Artykuły

I śmieszno, i straszno

- Sztuka osadzona jest w czasach współczesnych, a łagry tak naprawdę są w głowach bohaterów. Cały problem polega na tym, że nie wiemy, jakich środków użyć - modlitw, czarów i zabiegów - żeby tych ludzi z owego otumanienia, z tej pomroczności wyrwać. Moim zdaniem to jedna z ważniejszych warstw tego spektaklu - mówi reżyser Grzegorz Reszka przed premierą spektaklu "Dzieci Zony" w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Rozmowa z Grzegorzem Reszką, reżyserem spektaklu "Dzieci zony" na podstawie tekstu Walerija Szergina. Premiera - 24 stycznia w Teatrze Nowym.

Monika Nawrocka-Leśnik: Nie tak dawno rozmawiałam z panią Martą Guśniowską o jej debiucie reżyserskim w Teatrze Animacji. Mówię o tym, bo usłyszałam wtedy pewną anegdotkę. Mianowicie - pani Marta, na jakimś festiwalu, usłyszała od znajomej, że jeśli chce jeszcze zrobić coś nowego, to koniecznie teraz, bo ma już 35 lat. Pan jest żywym przykładem tego, że zadebiutować można także później.

Grzegorz Reszka: Tak, jestem żywym przykładem na to, że tę granicę można przesuwać. Profesor Adamczyk pocieszył mnie już na samym początku pierwszego roku, mówiąc: "Panie Grzegorzu, niech pan się nie martwi. I starszych już uczyliśmy". Czasami ma to walor komiczny, ponieważ moje siwe włosy sprawiają, że gdy przechodzę korytarzami Akademii Teatralnej, studenci pierwszego roku mówią mi "Dzień dobry, panie profesorze", nie wiedząc jeszcze, z kim mają do czynienia, a ja ich nie wyprowadzam z błędu.

Zanim znalazł się pan tutaj, w Teatrze Nowym w roli reżysera, robił pan wiele rzeczy... Przyznam, że informacja o tym, że jest pan m.in. mechanikiem lotniczym, mnie zaintrygowała.

- No tak. Nawet profesorowie żartowali na egzaminach: "Był już pan na wydziale pedagogicznym, skończył łódzką szkołę filmową, a teraz się pan znalazł u nas - w szkole teatralnej. Co dalej?". A ja nie wiem, być może to już ostatni etap. Na razie więcej pomysłów nie mam. (śmiech)

Te doświadczenia chyba pomagają w pracy?

- Tak. Nawet bardzo. Reżyser powinien się znać na wszystkim: na materii, jaką jest światło, na technice, na interpretacji, na literaturze, kolorach. Spektakl jest syntezą wielu sztuk, więc nie można żadnej z nich zaniedbać: ani dźwięku, ani światła, ale logiki czy nadrzędnej filozofii, która ma przyświecać temu, co robimy. To cały świat w małej kapsułce.

Niebawem premiera spektaklu "Dzieci zony". Poznaniacy poznali ją w ramach projektu Scena Debiutów. To dzięki ich głosom zobaczymy jej dalszą realizację.

- Z tego miejsca też składam szczere podziękowanie publiczności, która zechciała na mnie zagłosować.

W wrześniu zobaczyliśmy jeden akt, a teraz zaprezentowana zostanie całość. Proszę opowiedzieć, o czym są "Dzieci zony"?

- Nie chciałbym zdradzać za wiele.

Ale tekst jest dostępny, każdy go może przeczytać...

- No dobrze... O czym może być ten dramat...? O ludziach, którzy żyją w wyimaginowanym państwie, które do złudzenia przypomina więzienie, łagier. Niby miejsce to sprawia pozory normalnego państwa, ale wszystko dzieje się w nim pod lufami karabinów. Państwo to zapewnia swoim mieszkańcom wszystkie potrzebny: karmi, ubiera... Wyznacza też wszystkie możliwe role do spełnienia: funkcje społeczne, rodzinne. Tylko pojawia się to jedno pytanie, czy to aby są na pewno wszystkie potrzeby?

Pan daje odpowiedź na to pytanie?

- Myślę, że ten spektakl da widzom odpowiedź, bo człowiek jest maszyną bardzo skomplikowaną i nie zawsze materialny dobrobyt jest wszystkim, co człowiekowi do życia potrzeba. A te nadrzędne potrzeby, które ujawniają się często w skrajnych sytuacjach, opisane zostały przez Walerija Szergina. Teraz mam problem, bo tekst jest oparty na suspensach, więc jak za dużo opowiem, to odbiorę widzowi całą frajdę oglądania.

Czy jest to spektakl polityczny?

- Niewątpliwie. Boję się tego, bo każde takie odniesienie do konkretnej sytuacji politycznej zawęża jego wydźwięk. Oczywiście są w nim nawiązania bezpośrednie, ale zrobiliśmy wszystko, by sztuka była uniwersalna.

Spektakle powstają, a przynajmniej powinny, po coś, w jakimś celu. Nie chodzi tylko o formę.

- Właśnie to jest najtrudniejszą sprawą. Bo jak powiem, po co zrobiliśmy ten spektakl, a potem się okaże, że to jest nieczytelne. Wolałbym tego nie zdradzać. Owszem, mamy pewien zamysł, który udało się zaszczepić aktorom, a oni wyrazili na to zgodę, ale nie chcę odbierać przyjemności widzom, którzy sami powinni do tych wniosków dojść. A to chyba jest największa zaleta tego dramatu. Tekst zmusza do refleksji, to nietypowa komedia.

Komedia?

- Właściwie bardziej tragigroteska. Bardzo trafnie określił to swojego czasu profesor Pawłowski, któremu skojarzyło się to z komiksem. Że jest to taki komiks, tylko przeniesiony na scenę.

Wiemy już, gdzie się to dzieje, teraz proszę powiedzieć - kiedy? Użył pan słowa "łagry", padają one też w samym tytule. Czy cofniemy się nieco w czasie?

- Sztuka osadzona jest w czasach współczesnych, a łagry tak naprawdę są w głowach bohaterów. Pomimo tego, że minęły kolejne pokolenia od najmroczniejszych czasów, z którymi łagry kojarzymy, to mimo wszystko gdzieś ta ciemna, mroczna substancja tkwi w ludziach do dziś. Cały problem polega na tym, że nie wiemy, jakich środków użyć - modlitw, czarów i zabiegów - żeby tych ludzi z owego otumanienia, z tej pomroczności wyrwać. Moim zdaniem to jedna z ważniejszych warstw tego spektaklu.

Czy od września, kiedy odbyły się pokazy w ramach Sceny Debiutów, kształt spektaklu bardzo się zmienił?

- Pierwszych przymiarek dokonaliśmy w czerwcu na naszych egzaminach. Wtedy dokonaliśmy, jak to się mówi, pierwszej wolty. We wrześniu natomiast spektakl wyglądał jeszcze inaczej. Myślę, że wtedy też dopiero złapaliśmy właściwą formułę.

W obsadzie "Dzieci zony" pojawiają się m.in. Oksana Hamerska i Andrzej Lajborek. Wykorzysta pan ich zdolności wokalne? Oboje też są rosyjskojęzyczni.

- Muszę panią rozczarować, ponieważ nie zaśpiewają Wysockiego ani Okudżawy. Muzyka jednak gra ważną rolę w tym spektaklu. Jest jego integralną częścią i nieprzypadkowi wykonawcy będą odpowiadać za jej warstwę. Z premedytacją używamy utworów skomponowanych przez białoruską grupę Lyapis Trubeckoj - tu wielkie podziękowania dla Danuty Wojtarowicz. Dociekliwych czytelników odsyłam do internetu, gdzie mogą o zespole poczytać. Powiem tylko, że jest to grupa, która napisała kilka piosenek, które stały się nieoficjalnymi hymnami białoruskiej opozycji. Oprócz nich, pojawi się także nieformalny hymn kijowskiego Majdanu.

Dla kogo jest ten spektakl?

- To trudne pytanie, bo jak odpowiem, że dla wszystkich, to będzie to banał. Z pewnością nie jest to spektakl dla dzieci. Raczej dla ludzi bardziej świadomych, którzy potrafią zajrzeć nieco dalej, niż na własne podwóreczko. Ale z drugiej strony, dramat jest skonstruowany tak sprawnie, że odnośniki do historii nie stanowią bariery dla młodych ludzi, którzy teraz niestety często nie wiedzą, co to są łagry. W każdym razie, mogę spokojnie polecić ten spektakl każdemu odbiorcy, który lubi się śmiać w teatrze. Tym bardziej, że humor, którym posługuje się Szergin ma wiele barw i odcieni, z mrocznymi włącznie.

Aż strach się bać.

- Tak, to jest dobre powiedzonko. Określenie zaczerpnięte z rosyjskiej kultury, że jest " , " (z j. ros. "i śmieszno, i straszno"), jest bardzo aktualne w odniesieniu do tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji