Artykuły

Barbara Wysocka reżyseruje w Monachium

- Pokazuję, jak ofiara ucisku może stać się mordercą - mówi Barbara Wysocka, która w Monachium realizuje "Łucję z Lammermooru" Gaetana Donizettiego. Dziś premiera.

Po spektaklach w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie ("Zagłada domu Usherów", "Medeamaterial", "Moby Dick") przyszedł czas na Monachium. Barbara Wysocka - rocznik 1978, laureatka Paszportu "Polityki" za rok 2009 - debiutuje w Bayerische Staatsoper. Reżyserkę jednej z najlepszych scen operowych w Europie zarekomendował Krzysztof Warlikowski, który wystawił tam "Eugeniusza Oniegina" i "Kobietę bez cienia".

Racja polityczna kontra uczucie, zakochana kobieta jako ofiara rozgrywek politycznych. Punkt wyjścia - tragedia klanu Kennedych. Miejsce i czas akcji: nie XVI-wieczna Szkocja, ale Ameryka tuż przed rewolucją obyczajową. Tak Barbara Wysocka interpretuje romantyczną operę bel canto Gaetana Donizettiego z librettem na podstawie powieści Waltera Scotta "Narzeczona z Lammermoor". Prapremiera opery odbyła się w 1835 r. w Neapolu, od razu uznano ją za arcydzieło. Jest jednym z najczęściej wystawianych dzieł wokalno-scenicznych. W Monachium w Łucję wciela się Diana Damrau, jeden z najlepszych sopranów koloraturowych naszych czasów.

Scenografię do spektaklu zaprojektowała Barbara Hanicka, kostiumy - Julia Kornacka. Dyryguje Kirill Petrenko.

***

Rozmowa z Barbarą Wysocką, reżyserką teatralną i operową, aktorką

ANNA S. DĘBOWSKA: Dlaczego średniowieczny zamek w Szkocji zamieniła pani na zrujnowany hotel w Detroit?

BARBARA WYSOCKA: Zainspirowały mnie zdjęcia ruin tego przemysłowego miasta zrobione przez Yves'a Marchanda i Romaina Meffre'a. Fotografie pokazują zdewastowane wnętrza opustoszałych gmachów, które są pozostałością po czasach świetności Detroit. W takiej przestrzeni odbywa się od początku do końca nasze przedstawienie. Jedność miejsca nie ułatwia zadania reżyserowi, ale obraz ten ma dużą siłę, a równocześnie nie jest dosłowny. Przestrzeń jest jednym z bohaterów opowieści, jak zamek rodziny Ravenswoodów, a następnie rodziny Ashtonów. To wnętrze mieści w sobie kolejne warstwy historii.

Co panią zainteresowało w romantycznej "Łucji z Lammermooru"?

- To opowieść o władzy i o miłości, o tym, jak wzajemne relacje tych sił mogą doprowadzić do tragedii, prawdziwie szekspirowska fabuła, świat wielkiej polityki i wielkie emocje. Chciałam popracować nad ciekawą historią, w której są pełnokrwiste postacie, a nie wydumane fantazje librecisty lub pseudopoetyckie wariacje na temat wielkiej literatury. W "Łucji..." historia jest prosta, ale mocna, pełna tragizmu. Nie wystarczy instalacja artystyczna, symboliczne rozwiązania. "Łucja..." to materiał na film akcji lub amerykański czarny kryminał.

Muzyka jest piękna, niesłychanie emocjonalna. Kirill Petrenko wraca do oryginału Donizettiego z 1835 r., pozbył się naleciałości z czasów późniejszych, które weszły do tradycji wykonywania tej opery.

Dlaczego akcja rozgrywa się w Ameryce?

- Rodzina Kennedych i jej tragiczne losy były dla mnie punktem wyjścia. Wtedy możliwa była jeszcze próba zmuszenia kobiety do zawarcia małżeńskiego kontraktu w imię racji politycznych. Dziś kobiety bardziej zdecydowanie stają w obronie swoich praw. Sytuacja, w której wielu mężczyzn mówi kobiecie, co ma robić, zdarza się jednak niepokojąco często - mężczyźni częściej zajmują stanowiska władzy. Także w operze.

Łucja to Jackie Kennedy czy Marilyn Monroe?

- Ani Jackie, ani Marilyn, choć obie były inspiracją. Siłę i twardość wzięłam dla Łucji od Kennedy, seksualność i szaleństwo od Monroe.

Edgardo, ukochany Łucji, jest jak James Dean. Wielka miłość, niebezpieczna namiętność, zbyt szybka jazda samochodem i prawda, która przychodzi o 15 sekund za późno.

To pani pierwsza opera romantyczna, choć nie pierwszy tekst romantyczny, że wspomnę "Lenza" Georga Büchnera w Teatrze Narodowym w Warszawie. 200 lat temu szaleństwo uwznioślało, dziś to choroba naszych czasów.

- Szaleństwo to słowo względne. Czy szaloną można nazwać kobietę, która nie godzi się na upokorzenie, na rolę przedmiotu w rękach mężczyzn, na bycie politycznym narzędziem? Tak nazywają ją ci, którym pokrzyżowała plany. Moja Łucja jest silną kobietą, która nie chce odgrywać roli ofiary i nie zgadza się na przyjęcie warunków otoczenia. Głośno i dobitnie wyraża swój sprzeciw - zabija narzuconego jej męża i wygrywa.

Wygrywa? Przecież wpada w obłęd.

- Jej wygrana to śmierć, na którą decyduje się świadomie. To jedyna możliwa droga. W czasach romantyzmu szaleństwo oznaczało poruszanie się na granicy życia i śmierci, dziś szaleństwem jest odwaga, sprzeciw, bunt. Zresztą politycznych wrogów systemu też nazywano szaleńcami. Ten argument wciąż pojawia się, kiedy ktoś się buntuje. To budzi mój sprzeciw. Wracam do takich tematów jak wyobcowanie, zagubienie, choroba, ostatnio ważna jest dla mnie kwestia obrony praw kobiet.

Jaki ma pani pomysł na scenę szaleństwa Łucji? To scena popisowa dla koloratury, uwaga słuchaczy skupi się na Dianie Damrau.

- Dlatego Damrau jest absolutnym centrum tej sceny, panią sytuacji, diwą, która ma absolutną władzę i absolutną wolność.

Koszmar, jaki mnie prześladował od początku pracy, to rozczochrana pani z plamą krwi na sukni ślubnej, tańcząca z powietrzem... Tak to zwykle się przedstawia. U nas wygląda to inaczej. To performance ze skutkiem śmiertelnym, całkowite spalanie się w śpiewie. Przełamywanie stereotypu doprowadziło mnie prawie do szaleństwa.

***

Także dziś inna ważna polska premiera operowa za granicą. W Metropolitan Opera Mariusz Treliński pokaże dyptyk "Jolanta / Zamek Sinobrodego" - koprodukcję nowojorskiej sceny i Opery Narodowej w Warszawie (tu premiera miała miejsce w 2013 r).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji