Artykuły

Absurd i farsa, czyli wielkie nic

"Kochanie, zabiłam nasze koty" w reż. Ceziego Studniaka w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Marta Łuczkowska w portalu Świat Kultury Poznań.

Ktoś powiedział, że Dorotę Masłowską, autorkę młodego pokolenia, albo się kocha, albo nienawidzi. Z pewnością nie należę do tej pierwszej grupy. Do zachwytu nad twórczością polskiej pisarki nie przekonała mnie również najnowsza premiera Teatru Nowego w Poznaniu.

"Kochanie, zabiłam nasze koty" to spektakl oparty na ostatniej powieści Masłowskiej wydanej w 2012 roku. Być może autorka sprawnie operuje językiem, poprzez który stara się ukazać bezcelowość, a nawet pustkę jaka wypełnia życie współczesnego człowieka. Nic nie znaczące monologi o niczym, stają się całkowicie pozbawione sensu. Powieść wypełniona pustymi sloganami reklamowymi staje się farsą tego, co nazywamy życiem. Niestety, powieść, która z założenia właśnie "wielkie nic" miała uczynić swoim bohaterem, w końcu sama staje się niczym. "Kochanie, zabiłam nasze koty" doskonale wpisuje się w machinę popkultury, gdzie autor zaczyna pisać dla samego pisania, po to tylko, żeby spełnić oczekiwania wydawców i być może czytelników. Czytelników czekających na kolejne wydawnictwo, które będzie można postawić na regale, a które niekoniecznie pozostanie w pamięci.

Trudno oczekiwać, że spektakl teatralny oparty na nic nie znaczącej treści powali widza na kolana. A jednak zespół Teatru Nowego w Poznaniu z wielkiego nic Masłowskiej zrobiło coś, co nawet można obejrzeć. Na duże uznanie zasługuje Michał Pabian, który podjął się adaptacji powieści na potrzeby sceny teatralnej. Monolog głównej bohaterki, w której wielu upatruje samą autorkę, został zamieniony na monologi poszczególnych postaci. Integralną częścią sztuki są piosenki śpiewane przez poszczególnych bohaterów. Sami twórcy, Cezi Studniak i Michał Pabian podkreślają, że cały spektakl został oparty na formule operetki. To, czego nie można było powiedzieć słowami, zostało zamienione na utwór muzyczny, który w sposób dużo łatwiejszy i bardziej widowiskowy opowiada całkiem prostą historię.

A taką niewątpliwie jest treść ukryta w sztuce "Kochanie, zabiłam nasze koty". Problem w tym, że trudno jednoznacznie określić, co jest tematem przewodnim spektaklu. Wielkie nic, które staje się wszystkim, tak naprawdę niewiele znaczy. Puste hasła reklamowe i wypowiadane slogany nie mają żadnego znaczenia. Podobnie jak bogata scenografia i bohaterowie. Wszystkich wypełnia pustka, która, o zgrozo, wcale im nie przeszkadza z tej prostej przyczyny, że oni jej po prostu nie zauważają. Życie ogranicza się do nieistotnych zachowań, sytuacji i miejsc. Pozbawione sensu tytuły medialne, czy poruszanie się w pustej przestrzeni portali społecznościowych prowadzi do tego, że życie staje się niczym. Tak przynajmniej twierdzi Masłowska, a za nią bohaterowie najnowszej produkcji Teatru Nowego.

Nie jestem przekonana, czy postawienie takiej tezy za pośrednictwem kilku nad wyraz melodyjnych piosenek i za pomocą długich, często niezrozumiałych, a już z pewnością niemożliwych do zapamiętania dialogów jest trafna. Widz ma wrażenie, że przebywa w szpitalu dla obłąkanych, którzy całkowicie stracili kontakt z rzeczywistością. Banały wypowiadane przez bohaterów sztuki są tak puste, a jednocześnie tak oczywiste, że można się długo zastanawiać nad sensem spektaklu, nad jakąś myślą przewodnią. I niestety, jest nią największy z możliwych banałów, czyli samotność ogarniająca człowieka i stwarzająca wrażenie wielkiego nic, może nawet nieistnienia.

Strona muzyczna, którą przygotował Krzysztof Wiki Nowikow, doskonale wpisuje się w całość spektaklu. Lukrowane, wręcz cukierkowe songi z oryginalnym tekstem Masłowskiej są równie absurdalne, jak cała sztuka.

Na uznanie zasługują natomiast aktorzy, którzy nie tylko opanowali długie i trudne do zapamiętania monologi, ale doskonale wcielili się w odgrywane postaci. Każdy ruch ręką, każdy gest, spojrzenie, mimika twarzy doskonale ilustrują nic nie znaczące uczucia i emocje, jakie targają bohaterami. Na szczególne wyróżnienie zasługuje, moim zdaniem, Anna Mierzwa wcielająca się w postać sfrustrowanej Go, która została zdradzona przez swojego partnera - homoseksualistę. Jej monolog na temat Polski, którą można narysować na mapie świata obok Jugosławii, i w której nie tak dawno obalono komunizm, był absolutnie porywający. Równie wzruszający na scenie był Michał Kocurek, czyli Znowu Jakiś On. Próbujący przestać rozumieć otaczającą rzeczywistość i zatracić własną wrażliwość mężczyzna ucieka w leki stymulujące pracę jego mózgu. A właściwie mające ograniczyć pracę tego, jakże nieprzydatnego, organu. Wrażliwy, a jednocześnie odseparowany od otaczającej rzeczywistości wzbudził we mnie największe współczucie. Zagrany przez niego bohater był chyba najbardziej realną i przekonującą postacią w całym spektaklu. Brawurowo wypowiedziane monologi, a przede wszystkim gra ciałem sprawiły, że jest to bohater, którego zdecydowanie zapamiętuje się na dłużej.

Kochanie, zabiłam nasze koty to farsa rzeczywistości, pokazująca, że świat, w którym przebywamy na co dzień jest pozbawiony wszystkiego, a tym samym staje się niczym. Nic nie znaczącym frazesem, kolejnym hasłem reklamowym, pustym sloganem wygłaszanym przez wszystkich i wszędzie.

Sztuka oparta na powieści Doroty Masłowskiej jest wypełniona trudnymi do zrozumienia monologami poszczególnych bohaterów. Farsa formy, farsa również treści, a pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że spektakl stał się farsą samego teatru. Tym, co go wyróżnia spośród innych inscenizacji jest bogata scenografia i zaskakujące kostiumy. A mimo to spektakl nie wzrusza, nie bawi, nie zmusza widza do myślenia. Podobnie jak cała twórczość Masłowskiej, sprawnie operuje językiem, będąc jednocześnie nieco wulgarnym, mocno kontrowersyjnym i dosadnym obrazem rzeczywistości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji