownię Dużej Sceny Teatru Kochanowskiego, budzi ogromne emocje i bawi jak żadne wcześniej - pisze Iwona Kłopocka-Marcjasz w Nowej Trybunie Opolskiej.

Jesteśmy w salonie fryzjerskim w Opolu, przez szklane drzwi widać fragment ulicy Krakowskiej. Właściciel Antoni, sympatyczny gej, właśnie ogolił klienta. Ploteczki, śmiechy lekkie rozmowy. Wchodzi kolejny klient, zwalisty Wurzel. Najwyraźniej dobrze się zna z pracownicą Antoniego, seksowną Barbarą, choć konszachty tej pary od początku wydają się podejrzane. Spóźniona wpada pani Dąbek. Helena Maria Dąbek, żona notabla (mój mąż jest posłem - nic nie robi - odpowie niebawem wyniosłym tonem na pytanie inspektora policji, czym zajmuje się małżonek). Inspektor, na razie incognito, oddaje się w ręce Antoniego. Nie doczeka się jednak finału usługi, bo nagle z góry rozlega się muzyka. To mieszkająca nad salonem właścicielka całej kamienicy, Izabela Czerny. Gra na fortepianie i na nerwach sąsiadów z dołu.

Komediowa atmosfera zmienia się z chwilą, gdy okazuje się, że słynna pianistka została zamordowana. Nożyczkami salonu, kilkakrotnie ugodzona w szyję. Podejrzanych jest czworo. Ale kto zabił? To zadanie nie tylko dla inspektora i jego pomocnika. - Proszę więcej światła - mówi śledczy. - O Boże, tu są ludzie! - woła pani Dąbek. Umowna czwarta ściana rozpada się. Widz przestaje być biernym obserwatorem. Jest świadkiem zbrodni. Bierze udział w przesłuchaniu i będzie mógł wyjść dopiero, gdy zagadka zostanie wyjaśniona.

Najpierw następuje coś na kształt wizji lokalnej, czyli rekonstrukcja wydarzeń. Aktorzy częściowo odgrywają, częściowo opowiadają to, co do tej pory się zdarzyło. Czy tak było? - pyta Inspektor - i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uruchamia publiczność. Po czwartej ścianie nie ma już ani śladu.

Teatr interaktywny

Autorem sztuki jest niemiecki pisarz, reżyser, antropolog kultury - Paul Portner. Powstała ona w 1963 roku i szybko podbiła sceny krajów niemieckojęzycznych, ale jej fenomen narodził się w Stanach Zjednoczonych. W 1976 roku tkwiące niej nowe możliwości dostrzegł Bruce Jordan - nowojorski producent teatralny i aktor, który wraz z koleżanką po fachu Marilyn Abrams kupił do niej prawa autorskie. Amerykańcy twórcy, prekursorzy mody na "teatr interaktywny" tak przerobili oryginał, że sztuka stała się światowym przebojem. Dwa lata po nowojorskiej premierze zaczął się triumfalny pochód "Szalonych nożyczek" przez sceny najpierw Ameryki, a potem całego świata. Do tej pory zagrano kilkadziesiąt tysięcy przedstawień. Sztuka została nawet wpisana do Księgi rekordów Guinnessa, jako najdłużej nieprzerwanie grany nie-musical.

Jej fenomen to nie tylko wyjątkowa żywotność sceniczna, ale też łatwość, z jaką daje się widzów w sceniczną akcję wciągnąć (a potem umiejętnie pociągając za sznurki, nimi sterować).

Publiczność na ogół unika interakcji, gdy nie wie, do czego one prowadzą. Woli swoją bezpieczną rolę niemego obserwatora. - Sama tego nie lubię, gdy jestem widzem - mówi aktorka Grażyna Rogowska. - Na początku więc mieliśmy obawy, czy publiczność zechce się bawić. Rzeczywistość przerosła nasze najśmielsze oczekiwania.

Widzowie żywo reagują już podczas rekonstrukcji wydarzeń, zwłaszcza gdy sceniczni bohaterowie próbują ich oszukać. Np. Antoni przyznaje, że owszem, stukał miotłą w rurę, ale po to, by uprzejmie poprosić pianistkę o ciszę. W istocie wrzasnął do niej "Zamknij się, ty stara kurwo". Publiczność rzecz jasna to pamięta, ale wstydzi się - zwłaszcza kobiety - głośno powtórzyć. Dla komicznego efektu Inspektor pyta o to właśnie siedzące na widowni panie.

Druga część to śledztwo, w którym widzowie zadają pytania. Nie tylko pytają, proszą też aktorów, by coś zrobili, pokazali. - Jesteś pewien, młody człowieku, że chcesz wiedzieć, co kupiłam? - upewniała się Pani Dąbek (Arieta Los-Pławszewska), gdy mocno nieletni chłopiec zażyczył sobie okazania zawartości torby z zakupami. Na ostatnim przed świętami spektaklu młodziutka dziewczyna z widowni sama weszła na scenę i sprawdziła. Cała w pąsach wyjmowała kolejne sztuki dość frywolnej damskiej bielizny i czym prędzej w podskokach wracała na fotel.

- To zdumiewające, jak szybko i chętnie widzowie wchodzą w konwencję śledztwa i wspólnej zabawy - mówi Grażyna Rogowska (Barbara). Na premierze dociekliwa widzka przejrzała wszystkie szuflady w salonie Antoniego. Znalazła tam wyłącznie fryzjerskie akcesoria i kosmetyki.

Nim popełniona została zbrodnia, Pani Dąbek wykonała tajemniczy telefon. Najwyraźniej do kochanka, którego numer sczytywała z wizytówki. Treść tej rozmowy wydaje się mocno tajemnicza, nie ma przedstawienia, by widzowie nie domagali się wyjaśnienia tej kwestii. Nikt nie wierzy w odpowiedź podejrzanej, że dzwoniła do domu (po co wizytówka). A kto nie wierzy, może sprawdzić. Wejść na scenę, wziąć słuchawkę i wybrać podany numer. Widzowie są odważni, wchodzą.

- Dopiero, gdy obrócą się i spojrzą na widownię, często wpadają w dygot i z całej siły przyciskają do ucha słuchawkę, by nie było widać jak trzęsą im się ze zdenerwowania ręce - mówi Krzysztof Wrona (Inspektor).

Telefon do rezydencji

To jeden z najbardziej atrakcyjnych momentów spektaklu, bo widz faktycznie dzwoni, a po drugiej stronie... zgłasza się pokojówka Marysia (ostatnio kierowca Rysio) z rezydencji Dąbków. Czasem widz sam wie, że powinien zapytać o lokaja, czasem Inspektor musi go naprowadzić.

O ile od strony wyposażenia w rekwizyty nikt realizatorów i wykonawców przedstawienia nie jest wstanie zaskoczyć, o tyle zachowania, pytania i żądania widzów za każdym razem stanowią dużą niewiadomą. - Teoretycznie autor sztuki przewidział wszystko - mówi Tomasz Konina, reżyser przedstawienia. - Scenariusz zawiera kilkadziesiąt potencjalnych pytań, które mogą paść w śledztwie. - I te pytania padają - mówi Krzysztof Wrona, który jako prowadzący śledztwo musi zwracać na nie szczególną uwagę.

- Czy pan Wurzel jest leworęczny? - dopytuje młoda kobieta. - To ważne, tłumaczy, bo skoro ofiara ma śmiertelne rany z lewej strony, to od tyłu mogła je zadać osoba praworęczna, a od przodu leworęczna. - Niestety jeszcze nie ustaliliśmy, czy ofiarę zaatakowano od tyłu - mówi Inspektor.

- Widać, że ludzie oglądają seriale kryminalne i wiedzą, o co trzeba pytać - o odciski palców, grupę krwi, leworęczność. Czasem mam wrażenie, że przed chwilą przeczytali scenariusz sztuki, bo lecą pytaniami w przewidzianej przez autora kolejności - dodaje sceniczny Inspektor.

Ale niespodzianki też są, i to na każdym przedstawieniu.

Pewnego razu, gdy zaproszony na scenę widz dzwonił z aparatu w salonie fryzjerskim do rezydencji, inny ze swojej komórki wybrał ten sam numer. Notabene to numer sekretariatu teatru. Odebrała pracownica, ale przytomnie odłożyła słuchawkę, nie odezwawszy się. Innym razem przebiegła widzka zaskoczyła Marysię, czyli nie występującą na scenie pokojówkę Dąbków. - Pani zapytała o imię lokaja, a ja pomyliłam się i zamiast Jan, powiedziałam Maciuś - przyznaje "Marysia", która swoje niewidoczne dla publiczności stanowisko ma na zapleczu sceny. - Z wpadki wybroniła mnie aktorka, mówiąc, że Marysia jest nowa i jeszcze nie zapamiętała wszystkich imion. Innym razem widz stanowczo domagał się obudzenia śpiącego lokaja i rozmowy z nim. Akurat obok pojawił się kolega, więc oddałam mu słuchawkę - śmieje się pracownica teatru.

Bywają sytuacje daleko bardziej zaskakujące.

- Najtrudniejsze pytanie, jakie do tej pory padło, dotyczyło... trupa - mówi Maciej Namysło (policjant, asystent Inspektora).

- Widz zażyczył sobie okazania zwłok. Przez chwilę zgłupieliśmy, ale Krzysiek wybrnął z tego znakomicie. - Po prostu powiedziałem, że zwłoki są już w prosektorium i tam oczywiście można je zobaczyć- potwierdza Inspektor.

Tego, co wydarzyło się na ostatnim przed świętami spektaklu, nie przewidział nikt. W opolski scenariusz została wpisana farsowa scena o kotach Antoniego. Aktorzy sami to wymyślili na próbach. Koty wabią się Angela i Donald. Antoni, który miał motyw i sposobność, by zabić pianistkę Izabelę, opowiada, że nie dotarł do jej mieszkania, bo poczuł, że w jego własnej kuchni przypala mu się gulasz. Kiedy otworzył drzwi zobaczył, że Angela leży na podłodze. Scena, w której Łukasz Schmidt odtwarza tę sytuację, wcielając się także w kota Angelę, leżącego w drgawkach i wołającego: Hilfe, hilfe! - doprowadza widzów do spazmów i taki jest jej jedyny cel. Dla kryminalnej zagadki nie ma znaczenia.

A jednak. - Czy mogłabym zobaczyć koty? - zapytała starsza pani, gdy wydawało się, że wszystkie pytania istotne dla śledztwa już z widowni padły. - Ale po co?- zdziwił się Inspektor. - Chciałabym je powąchać - odparła kobieta. Ryk widowni zagłuszył jej dalsze słowa. Wraz z publicznością ryczeli aktorzy. - Strasznie się ugotowaliśmy - przyznaje Maciej Namysło. - To pytanie podyktowane było jednak kobiecą logiką. Uznała, że jeśli gulasz Antoniego faktycznie się spalił, to koty też powinno być czuć spalenizną. - Musiałem wywietrzyć mieszkanie - odparł dociekliwej pani z parteru Łukasz Schmidt, gdy opanował atak wesołości. - Pewnie uciekły i siedzą na dachu.

W toku śledztwa z czwórki podejrzanych zostaje trójka (pani Dąbek z uwagi na czas popełnienia zbrodni zostaje wyeliminowana). Po zakończonym śledztwie to widzowie, w drodze głosowania, decydują, kto zabił. Do tej pory na 16 przedstawień 15 razy widzowie uznali, że morderczynią jest Barbara. Raz wskazali na Wurzla. - Antoniego pewnie nie wskażą, bo za bardzo go lubią - śmieją się opolscy aktorzy.

Grający fryzjera-geja aktor po raz pierwszy doświadczył takiej popularności. - Na ulicy wołają do mnie Antoni, uśmiechają się, zagadują w kawiarni - mówi Łukasz Schmidt. Najbardziej jednak dziwi go zaufanie, jakim darzą jego fryzjerskie umiejętności. Podczas przerwy w spektaklu Antoni nie tyiKo częstuje widzow kawą, ale zaprasza także do korzystania z jego usług. - Kiedy to wymyśliliśmy, byłem pewny, że nikt się nie zgłosi, a tu prawie na każdym przedstawieniu są chętni - mówi. Zdarzyło mu się już ogolić na zero jednego z widzów i "poprawić" fryzurę eleganckiej pani. -Wytrachałem jej straszne zęby z tyłu, ale uznała, że jest okay - śmieje się aktor.

Fratemizacja z aktorami miewa różne formy. - Ostatnio na przedpołudniowym spektaklu dwie dziewczyny z ukrycia robiły nam zdjęcia. W przerwie zaprosiłem je więc do wspólnego selfie. Nagle na scenie pojawiło się 200 osób, prawie pół widowni - opowiada Maciej Namysło.

Sztuka ma trzy zakończenia.

- Są widzowie, którzy chcą poznać inne rozwiązania i przychodzą po raz kolejny - mówi Agnieszka Buczkowska z Centrum Promocji Teatru. Są tacy, którzy nie mogąc się doczekać innego finału, postanowili sami go sprowokować. Niedawno pewna pani zamówiła sporą liczbę biletów dla rodziny i znajomych. Postanowili zmasowanym atakiem wpłynąć na wynik głosowania.

- Ja też liczę na to, że w końcu widzom znudzi się Barbara - śmieje się grająca ją Grażyna Rogowska. Co prawda pogrąża ją sprawa testamentu oraz podejrzane szepty i całuski z Wurzlem, ale mam nadzieję, że jak ktoś przyjdzie drugi-trzeci raz, to zagłosuje na innego podejrzanego.

W Ameryce, gdzie sztuka Paula Pórtnera nie schodzi z afisza od trzech dekad, rekordziści oglądali ją nawet 30 razy.

- Tacy widzowie mogą być dla podejrzanych szczególnie niebezpieczni - mówi Bartosz Dziedzic (Wurzel).

- Podejrzewam, że w którymś momencie aktorzy mogą mieć problem z nadaktywnymi widzami. Prędzej czy później pojawią się tacy, dla których punktem honoru będzie ugotowanie aktorów - uważa psycholog Tomasz Grzyb.

On sam też przyznaje się do nadgorliwości. - Jako człowiek wychowany na kryminałach, już na samym początku zasugerowałem Inspektorowi, by wyjął wizytówkę z torebki pani Dąbek i sprawdził, do kogo dzwoniła. Zrobiłem to o jakieś kilkadziesiąt minut za wcześnie - śmieje się.

Na razie aktorzy są górą, a bywa, że gotują się widzowie, jak ostatnio pewna pani, która zapomniała wyłączyć komórkę.

- Niech pani odbierze - nalegał Inspektor.

- Rozbawiona publiczność złośliwie zamilkła i w ciszy dał się słyszeć rozpaczliwy szept kobiety: "Jestem w teatrze". .

PW teatrze interaktywnym

Aktorzy mogą włączać widzów w sceniczną akcję i nawet nakłaniać do nakreślenia nowego przebiegu wydarzeń. Przykładem takiego widowiska jest,. Drood"-musical Ruperta Holmesa, oparty na niedokończonej powieści Dickensa. Wystawiony w 1985 roku był pierwszym na Broadwayu musicalem z wieloma zakończeniami, wynikającymi zgłosowania publiczności. Zdobył pięć Tony Awards.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji