Artykuły

Donatan u Seweryna, czyli "Wesele" w Kopydłowie

"Wesele" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

"Wieś jak malowanie" - tak "Wesele" Krzysztofa Jasińskiego zapowiadają promujące spektakl zdjęcia. Kostiumy jak z Kolberga - korale, czepki, sukmany. Jasne, możemy śmiać się, że poubierani na ludowo aktorzy Teatru Polskiego wyglądają nie tyle, jakby mieli na sobie kostiumy, co jakby się tak przebrali. Ale przecież goście z Bronowic też byli "przebrani".

Powoli sypał się XIX-wieczny europejski ład, za miedzą narastały nastroje rewolucyjne, a kwiat krakowskiej inteligencji ekscytował się autentyzmem i urodą wsi, w której dopiero co zobaczył coś poza rezerwuarem taniej siły roboczej. Prawie jak współcześni fani slow life'u z klasy średniej. Albo jak młodzież akademicka z prestiżowych wydziałów humanistycznych bawiąca się na imprezach przy disco polo.

Klasyka disco polo pojawia się i w "Weselu" z Teatru Polskiego. Zaspokaja współczesną potrzebę ludowości, podobnie jak dobiegające zza ściany "Słowianki" Donatana. Przaśne kawałki dają po uszach, gdy zziajani goście wbiegają z parkietu na kolejkę. Skoro impreza, to jak śpiewał klasyk lat 90.: "Niech żyje wolność, wolność i swoboda, niech żyje zabawa i dziewczyna młoda". Zarówno flirt weselników, jak i żart sytuacyjny jest tu chwilami dość gruby. Bez klapsów i grepsów się nie obędzie.

Choć Jasiński bywa przaśny, to nie jest Smarzowskim. Nie w głowie mu epatowanie widza turpistycznym naturalizmem polskiej prowincji. Nie, tego reżyser eleganckiej publiczność Polskiego nie zrobi.

Jasiński, król benefisów i założyciel krakowskiego Teatru Stu, ma też telewizyjne doświadczenie. Z jego "Weselem" jest jak z kabaretami małego ekranu. W gorszych momentach jesteśmy na biesiadzie w Kopydłowie, w lepszych - na salonach u Olgi Lipińskiej.

Ciekawostka - fragmenty tekstu Wyspiańskiego śpiewane są jak w operetce, m.in. przez Andrzeja Seweryna. Wojciech Kościelniak zrobił w Gdyni musical z "Chłopów" Reymonta, Jasiński niewątpliwie umiałby zrobić z "Wesela" rewię z piosenkami i tancerkami w piórach. A może nawet discopolową operę, sarmacko-dresiarskie Gesamstkunstwerk. Rzecz może dziać się w Bronowicach, ale też w remizie pod Radomiem.

Bo i nie brak w spektaklu chwytów efektownych jak petarda z odpustu, szczerych jak pijany szwagier o czwartej nad ranem. Kiedy Poecie ukazuje się widmo Zawiszy Czarnego, projektor rzuca na wielki ekran "Bitwę pod Grunwaldem" Matejki, z głośników grzmią gromy, a dzięki laserom błyskają błyskawice. Po wizycie Wernyhory Jasiek biega z pokaźnym złotym rogiem, a Żyd Jerzego Schejbala wystylizowany jest jak z obrazka za pięć złotych. Mógłby z pieniążkiem w dłoni wisieć w niejednym polskim przedpokoju.

Spektakl trwa dwie godziny, Jasiński nie boi się skrótów. Ważne, by pozostały kluczowe wersy. Szlagworty, które pamięta się dekady po egzaminie dojrzałości z języka polskiego i które sprawiają, że gdy wychodzimy z dobrze zagranego Wyspiańskiego, to język dziwnie składa nam się w stukający obcasami trzynastozgłoskowiec.

Czy to "Wesele" przekazuje nam jakąś ważką prawdę? A jak często w teatrze słyszymy ważkie prawdy? Nie ma tu ambicji lektury Wyspiańskiego jako autora przenikliwej diagnozy polskiej duszy. Jest raczej zabawa prostymi analogiami, właśnie tymi wdrukowanymi w polskie mózgi szlagwortami, które w odpowiednich momentach pozwalają kolejnemu reżyserowi robiącemu Wyspiańskiego zakrzyknąć: "A to Polska właśnie!".

I tak, gdy Gospodarz (Seweryn) w swym oskarżycielskim monologu cedzi: "a ot, co z nas pozostało:/ lalki, szopka, podłe maski,/ farbowany fałsz, obrazki" - to na "obrazki" wykonuje gest przerzucania pilotem telewizyjnych kanałów. A gdy Pan Młody mówi o "narodowym" stroju, podkreśla to słowo, prężąc się i wyrzucając rękę w "rzymskim salucie". I elegancka publiczność Teatru Polskiego świetnie się bawi.

Na "Wesele" Jasińskiego zabrałbym swoją ciocię, gdybym tylko takąż posiadał. Z drugiej strony myślę, że sam miałbym na przedstawieniu z Polskiego niezły ubaw naście lat temu, jako zabrany do teatru z klasą licealista, z białym kołnierzem koszuli wystającym spod swetra.

Spektakl Jasińskiego nie jest adresowany do mnie ani do moich znajomych. Ale cenię go za to, że nie udaje niczego innego niż to, czym jest w istocie. To coraz rzadsze na warszawskich scenach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji