Artykuły

Takie piękne samobójstwa

Kto zwariował - ja czy świat - raz po raz pyta samą siebie Joanna Szczepkowska. Czytając jej nową książkę "Wygrasz jak przegrasz", cały czas szukamy odpowiedzi na to pytanie, na koniec pozostając z niczym - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Nie da się zliczyć wszystkich większych i mniejszych wojen, jakie w ostatnich latach prowadziła znakomita aktorka. Jednak zaczynając lekturę drugiego tomu jej autobiografii, próbuję najpierw myśleć o jej rolach. Pamiętam przecież Szczepkowska ze znakomitych spektakli w warszawskim Teatrze Powszechnym. Była Emilką w "Lekcji polskiego" Bojarskiej w reżyserii Andrzeja Wajdy, gdzie partnerowała Tadeuszowi Łomnickiemu, Sonią w "Wujaszku Wani" Czechowa w inscenizacji Rudolfa Zioły, potem Amy w "Zdaniem Amy" Hare'a, przygotowanym przez Mariusza Grzegorzka. Refleksy tych ról pojawiają się w nowym tomie i trzeba zrobić dużo, aby nie popsuć sobie wspomnień, ciągle oddzielać teatr od niepięknego życia.

Za Emilkę zapłaciła Szczepkowska obraźliwymi słowami z książki Marii Bojarskiej "Król Lear nie żyje", w której odreagowywała ona swe życie z wielkim aktorem i jego śmierć. Występ w dramacie Hare'a przypłaciła - jak sama pisze - ostrym sporem z Mariuszem Grzegorzkiem na etapie prób.

Paradoks polega na tym, że w "Wygrasz jak przegrasz" tak mało jest jasnych barw. Nawet sukcesom odbiera Szczepkowska blask, mówiąc o cenie za nie, o własnych wątpliwościach, czasem zbyt daleko idących jej zdaniem kompromisach. Jej najwybitniejszą w ostatnich latach kreacją była Arkadina w "Mewie" Czechowa w inscenizacji Agnieszki Glińskiej. Przytacza Szczepkowska pochlebne recenzje świetnego przedstawienia Teatru Narodowego, ale w niej samej trudno znaleźć poczucie zwycięstwa. Pojawia się ono nieśmiało tylko wtedy, kiedy aktorka zaczyna robić rzeczy własne. Kiedy siłą swej determinacji wciąż gra monodram "Goła baba", gdy doprowadza do realizacji wykładu performatywnego "ADHD i inne zjawiska nadprzyrodzone". Wtedy jest sama ze sobą i ze swoją publicznością, na swoim. Wydaje się, że dla skonfliktowanej ze środowiskiem artystki to jedyna droga na przyszłość. I jedyne światło w tunelu zawodowego życia. Ma jeszcze tyle siły, by pracować do upadłego na własny rachunek.

Dlatego łatwiej od walki o teatr przychodzi jej pisanie. Z czasem - w "Wygrasz jak przegrasz" opowiada o tym boleśnie szczerze - aktorstwo nieubłaganie schodzi na dalszy plan. Liczyć się zaczynają felietony i kolejne książki. Publicznością Szczepkowskiej stają się nie widzowie w teatrze, a jej czytelnicy. Tym bardziej, że teatr wciąż rozczarowuje, a poza nim dzieje się dużo - czasem dobrego, dużo częściej niepokojącego. Jedna rzecz to rodzinne dramaty. Inna - poczucie oddalania się Joanny Szczepkowskiej od zawodu. Poczucie, że grając, marnuje czas.

"Wygrasz jak przegrasz" staje się kroniką tego oddalania. Kolejne teatralne przygody czasem przynoszą krótkotrwałą satysfakcję (jak wtedy, kiedy zagrała Białą Królową w "Alicji" Pawła Miśkiewicza albo przyjęła zastępstwo w "Wymazywaniu" Krystiana Lupy - oba w stołecznym Teatrze Dramatycznym), zdecydowanie częściej jednak pokazują aktorce, jak bardzo nie przystaje do dzisiejszych zespołów teatralnych i trendów, jak dalece nie zgadza się z dyrektorskimi decyzjami oraz panującymi wszem i wobec zwyczajami. Można czytać jej autobiografię jako świadectwo bycia zawsze w zgodzie ze sobą, z własnym kodeksem wartości, z dekalogiem zasad. Patrzeć na świetną aktorkę niczym na współczesnego Alcesta z "Mizantropa" Moliera, który wykrzyczy światu prawdę prosto w oczy, nigdy nie zważając na cenę. Tak trzeba byłoby spojrzeć na słynny incydent podczas premiery "Persony. Ciała Simone" Krystiana Lupy, kiedy prowokacyjnie odpowiadając na apel reżysera o "poszerzanie granic auto-kompromitacji", najpierw uniosła dłoń w hitlerowskim po -zdrowieniu, a za chwilę na ułamek sekundy odsłoniła nagie pośladki. Skandal spowodowany przez Szczepkowska zaowocował usunięciem jej ze spektaklu, sprowokował dyskusję o lojalności aktora względem reżysera, wreszcie skutecznie przesłonił słabość tamtej inscenizacji Lupy. Jego bohaterka zdawała sobie przy tym sprawę, że decydując się na tak radykalny krok, popełnia zawodowe samobójstwo. Nie pierwsze zresztą podczas swojej kariery.

Nowa książka Joanny Szczepkowskiej przeradza się w długą listę podobnych - mniejszego i większego kalibru - działań. Zaczyna się od słynnego zdania z "Dziennika Telewizyjnego", kiedy młoda, blondwłosa aktorka, córka Andrzeja Szczepkowskiego, wnuczka Jana Parandowskiego, ogłosiła, że "4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm". Jak zawyrokowała matka oraz spotkany na Krakowskim Przedmieściu nieznajomy, z którym wdała się w dłuższą rozmowę: "Oni ci tego nie wybaczą". Oni to znaczy środowisko, a także część publiczności, bo nie w smak jej tego rodzaju deklaracje w ustach kochanej, nieskażonej polityką "panienki z dworku", jaką oglądali w wielu filmach.

Wszystkich potyczek Szczepkowskiej wyliczać nie ma sensu, nie warto też przesadnie przywiązywać się do ich chronologicznego porządku. Konflikt z Krystyną Jandą opisywały nawet tabloidy jako "gwiezdne wojny". Zaowocował on odejściem Jandy z Teatru Powszechnego, potem miała ona grać obiecaną Szczepkowskiej rolę Marii Curie, z którą autorka "Wygrasz jak przegrasz" nieprawdopodobnie się zżyła, zgłębiając chemię, pisząc na nowo scenariusz do projektowanego filmu Marty Mészáros . Została wyrzucona Szczepkowska ze spektaklu "Jan Gabriel Borkman" według Ibsena przygotowywanego przez Zbigniewa Zapasiewicza w Teatrze Powszechnym, co zaowocowało sytuacją bezprecedensową - publicznym pokazem jej roli, roli pani Borkman. Nie przyjęła angażu do Teatru Narodowego tworzonego przez Jerzego Grzegorzewskiego, bo ten nie miał na nią pomysłu, chciał tylko, aby była w zespole gotowa do ewentualnej pomocy. Zdecydowała się na prezesurę Związku Artystów Scen Polskich, a potem z niej zrezygnowała z poczuciem, że podległy jej zarząd uniemożliwia jej normalną pracę. Nie przedłużyła wreszcie umowy z prowadzonym przez Agnieszkę Glińską Teatrem Studio. To jednak było już po medialnych burzach z udziałem aktorki i po tym, jak jej macierzysty teatr wobec niej mocno się zdystansował.

One zaś przekroczyły granice teatralnego środowiska. Wielokrotnie - czego dowodzi autorka "Wygrasz jak przegrasz" - zaczynały żyć własnym życiem w zniekształconych, a nie pierwotnie wypowiedzianych słowach. Uznano Szczepkowska za homofobkę, chwycono się jej wyznania o molestowaniu seksualnym, którego ofiarą padła w dzieciństwie. Przyniosła ta rzekoma homofobia pozew przeciw stacji TVN, zestawiającej jej nazwisko ze słowem "Holokaust", rozstanie z "Gazetą Wyborczą", gdyż ta odwróciła się od swej wieloletniej autorki oraz stałej felietonistki "Wysokich Obcasów". Działała Szczepkowska według własnego sumienia, stając po stronie księdza Dariusza Oki albo odmawiając publicznej obrony Romana Polańskiego (za jego talent - jak twierdziła) w sprawie o gwałt na nieletniej sprzed trzydziestu pięciu lat. Robiła to wszystko, nie zważając na to, co będzie potem, bez jakiejkolwiek kalkulacji. Za to z pogłębiającym się wrażeniem, że narasta wokół niej szaleństwo, a ona pełni w tym wszystkim rolę wroga publicznego. Jej poczynania biorą się z dobrych intencji, tymczasem nakręcają spiralę nie do ogarnięcia przez nią samą. Ostatnie fragmenty autobiografii czyta się jak relację osoby osaczonej, bojkotowanej, obłożonej środowiskową i medialną anatemą. Jest to opowieść skrajnie subiektywna, inna być nie może. Zapewne przeciwnicy Szczepkowskiej mogliby przedstawić własne wersje opisywanych przez nią zdarzeń. Nie można więc osądzić, w ilu przypadkach aktorka miała rację, a w ilu dałoby się uniknąć konfrontacji. Z korzyścią dla niej, gdyż gorycz płynącą z lektury "Wygrasz jak przegrasz" pogłębia fakt, że książkę wypełnia żal za bezpowrotnie utraconym życiem. Tym życiem, w którym Joanna Szczepkowska była jedną z najwybitniejszych polskich aktorek, dostawała role na swoją miarę, czasem decydowała o kształcie filmów i spektakli. Dziś jest gdzie indziej, powoli staje się kim innym. Kim? Nie wiem. Cały czas jednak marzę o jej prawdziwym powrocie. O reżyserze, z którym znalazłaby porozumienie, a on by jej zaufał. Marzę, choć wątpię, czy to jeszcze możliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji