Artykuły

Nie lubię się ścigać z innymi, wolę walczyć ze sobą

- Janusz Józefowicz był fantastycznym nauczycielem, moim pierwszym i jedynym profesorem. Dzisiaj mam ich mnóstwo, bo pracuję z wieloma reżyserami na czele z Wojtkiem Kościelniakiem i Wojciechem Kępczyńskim. Oni zapewniają mi dalszy rozwój - mówi wokalistka i aktorka musicalowa BARBARA MELZER.

Debiutowała w musicalu "Metro" na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, występowała w warszawskim Studio Buffo, od 2002 roku gra w Teatrze Komedia. Teraz współpracuje z Teatrem Muzycznym Roma w Warszawie, gdzie przygotowuje nową rolę w musicalu "Mamma Mia!". Wszechstronnie utalentowaną śpiewającą aktorkę ogólnopolskiej widowni przypomniał program telewizyjny Polsatu "Twoja twarz brzmi znajomo", w którym fantastycznie wcieliła się m.in. w postaci Justyny Steczkowskiej i Nelly Furtado. Dotarła do finału, w którym zajęła IV miejsce.

Kto namówił panią do udziału w programie "Twoja twarz brzmi znajomo"?

- Byłam pod wrażeniem pierwszej edycji, jej uczestników, których prawie w komplecie znałam i wcześniej prawie ze wszystkimi pracowałam. Potrafiłam ocenić ich wkład pracy i widziałam jej rezultaty oraz niesamowity rozwój. Np. Mariusz Totoszko, którego znałam z zupełnie innej strony, Agnieszka Włodarczyk, Kasia Skrzynecka... Pomyślałam, że jest to bardzo fajny program, który rozwija, a jednocześnie świetnie bawi. Zgłosiłam się na casting, ale wątpiłam, czy mnie przyjmą, bo mam za małe nazwisko, mało medialne. Ku mojej radości okazało się, że jednak jestem w programie.

Od razu pomyślała pani, że jest to program dla niej?

- Tak. Od 11 lat śpiewam w programie estradowym "Szafa gra" z moimi przyjaciółmi z Teatru Buffo, w którym dużo się nauczyłam. W tym programie wykonujemy podobne przeboje, covery, trochę parodii. Pokazujemy różnych wykonawców, ale nie wcielamy się w ich postaci ze wszystkimi najdrobniejszymi detalami.

Program "Twoja twarz brzmi znajomo" opiera się na sztuce imitacji, u nas mało znanej, bo Polacy przyzwyczajeni są bardziej do prześmiewczej parodii, a nie tworzenia dosłownej kopii. Wiedziała pani o tym?

- Wiedziałam, że jest to trudne zadanie, tym trudniejsze, że po raz pierwszy zmagałam się z takim tematem. Najpierw trzeba wydobyć z siebie głos kogoś innego, znaleźć barwę, popracować przed lustrem nad mimiką i dołożyć do tego ruch. Reszta zależy od charakteryzatorów, kostiumologów i tych, którzy odpowiednio nas pokażą na ekranie. Jest to bardzo ciężka praca. Myślę, że Polacy zobaczyli coś innego i byli tym bardzo zainteresowani, o czym świadczy ogromna oglądalność.

Czyli musiała pani zapomnieć o parodii...

- Tak. Wcześniej parodiowałam Kayah, Urszulę, Rominę Power...

Zapewne wie pani, że nie wszystkie parodiowane czy imitowane gwiazdy są zadowolone?

- Wiem o tym. Zastanawialiśmy się, jak nasze pastisze są odbierane przez rodzime gwiazdy. Słyszałam, że Maryla Rodowicz miała uwagi, dlaczego imituje ją mężczyzna. Ciekawa byłam, co powie Agnieszka Chylińska na temat mojej imitacji na jej temat i czy nie pośle stosownej wiązanki pod moim adresem. Ale musimy brać pod uwagę ryzyko, tym bardziej że cały czas ryzykujemy i wychodząc na scenę, możemy się spotkać z potworną krytyką.

Przypomnijmy sobie gwiazdy, które dostała pani do imitacji.

- Piotr Kupicha, Kate Bush, Muniek Staszczyk, który okazał się najtrudniejszą postacią i zniszczyłam sobie przez niego struny głosowe, na scenie pękły mi spodnie, co dodatkowo mnie zestresowało, a pogrubiona wyglądałam okropnie. Dalej Cindi Lauper, o której myślałam, że mi gorzej wyjdzie. Jej piosenkę śpiewałam na zastrzyku sterydowym; trudne, wysokie śpiewanie, dodatkowo trzeba było zatańczyć, ale podobno dałam radę. Andre Tritans, o którym wiedziałam, że nie dam rady imitować jego ciemnego głosu, ale bardzo dobrze się przy nim bawiłam. Agnieszka Chylińska - miałam problemy z jej chrypą. Nie było łatwo. Dzwonili do mnie ludzie i mówili, że jest to mój najlepszy wykon. Justyna Steczkowska, której piosenka "Dziewczyna szamana" jest trudna, dodatkowo stałam w wielkiej sukni, na wysokich szpilach na podeście, zestresowana, że spadnę. Podziwiam Justynę, że ma opracowany każdy gest, ogromne opanowanie. Ja taka nie jestem, ale byłam zadowolona, że przyszło mi się z tym zadaniem zmierzyć. Joey Tempest z zespołu Europa. Musiałam wywijać tak jak on mikrofonem, co okazało się dość trudne. Ponieważ doszłam do finału, mogłam wybierać i wybrałam Nelly Furtado. Walczyłam o taką jej piosenkę, w której mogłam latać. Kilka dni uczyłam się tego z dwoma kaskaderami. Po paru pierwszych obrotach zaczęło mi się kręcić w głowie, zrobiło mi się niedobrze, bo odezwała się choroba lokomocyjna. Pomogła pigułka. Na tyle wyćwiczyłam, że udało mi się zaśpiewać, leżąc na plecach. Okazało się, że wszystko jest możliwe, jak się chce.

Czy to było najtrudniejsze zadanie?

- Nie, najtrudniejsza okazała się Kate Bush.

Mnie najbardziej podobała się pani jako Justyna Steczkowska. Wszyscy byli zaskoczeni skalą pani głosu, a szczególnie niebotycznymi wokalizami. Justyna zapewne była najbardziej wdzięcznym materiałem wokalnym do przygotowania?

- Jako Justyna byłam prawie nieucharakteryzowana, a pierwszego dnia próbowano przykleić mi nos. Malowała mnie Ewa Gil, która jest makijażystką Justyny. Jest niezwykle uzdolnioną osobą i zna twarz Justyny na pamięć. Gdy skończyła, spojrzałam w lustro i zobaczyłam Justynę. A kiedy doczepili mi włosy, aż się przestraszyłam, że nie jestem już sobą. Nigdy wcześniej nie miałam takich przeżyć na scenie.

Śpiewała pani głosem Justyny?

- Starałam się. Momentami czułam, że mam ją, bo udawało mi się zrobić jej gest i ruch.

Justyna Steczkowska to pani ulubiona piosenkarka?

- Bardzo lubię i szanuję Justynę. Jest szalenie sympatyczną osobą. Wielokrotnie spotykałyśmy się na różnych scenach. Lubię kilka piosenek w jej wykonaniu i lubię na nią patrzeć. Ma w sobie niesłychaną lekkość i przecudną elegancję. Jest piękna.

Ceni ją pani bardziej niż Edytę Górniak?

- One są zupełnie inne. Edyta też jest genialna i zawsze nazywałam ją zwierzęciem scenicznym. Nie należy ich porównywać.

Zaprzyjaźniła się pani z uczestnikami programu?

- To była fajna ekipa, wspierająca się, i wszyscy się zaprzyjaźniliśmy.

Na estradzie nie wyczuwało się, że konkurujecie ze sobą, że walczycie o zwycięstwo. A może to tylko tak pozornie wyglądało?

- Nie lubię się ścigać z innymi, wolę walczyć z samą sobą. Robię wszystko, żeby temu nie ulegać.

Jest pani usatysfakcjonowana czwartym miejscem i 207 punktami?

- Jak najbardziej. Kiedy dostałam się do finału, podejrzewałam, że będę czwarta i tak się stało. Mogłam sama wybrać piosenkę. Jest mi trochę przykro, że nie wygrałam żadnego odcinka, że nie przekazałam pieniędzy jako jego laureatka na wybraną fundację.

Co dał pani udział w tym programie?

- Troszkę bardziej się otworzyłam. Poszerzyłam warsztat wokalny. Poznałam pracę przed kamerami, w telewizji. Uwierzyłam, że mogę jeszcze coś zrobić, mimo że mam już swoje lata.

Jak wspomina pani pracę w legendarnym "Metrze"?

- Była to moja szkoła życia i szkoła zawodu. Janusz Józefowicz był wtedy fantastycznym nauczycielem, moim pierwszym i jedynym profesorem. Dzisiaj mam ich mnóstwo, bo pracuję z wieloma reżyserami na czele z Wojtkiem Kościelniakiem i Wojciechem Kępczyńskim. Oni zapewniają mi dalszy rozwój. Tam nawiązałam niesamowite przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Jesteśmy rodziną, która nigdy o sobie nie zapomina.

Dlaczego po 10 latach zdecydowała się pani odejść z Teatru Buffo?

- Wydawało mi się, że siedzę za długo w jednym miejscu. Potrzebowałam nowych emocji, nowych kontaktów i innego rodzaju pracy. Wygrałam casting w Teatrze Komedia i zostałam zaangażowana do musicalu "Chicago" do roli Velmy Kelly, w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Jeszcze kilka lat dogrywałam w Buffo, ale jedną nogą byłam poza i stopniowo odchodziłam.

Ale mimo wszystko Teatr Buffo był odpowiednim miejscem dla artystki musicalowej takiej jak pani...

- Pewnie tak, do dzisiaj wszyscy kojarzą mnie z Buffo i pytają, co tam słychać? Ostatnio znów zagraliśmy "Metro" dla naszej chorej koleżanki Alicji Borkowskiej.

Jaką rolą debiutowała pani w Teatrze Komedia?

- Rolą morderczyni Velmy Kelly, która zamordowała swojego męża. Ucieszyłam się z tej propozycji, bo trochę byłam zaszufladkowana do ról skromniutkich i cichutkich osóbek. Grałam tę rolę dwa lata.

Jakie notowania i frekwencje miało "Chicago" w Polsce?

- Cieszyło się dużym powodzeniem. Fajna ekipa wykonawców, wszyscy się dobrze zgrali ze sobą. Żal było się rozstawać. Ale zmieniło się kierownictwo spektakl został zdjęty, chociaż z powodzeniem można było grać go dalej. Nawet nie pożegnaliśmy się z tytułem. Przez telefon dowiedzieliśmy się, że więcej go nie zagramy.

Velma Kelly była pani bliższa niż Mavis w "Stepping Out"?

- Bliższa była mi Velma, z kolei Mavis to rola główna, ciągnąca całe przedstawienie. W sztuce prowadziłam lekcje tańca. Trudna rola. Z Velmą mogłam się bardziej pobawić.

Obie reżyserował Krzysztof Jasiński. Jak się z nim pracowało?

- Ciężko, ale w sumie dobrze, bo powstały fajne spektakle. Miałam dużo szczęścia w zawodzie, bo kończyłam jeden spektakl, a drugi zaczynałam, castingi zawsze wygrywałam.

Bombalurina w "Kotach" to bardzo wdzięczna rola, wymarzona dla pani. Czy tak?

- "Koty" to dziwny spektakl. Po raz pierwszy widziałam to na West Endzie w Londynie. Musical był niezwykły perfekcyjny, zachwyciłam się. Drugi raz widziałam na Broadwayu w Nowym Jorku. Tam było troszeczkę gorzej, bo poziom niższy. Trzeci raz widziałam "Koty" w Teatrze Roma w Warszawie, weszłam do niego trochę później niż inni. Słyszałam, że jest to najtrudniejszy spektakl musicalowy i rzeczywiście taki jest. Bardzo trudno jest ruszać się jak kot i śpiewać. Całe ciało musi być naprężone, czemu towarzyszy ogromne zmęczenie. Rola Bombaluriny bardzo mi się podobała i żałowałam, że nie grałam jej od początku. Grałam ją tylko pół roku.

Bardzo podobał mi się "Upiór w operze" i pani jako Carlotta Giudicelli. Jakim zadaniem okazała się Carlotta?

- Carlotta była fantastycznie zwariowana, okazała się trudnym zadaniem wokalnym, bo wymagała wyszkolonego głosu operowego. Po paru miesiącach okazało się, że wskazane są trzy obsady, bo aby wyśpiewać taką partię codziennie, trzeba być zawsze w bardzo dobrej dyspozycji wokalnej, gdyż jest to trudne, wysokie śpiewanie. Pokochałam ten spektakl.

Obecnie ma pani próby do nowego musicalu "Mamma Mia!". Jakie zadanie pani powierzono?

- Gram Tanię, koleżankę głównej bohaterki Donny, która miała trzech mężów milionerów, jest kobietą po przejściach. Śpiewamy piosenki Abby i wydawało się nam, że to będzie bardzo łatwe śpiewanie. Okazało się, że potwornie trudne. Namawiano mnie, abym startowała do głównej roli, ale nie chciałam, bo Tania bardzo mi się podoba - to postać zabawna i kolorowa. Rolę matki gram na co dzień w domu, więc na scenie nie bardzo chciałam to robić.

Zapowiada się więcej tańczenia, śpiewania czy aktorstwa?

- Po równo. Bardzo fajne sceny, niektóre śmieszne, inne wzruszające, widz powinien być zadowolony. Bilety sprzedane są do końca kwietnia.

Premiera w lutym.

Jest jeszcze dubbing. Jak traktuje pani tę pracę?

- Myślę, że jest bardzo rozwijająca, ciekawa. Najciekawsza jest wtedy, gdy trzeba całkowicie zmienić głos.

Pora na płytę...

- Może tak, ale nie potrafię sama załatwić spraw związanych z wydaniem płyty.

Jak godzi pani życie rodzinne z intensywną pracą zawodową?

- Trudno jest pogodzić. Jeżeli jest dużo pracy jak obecnie, to szczególnie trudno. Moje dzieci starają się nie narzekać, ale zdarza się im, że nie wytrzymują.

Przedstawmy dzieci.

- Syn Wojtek za chwilę zacznie 17. rok życia, córka Julia ma lat 19. Zapowiada się, że może syn pójdzie w moje ślady, bo obecnie uczy się w szkole musicalowej u Jacka Bandurka. Jest zadowolony, śpiewa, tańczy, ale bardziej interesuje go aktorstwo, bo lepiej czuje się przed kamerą. Zapisałam go do agencji aktorskiej, chodzi na castingi. Wszyscy go chwalą. Córka zaczęła studia na lingwistyce, uczy się także języka chińskiego. Językowe zdolności odziedziczyła po dziadkach.

Jaka pani była jako dziewczynka?

- Bardzo żywa. Musiałam się dużo ruszać, wciąż tańczyłam i śpiewałam, ale byłam bardzo nieśmiała. Z jednej strony chciałam występować na scenie, z drugiej bardzo się tego wstydziłam. Przez długie lata próbowałam to przełamać. Podczas pierwszych występów chowałam się za drzwiami i stamtąd śpiewałam.

W rezultacie i tak wybrała pani artystyczny zawód, z którym związane są trudne wybory...

- Bardzo trudny zawód, ale czułam, że coś mi każe być artystką, że nie mogę niczego innego robić w życiu. Nie miałam wyjścia. Dzisiaj uwielbiam swój zawód i nie zamieniłabym go na inny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji