Artykuły

Zaskakują mnie moje reakcje

- Jubileuszy unikam jak ognia. Poza tym nigdy nie było tak, że ja się oddawałam wyłącznie zawodowi - mówi ANNA SENIUK, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Anna Seniuk. Myślę, że 50 lat na scenie to jeszcze nic. Jeśli Bóg da 60 i więcej, to dopiero będzie coś! - mówi Jubilatka.

Jak sama twierdzi, nie znosi podsumowań. W jednym z wywiadów tak o nich opowiada: Nie znoszę nie dlatego, że ukrywam, ile mam lat. Takie jubileusze obchodzi się, jak już się schodzi ze sceny. Kilka lat temu dostałam w Sopocie nagrodę za tak zwany całokształt.

I pamiętam, że powiedziałam Jankowi Nowickiemu: "Słuchaj, mam mieszane uczucia, bo dostałam nagrodę za całokształt pracy" A on na to: "Rzeczywiście pachnie trumną. Ale nie martw się, sam jadę odbierać taką nagrodę, trzeba się do tego przyzwyczaić". A więc jubileuszy unikam jak ognia. Poza tym nigdy nie było tak, że ja się oddawałam wyłącznie zawodowi.

Anna Seniuk - ulubienica publiczności i studentów w warszawskiej Akademii Teatralnej, niezapomniana Madzia z "Czterdziestolatka", którą to rolą podbiła serca chyba wszystkich telewidzów.

Stworzyła w polskim filmie bardzo charakterystyczny typ bohaterki: kobiety zdroworozsądkowej, mocno stąpającej po ziemi, a jednocześnie ciepłej matki i żony będącej ostoją rodziny, stanowiącej oparcie dla innych. Niestety, jak dotąd, nikt nie pomyślał, by napisać specjalnie dla niej scenariusz filmowy. Ten grzech zaniechania popełniany jest wobec wielu znakomitych aktorów, których talentów polskie kino nie wykorzystało, choćby wspomnieć Jana Kobuszewskiego czy Wiesława Michnikowskiego.

- Dla mnie jednak napisano jeden odcinek "Czterdziestolatka". Kiedy miałam już trochę dość tej Magdy, która wciąż powtarzała: "Jezus Maria, a nie mówiłam", napisano odcinek "Pocztówka ze Spitsbergenu", gdzie wreszcie mogłam mocniej zaistnieć. Od tej pory moja postać zaczęła się coraz bardziej rozwijać, aż wreszcie urosła do dużej roli. Z kolei w "Konopielce" scenariusz został nieco nagięty do mojej sytuacji życiowej.

Otóż, od propozycji do realizacji filmu minęło kilka lat, bo "Konopielka" nie była "słusznym tematem" w czasach gierkowskich sukcesów. Gdy wreszcie film skierowano do produkcji, byłam w ciąży i stwierdziłam, że grać nie mogę. Wówczas scenarzysta uznał, że jedno dziecko więcej czy mniej u mojej bohaterki nie gra roli i dopisano scenę, w której informuję filmowego męża o swoim stanie. Tak więc życie zweryfikowało scenariusz.

Kto nie pamięta temu przypominamy, że Anna Seniuk rozpoczynała swoją karierę artystyczną w Krakowie. Tu kończyła PWST, tu grała w Starym Teatrze i w Jamie Michalika.

- Gdy idę przez krakowski Rynek, widzę, że niektórzy pamiętają mnie także z tamtych czasów i nadal traktują jak aktorkę krakowską. Te kabaretowe doświadczenia spowodowały, że na plecach Jamy "wślizgnęłam się" później, już w Warszawie, do kabaretu "Dudek" Edwarda Dziewońskiego, gdzie zaczęłam występować obok takich tuzów jak Kwiatkowska, Gołas, Kobuszewski. Choć minęło już 50 lat od ukończenia studiów, to z wieloma kolegami przyjaźnimy się do dziś, pomagamy sobie. Tak naprawdę to nigdy nie rozstałam się z Krakowem.

Jak można nie pamiętać miasta młodości i koronowania na królową Juwenaliów? To były szalone dni. Roztańczone Planty, spotkania w ciemnych zaułkach, grzane wino w Pasiece, najpopularniejszej wówczas winiarni na Małym Rynku, Piwnica pod Baranami Kraków to moje "przyszywane" rodzinne miasto.

Debiutowałam u Hübnera, który wziął moją artystyczną drogę w swoje ręce. To był człowiek, który angażując kogoś, brał równocześnie za niego odpowiedzialność. Zaangażował nas dwoje, Janka Nowickiego i mnie, bo byliśmy razem na roku. Bardzo świadomie i mądrze nas prowadził. Dobierał repertuar, w którym mogliśmy się pokazać. To były duże role, ryzykował.

Aktorka przyznaje, że zawsze była bardzo zapracowana, twierdzi, że kariera bardziej jej przeszkadzała w domu niż na odwrót. W latach 80. w jednej z gazet opublikowano rozkład dnia z notesu aktorki: Pobudka o 6, odwożenie dzieci do szkoły, zakupy, próba w teatrze, obiad, wieczorem spektakl, o 22 posiedzenie ZASP-u. A w nocy gotowanie obiadu na następny dzień. - Tak było - potwierdza artystka i dodaje: - Starałam się godzić dom i teatr, ale z góry mówię: nie da się tego połączyć. Jedno albo drugie jest niedopieszczone. Dlatego nie chcę robić z siebie matki Polki.

Aktorka wciąż jest zabiegana, choć w telewizji czy na ekranie filmowym rzadko gości. - No właśnie. Ostatnio taksówkarz powiedział do mnie: "To pani żyje?". Ja na to: "A dlaczego pan pyta?". "Bo pani w telewizji nie widać, to znaczy, że pani umarła". Rzeczywiście. Nie widać mnie, ale jednak wciąż jestem.

Jak wyznała, teraz przyszedł czas na nadrabianie rodzinnych zaległości i spotkania z dziećmi: utalentowanym synem Grzegorzem Małeckim, aktorem i uzdolnioną córką, Magdą Małecką, muzykiem oraz wnukami.

W życiu aktorki zdarzają się też nowe artystyczne przygody. Niedawno zadebiutowała jako reżyserka spektaklu "Pchła Szachrajka" w macierzystym Teatrze Narodowym. Mój Boże, przecież przed laty grała tytułową bohaterkę i była fantastyczna!

Druga niespodzianka to rola w operetce wyreżyserowanej przez Martę Meszaros. - I na stare lata w strusich piórach na głowie, obłędnym kostiumie wystąpiłam w operetce. Oczywiście nie śpiewałam, ale i tak było to bardzo zabawne - opowiadała rozbawiona.

- Były chwile dramatyczne i radosne. To, co boli, zwykle pamięta się dłużej, ale też mamy zdolność wyrzucania tego z pamięci. Życie nie szczędziło mi autentycznych dramatów, miałam Szekspira nie tylko na scenie. Ale teraz, jak patrzę z perspektywy, wiem, że pozwoliło mi to zachować równowagę w pracy. Chociaż bywały momenty, w których myślałam, że sobie nie poradzę.

Człowiek inaczej patrzy na tragedie z perspektywy czasu. Cały czas uczę się od życia i mam nadzieję, że jeszcze trochę się pouczę. Im dłużej żyję, tym silniej zdaję sobie sprawę, że coraz mniej wiem o życiu, o ludziach, o swoich bliskich. Co najbardziej zdumiewające, coraz częściej zaskakują mnie moje własne reakcje. Myślę, że to, co mnie spotkało w życiu, chyba przerosło moje nadzieje.

Były okresy bardzo szczęśliwe, były również bardzo trudne, ale myślę, że bez tych drugich nie nauczyłabym się doceniać chwil prawdziwego szczęścia. W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo, jak jest dobrze, to jest niedobrze - pisał ksiądz Jan Twardowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji