Artykuły

Uroda słów

"Samuel Zborowski" - Juliusza Słowackiego nieczęsto gości na polskich scenach. Na palcach jednej ręki można policzyć jego dotychczasowe inscenizacje łącznie z tą, którą przywiózł na Spotkania Teatr Wybrzeże z Gdańska w reżyserii Stanisława Hebanowskiego. I nie przypadkiem się tak dzieje. Dramat to bowiem niedokończony przez poetę, zachowany tylko we fragmentach, w kształcie nieostatecznym, W gruncie rzeczy to potężny strumień poezji, potok słów aż ciężkich od metafor, luźno tylko rysujący sceniczną akcję. Właśnie uroda słów kusi inscenizatorów w tym tekście najmocniej, uśmierzając jednocześnie ich obawy o czytelność spektaklu.

Ten "najbardziej mistyczny z mistycznych" dramatów Słowackiego składa się z pięciu aktów. Dopiero w ostatnim pojawia się na dobre tytułowy bohater i zaczyna sprawa, o której rozpisują się badacze historii i literatury. Wcześniej mamy do czynienia z całym arsenałem chwytów późnoromantycznej fantastyki: z wędrówką dusz, Walkiriami, Lucyferem, podwodnym światem- z tragiczną miłością zniweczoną przez siły piekielne. Jest to więc jakby inna sztuka. Jakby na łaskawej dla romantyków zasadzie "Deus ex machina" (co oznacza cudowną ingerencję sił nadprzyrodzonych) jedna z postaci przemienia się w inną i zamiast księcia Poloniusza z pierwszych aktów mamy kanclerza Zamoyskiego z ostatniego, a czas sceniczny przenosi się o dwa i pół wieku wstecz.

Jesteśmy teraz uczestnikami procesu, który toczy się przed trybunałem historii. Jako oskarżyciel kanclerza występuje Samuel Zborowski. Powraca tu ponura sprawa z połowy XVI wieku, poruszająca później wiele pokoleń Polaków. Starły się w osobach Zamoyskiego i Zborowskiego dwie koncepcje ustroju politycznego Polski. Kanclerz przyłączył się do polityki króla, mającej na celu ograniczenie "złotej wolności" szlacheckiej. Samuel natomiast był tej wolności rzecznikiem. Pojmował ją zresztą bardzo szeroko i w rzeczywistości niewiele różnił się od zwykłego warchoła. Zapłacił za to głową. Ujęty po nielegalnym powrocie do kraju, został osądzony na śmierć i ścięty. Dramatyczne okoliczności tej śmierci wielokrotnie były opisane przez dziejopisów i domorosłych poetów.

U Słowackiego Zborowski jest symbolem nieograniczonej wolności ducha, kanclerz zaś ślepym, bezdusznym wykonawcą Prawa. Gorący monolog skąpanego we krwi Samuela jest oskarżeniem tych sił, które ograniczając swobodę ludzką, pchnęły Polskę w przepaść niewoli.

Ten akt jest najmocniejszym atutom przedstawienia Teatru Wybrzeże. Scena pokryta czerwienią, bielą i czernią stanowi przejmujące tło rozprawy. Jest też najbardziej czytelny w całym spektaklu. I najwspanialej zagrany, szczególnie przez HENRYKA BISTĘ (Lucyfer) i RYSZARDA JAŚNIEWICZA (Samuel Zborowski).

Sporo tu pięknych scenicznych obrazów (szczególnie w podwodnym świecie Amfitryty), dużo ciekawej muzyki Andrzeja Bieżana, kilka ciekawych ról. Ale w sumie nie dostaje całemu spektaklowi jasności i spoistości. Zalewa wszystko gęsta od metafor poezja, zamiast sytuacji scenicznych mamy słowa, słowa, słowa.

Sprawia to wszystko, że przedstawienie jest bardzo trudne w odbiorze. Słowackiego za to winić nie wypada - wszak dramatu po prostu nie ukończył. Reżysera także nie - zadanie swoje spełnił należycie. Może więc - najzwyklej w świecie - naszą, widzów, niedoskonałość, każącą nam szukać skwapliwie znaczeń tam, gdzie poddać się trzeba melodii poezji, urokowi słów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji