Artykuły

Konradel

Różan mijałem wiele razy, jeżdżąc na Mazury. Miasteczko jak miasteczko: przy wlocie stacja benzynowa z klockowatym zajazdem dla kierowców, nieco dalej czołg na postumencie upamiętniający lata wojny - front przechodził tu dwukrotnie i burzliwie; parterowe domki, biednawe, typowe dla niegdysiejszej Polski powiatowej; tu i ówdzie nowobogactwo typowe dla Polski dzisiejszej. Zresztą, prawdę mówiąc, miasteczko jest mało widoczne, położone na poboczu trasy, ukryte. Tylko okolica malownicza - kępy drzew, małe laski i łąki piętrzą się na skarpach wzdłuż Narwi.

14 listopada 1985 roku z Różana wysłano list, w którym słabo czytelnym, niedzisiejszym pismem autor komunikował: "Ja i moja rodzina znaliśmy Konrada od urodzenia. A jego rodzice, pułkownik Swinarski z żoną, Irmgardą, byli przyjaciółmi naszej rodziny".

List był odpowiedzią na ogłoszony w "Przekroju" apel Józefa Opalskiego, który organizował w Krakowie Dni Konrada Swinarskiego - w dziesiątą rocznicę śmierci - i zwrócił się z prośbą o pamiątki, wspomnienia, fotografie.

Ślad różański nie został spożytkowany, a w każdym razie nikt z piszących - czy to po gazetach i czasopismach, czy to w uczonych elukubracjach - owym epizodem z życia Swinarskiego się nie zajął. Kontakt z Różanem - osobisty i korespondencyjny podtrzymywała jedynie Barbara Swinarska.

Przyjechaliśmy z Barbarą Swinarską do Różana 15 października 1991 roku, w dzień słoneczny, ciepły, jeszcze babioletni. Z głównej drogi na Białystok zjeżdża się ku miasteczku nieco w dół, bo wszystko tu strome, ciągnące ku dolinie Narwi. Rynek, ryneczek właściwie, jakich setki w Polsce: koślawe domki, chałupiny pokrzywione z zapadniętymi dachami, w oknach nisko osadzonych schludne firanki, doniczki z kwiatami, czasem ludzka postać wsparta na łokciach, wypatrująca godzinami niewiadomo czego. W sieniach domów albo na rogatkach wystają niemrawe, znudzone chłopaki, które trochę się ożywiają na widok obcych.

Z rynku wtaczamy się w małą uliczkę i od razu znajdujemy się na przedmieściu, jeśli słowo "przedmieście" ma sens w miasteczku, które całe można obejść w dziesięć minut. Mijamy domy i wille, uliczka prawie się kończy czy raczej zanika, gubi się w jakichś chaszczach. Po lewej stronie stoi dworek. Czasy świetności ma już za sobą. Cherlawy kundelek próbuje jeszcze być dziarski. Wchodzimy do sieni po rozsypujących się kamiennych stopniach. Drzwi otwarte. Z głębi wieje chłodem i zapachem jabłek.

Goszczą nas panie Zofia Purzycka i Jadwiga Lubczyńska, siostry, de domo Pestrakiewiczówne. To właśnie Zofia Purzycka, czytelniczka "Przekroju", napisała do Opalskiego. Dziś ma już dziewiąty krzyżyk, porusza się z trudem, ale zachowała niebywałą przytomność umysłu, pamięć, inteligencję i dowcip. Podobnie jak jej siostra, z zamiłowania malarka, czego liczne dowody widnieją na ścianach dworku.

Ojciec panien Pestrakiewiczówien był przed wojną nadleśniczym w lasach szczawińskich pod Różanem w majątku ziemianina Glinki (jeszcze wcześniej zarządzał lasami w ordynacji zamojskiej u hrabiego Poletyłły). Leśniczówka sąsiadowała z koszarami, w których stacjonował pułk artylerii. Dowodził nim podpułkownik Karol Swinarski, ojciec Konrada. Był on zresztą także dowódcą batalionu Szkoły Podchorążych Piechoty w Różanie. Dom pułkownikostwa Swinarskich stał opodal leśniczówki, stąd kontakty między obiema rodzinami były częste i przyjazne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji