Artykuły

Teatr TV się rozkręca?

W Instytucie Teatralnym ruszają dwa cykle związane z prezentacją spektakli telewizyjnych. W niedzielę początek spotkań z przedstawieniami archiwalnym Teatru TVP - "25/250", a w poniedziałek zupełnie nowe produkcje w "Teatrotece WFDiF". "Coś drgnęło" - pisze dla e-teatru Witold Mrozek.

W ciągu zaledwie kilku miesięcy TVP wyemitowała telewizyjną realizację "(A)pollonii" Krzysztofa Warlikowskiego z Nowego Teatru w Warszawie, transmitowała "Dziady" Radka Rychcika z Teatru Nowego w Poznaniu oraz retransmitowała musicalowych "Chłopów" Wojciecha Kościelniaka z Gdyni. To znaczny postęp - do niedawna na ekranie można było zobaczyć zaledwie jeden spektakl z polskich teatrów rocznie.

Kluczową sprawą dla Teatru TV jest zasypanie przepaści między tym, co dzieje się na scenach miast Polski, a na antenie. Przez długi czas Teatr TV albo redukowany był niemal do zera, albo stawał się przechowalnią dla reżyserów filmowych, realizujących w nim raczej filmy właśnie, i to słabe - a nie spektakle teatralne. Ale nie zawsze w ostatnich latach filmowiec w telewizyjnym teatrze oznaczał klęskę. Dowodem na to "Pamiętnik pani Hanki" Borysa Lankosza z 2013 roku. To oparta na wodewilu z lat 70., opartym z kolei na prozie Dołęgi-Mostowicza, dowcipna gra z modą na retro, rządzącą dziś nie tylko teatralną rozrywką. W konwencji przedwojennego pastiszu świetnie odnalazły się Magdalena Cielecka, Danuta Stenka czy Grzegorz Małecki.

Choć spektakl odniósł sukces, Lankosz krytykował obowiązujący w Teatrze TV system produkcji. "To mission impossible". Podczas debaty o Teatrze TV w Barze Studio Lankosz opowiadł: "Jeżeli robimy film fabularny, który trwa, powiedzmy, dwie godziny, to mamy około trzydziestu dni zdjęciowych. W przypadku Teatru Telewizji miałem do zrealizowania spektakl trwający w dwóch częściach dwie i pół godziny i na to miałem siedem dni zdjęciowych. I, jak łatwo wyliczyć, to jest jakieś 20 minut ekranowych dziennie".

O ograniczeniach finansowych i technicznych telewizyjnej sceny opowiadała wcześniej radiowej Dwójce Izabella Cywińska. Jej "Saksofon" na podstawie prozy Wiesława Myśliwskiego powstał w ciągu zaledwie trzech dni zdjęciowych. A pierwotnie z "Traktatu o łuskaniu fasoli" planowała zrobić cały szesnatodcinkowy cykl . Ostatecznie powstał jeden wieczór, z udziałem Janusza Gajosa. Był pewien imponujący radykalizm w półgodzinnym niemal monologu Gajosa, otwierającym przedstawienie - statycznym, spokojnym, na przekór regułom współczesnej telewizji.

Dla Cywińskiej Teatr TV jest po prostu jedną z form artystycznego wyrazu. Dla młodszych pokoleń reżyserów teatralnych - już nie. Nie zobaczymy na ekranie oryginalnych telewizyjnych spektakli Strzępki czy Zadary. Od dwóch dekad telewizja nie interesowała się szczególnie tym, co dzieje się w teatrze - chyba, że jako materiałem do transmisji.

Jedną z szans na odświeżenie Teatru TV jest cykl "Teatroteka". Koprodukowana przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i Fabularnych seria stawia na nowe polskie dramaty .

Propozycje "Teatroteki" są zróżnicowane formalnie. Od ostentacyjnie teatralnej, autorskiej "Walentyny" Wojciecha Farugi do "Trash Story" w reżyserii Marty Miłoszewskiej, która dramat Magdy Fertacz przekłada na surrealistyczny język filmu.

U Farugi oglądamy właściwie monodram Julii Kijowskiej, obsadzonej w roli pierwszej kosmonautki - Walentyny Tiereszkowej. Towarzyszy jej kobiecy chór, wszystko dzieje się w przestrzeni scenicznej, na obrotówce. Jeden z najsilniejszych dwudziestowiecznych mitów - sen o podboju gwiazd - spotyka się w "Walentynie" z dokumentem o manipulacjach towarzyszących radzieckiemu programowi lotów kosmicznych, jak również z pieśnią oraz archaicznym rytuałem.

"Trash Story" z kolei hermetyczny, zamknięty w sobie świat, gdzie pamięciowe koszmary z nawiedzonego wojenną historią domu Fertacz przekłada się na obraz z dużą dosłownością, chociażby "ożywiając" fotografie. Autorką zdjęć jest Jolanta Dylewska - operatorki m.in. "W ciemności" Agnieszki Holland.

Projekty takie jak "Teatroteka" dają nadzieję , że być może specyficznie polski gatunek, jakim jest zawieszony między sceną a filmem teatr telewizji nie umrze śmiercią naturalną. Z drugiej strony, prócz Farugi i Wawrzyńca Kostrzewskiego reżyserzy produkcji WFDiF nie zaistnieli dotąd szczególnie w życiu teatralnym. Stawia się tu raczej na nowe nazwiska niż dobrze znanych artystów.

Co innego autorzy dramatów. Na ekranie zobaczymy m.in. "Walizkę" Małgorzata Sikorska-Miszczuk, którą zrealizował właśnie Kostrzewski. A także sztukę "Cukier Stanik" Zyty Rudzkiej, autorki praktycznie nie wystawianej do tej pory - a drukowanej, omawianej i nagradzanej. Agata Puszcz opowiedziała nieco groteskową, melancholijną historię o parze rzemieślników, odstawionych przez współczesny kapitalizm na boczny tor historii.

Czy Teatr TV również skończy na dziejowej bocznicy? Średnie i starsze pokolenie pamięta poniedziałkowy spektakl na ekranie jako inteligencki rytuał, żelazny punkt programu tygodnia. Dla dwudziesto-, trzydziestolatków to raczej mgliste wspomnienie z dzieciństwa. Ożywienie "największej narodowej sceny" to szansa za poprawę tej sytuacji. Inna sprawa, że sama telewizja ma coraz mniejsze znaczenie dla kolejnych generacji - ustępując pod wpływem nowszych mediów. By telewizyjny teatr przetrwał, musi być obecny nie tylko na antenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji