Artykuły

WSPOMNIENIE. Jacek Jarosz (1.01.1942 - 4.08.2009)

W tym roku minęła piąta rocznica śmierci Jacka Jarosza. Pamiętam dzień jego pogrzebu i tłumy, które go żegnały, a także niebo, które płakało strumieniami deszczu. Kiedy telefonuję do jego żony Ewy i nie zastaję jej w domu, w słuchawce odzywa się głos Jacka nagrany na sekretarce. Wracają wspomnienia. Był moim przyjacielem i kolegą. Przeżyliśmy dobre i złe chwile w życiu i w teatrze. Utalentowany, szlachetny, dobry i uczciwy.

Poznałem go w roku 1965 w Teatrze Klasycznym. Po studiach w warszawskiej PWST zaangażowany został do Teatru Klasycznego (dziś Studio) i Rozmaitości przez ówczesnego dyrektora tych scen Ireneusza Kanickiego. Wraz z Markiem Perepeczko, Wiesią Niemyską, Ewą Kozłowską, Stefanem Knothe, Mirkiem Gruszczyńskim i Stefanem Szmidtem. Grupą młodych, utalentowanych ludzi pełnych zapału, zakochanych w teatrze. Tworzyli zgraną paczkę. Jacek wyróżniał się wśród nich niezwykłą kindersztubą. Już pierwszego dnia podchodził do starszych kolegów, kłaniał się nisko i wymieniał głośno swoje nazwisko, czekając na podanie ręki. Uśmiechnięty i dowcipny, pełen młodzieńczego uroku, szybko zdobył sympatię zespołu. Debiutował rolą Poety w "Ondynie" Giraudoux na scenie Teatru Klasycznego. Grał mnóstwo ról w tych teatrach. Przyniosły mu one uznanie i pochlebne recenzje. Najważniejsze z nich to Biały Clown w sztuce węgierskiego autora "Przedstawienie pożegnalne" w reżyserii Bogusława Lindy. Za tę rolę otrzymał Nagrodę Aktorską na Festiwalu w Atenach. Następne to Alva w "Puszce Pandory" Wedekinda w reżyserii Tadeusza Różewicza, Dick w "Tajemniczym ogrodzie" z Danusią Przesmycką, Paskin w "Igraszkach trafu i miłości", Książę w "Damie od Maxima" Feydoux w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, Fujarkiewicz w "Domu otwartym" Bałuckiego w reżyserii Romana Zawistowskiego, Kadi w "Parawanach" Geneta w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, Braun w "Operze za trzy grosze" Brechta w reż. Marka Walczewskiego, Poloniusz w "Hamlecie" Szekspira, Bóg w "Snach" Lautrement w reż. Mariusza Trelińskiego, Cerber w głośnym spektaklu Józefa Szajny "Dante" i prof. Bladaczka w "Ferdydurke" Gombrowicza.

Grałem z Jackiem w kilku sztukach i obserwowałem, jak się spala wewnętrznie, jak buduje postać i szuka prawdy. Teatr był jego pasją. Jego miłością. Żył nim nieustannie. Opanował znakomicie warsztat. Stał się profesjonalistą wysokiej klasy. Kiedy nastąpił rozpad tych teatrów, Jacek pozostał w Pałacu Kultury u Józefa Szajny, który został dyrektorem Teatru Klasycznego, zmieniając nazwę na Teatr Studio. Ja zostałem w Rozmaitościach u Andrzeja Jareckiego. Nasze drogi się rozeszły, ale nasza przyjaźń się nie skończyła.

Jacek, mimo zmiany profilu, szybko się sprawdził w przedstawieniach Szajny, który go cenił i szanował. Choć Szajna we wszystkim, co robił, promował przede wszystkim siebie, a nie aktora. Aktor potrzebny mu był tylko jako element jego wizji artystycznych. Mimo że wykonywał karkołomną i katorżniczą robotę. Ja nigdy nie umiałbym się znaleźć w tego rodzaju teatrze. On tak.

I to mi imponowało. Z kolejnym dyrektorem Jerzym Grzegorzewskim Jacek znał się wcześniej. Też znalazł z nim wspólny język. Cieszył się, że może z nim pracować. Grzegorzewski też go cenił. Oglądałem wszystkie przedstawienia Jacka i byłem z niego dumny. Odnosił sukcesy. Dyrektorzy cenili jego talent i zaangażowanie. Byli z niego zadowoleni. Jedynie za dyrekcji Zbigniewa Brzozy nie miał łatwego życia. Długo go nie obsadzał, a potem zwolnił. Jacek przeżył to boleśnie. W tym trudnym momencie podał mu przyjazną dłoń Jerzy Grzegorzewski, kiedy został dyrektorem Teatru Narodowego. Wprawdzie nie wziął go na etat, ale obsadzał we wszystkich swoich sztukach. I choć nie były to role na miarę jego zdolności, to zawsze potrafił wejść na scenę zauważony. Bardzo dużo robił w dubbingu i w Polskim Radiu. Nie należał do ludzi przebojowych.

Nie potrafił zabiegać o swoje interesy. Wierzył, że talent wszystko załatwi. Ale to nieprawda. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Zasłużył na więcej, niż otrzymał od życia.

Ale życie nie zawsze jest sprawiedliwe. Sprawiedliwość przychodzi w chwili śmierci, bo wszyscy umrzemy. On przed śmiercią wiele wycierpiał. Straszliwa choroba dała mu się we znaki. Dzielnie walczył z rakiem, który w końcu go pokonał. Odszedł, ale często o nim myślę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji