Artykuły

Aktorzy, czyli ryby

Zawodową przygodę z teatrem zacząłem 32 lata temu, jako recenzent teatralny dziennika Sztandar Młodych. Ledwo kilka dni wcześniej odebrałem świadectwo maturalne, a już opublikowałem pierwszy tekst o "Zemście" w reż. Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim w Warszawie. Ho ho, jak ja się wtedy znałem na teatrze! - pisze Maciej Nowak.

Wiedziałem wszystko i formułowałem najbardziej radykalne sądy. Jakie szczęście, że wycinek z recenzją, w której ustawiałem do pionu Kazimierza Dejmka, Jana Polewkę i Tadeusza Łomnickiego zaginął gdzieś w kilometrach archiwalnych półek Instytutu Teatralnego!

Dobre recenzenckie samopoczucie towarzyszyło mi kilkanaście lat aż znienacka przeszedłem na drugą stronę rampy i zostałem dyrektorem Teatru Wybrzeże. Ale to była niespodzianka, gdy okazało się, że wszystko, co o teatrze wiedziałem okazało się o kant dupy potłuc. Wymądrzania teatralnego męczynasa nie mają nic wspólnego z procesem powstawania spektaklu, tutaj za kulisami życie ma zupełnie inną dynamikę i logikę. Charakterystyczny paternalistczny ton krytyki, wypominający artystom brak należytej staranności, lekceważenie autora i widza pozostaje w całkowitej sprzeczności z szaleńczym oddaniem tej pracy i walką o sukces do ostatniej chwili przed podniesieniem szmaty, jak określa się we współczesnym scenicznym slangu kurtynę.

I znów minęło lat kilka, odszedłem z dyrektorskiego fotela, pojawiły się za to przede mną drobne wyzwania aktorskie. Nie, żebym od razu został, lub co gorsza - poczuł się aktorem. Ale ma charakterystyczna powierzchowność sprawia, że od czasu do czasu bywam wykorzystywany do osiągnięcia ekscentrycznego efektu przed kamerą lub na scenie. Przyjmuję te propozycje z pokorą i zaciekawieniem, jako kolejne wyprawy badawcze na nieznane mi bliżej teatralne lądy. I dokonuję tutaj niemało zaskakujących odkryć.

Najpierw zrozumiałem, że dyrektor teatru, jakim byłem, poklepujący aktora po premierze nic nie wiedział o istocie procesu twórczego swojego pracownika. Potem odkryłem, że ryby i aktorzy głosu nie mają i po przejściu na tę stronę teatralnej tafli nie powinienem się wypowiadać zbyt radykalnie, bo kolejna rólka może się już nie pojawić. Jako aktor mogę tylko przymilnie się uśmiechać i lizusowsko przepijać białym winem na popremierowym bankiecie.

Ostatnio zaś doszło do mnie, że tak naprawdę wizerunek teatru tworzy reżyser, ewentualnie autor, a aktorzy powinni czerpać satysfakcję wyłącznie z uczestnictwa. Potwierdzenie tej tezy znajdziecie nawet w ostatnich wydaniach e-teatru, gdzie w rozbudowanej zapowiedzi pewnej premiery podane jest nazwisko reżysera, zaś wykonawczynie skwitowane są wyrażeniem: ,,trzy kobiety''. Nazwiska? Szukaj wiatru w polu! Mało tego, są jeszcze takie teatry instytucjonalne, które na swoich stronach www nie zdążyły zamieścić sylwetek i biogramów własnych aktorów!

Jeszcze inaczej problem ten wygląda na plakatach Teatru Dramatycznego w Warszawie. Od początku obecnej dyrekcji są nimi efektowne, inscenizowane portrety aktorów, grających główne role w kolejnych premierach. Pięknie, dumnie, reprezentacyjnie. Serce rośnie, co za troska o teatralny proletariat! Ale żeby nie było zbyt sielankowo portrety gwiazd warszawskiej sceny podpisywane są nazwiskami... autorów wystawianych tekstów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji