Artykuły

Opowiadane z pamięci

"Sądy o ludziach wypowiadamy tym łatwiej, im mniej o tych ludziach wiemy". Podobnie jest w wypadku książek, szczególnie biograficznych. Z Erwinem Axerem spotkałem się raz. Wizytę zapamiętałem i często do niej wracam. Pisałem pracę o Tymonie Terleckim. Axer był jego studentem w PIST. Chciałem, aby opowiedział mi o Terleckim, człowieku, pokazał jego słabości. Wiedziałem, że to potrafi, znałem pierwszą część jego "Ćwiczeń pamięci". Ale w rzeczywistości wyprawa na Odyńca była wyprawą do Axera, do niego szedłem i o nim samym chciałem rozmawiać. Pragnąłem sprawdzić to, co wiem, przekonać się, jak jest naprawdę. Tuż za progiem okazało się, że wiadomości wyniesione ze szkoły teatralnej, zapamiętane w postaci kilku prostych haseł, są rzeczywiście prawdziwe. Nienagannie ubrany, nieprzystępny, ze smakiem mówiący o kobietach. Jeszcze na studiach Jerzy Koenig opowiadał nam o dawnym Współczesnym jako teatrze aksamitnym. Dla mnie ten przymiotnik przeniósł się dziwnie na samego Axera. Aksamitny brzmi elegancko i niecodziennie. Jest w tym określeniu element luksusu. Dziś bardzo rzadki. Ze spotkania z Axerem zapamiętałem właściwie wszystko, lampkę koniaku, pokój z dużym stołem, właściwie biurkiem, potężny zbiór powieści ustawionych na półkach w przedpokoju. I zdanie Axera. Jedno z wielu. "Wie pan - mówił - zanim zacznę pisać, czytam Stempowskiego. Mam wrażenie, że później pisze mi się lepiej". Potraktowałem tę uwagę jako cenną wskazówkę. Próbowałem stosować z marnym skutkiem. Widać sposób nie zawsze działa. Jednak Axerowi naprawdę się udaje. Potrafi opisać własny świat, stworzyć go w sposób pełny, niemal namacalny. Jest w nim miejsce na drobiazg, szczegół, wokół którego buduje opowiadanie. Ławka w parku, szminka, sweter.

"Ćwiczenia pamięci" nie są zbiorem felietonów, to nawet nie eseje, raczej krótkie opowiadania. Te najlepsze pamięta się długo po zakończeniu lektury. Czasami mówi się zdaniami Axera. Jest w nich skupienie, celność i spokój Stempowskiego. Jest podobny ton. Oczywiście są bardziej osobiste, prywatne. To duża sztuka pisać o sobie ciekawie, nie wpadając w ekshibicjonizm. I tak jak Axer dzielić się z czytelnikiem pamięcią, oprowadzać po niej jak po własnym mieszkaniu, gdzie obok przyjaciół, książek plączą się części garderoby. Nie wiadomo, co ważniejsze. Wszystko warte jest zapamiętania, ale nie wszystko można zanotować. Reszta umyka. "Nie ma nic ulotniejszego nad ulotność wrażeń zmysłowych, wielu ważnych doznań nie umiemy ustalić w pamięci [...] Zbyt łatwa wydaje się teza, w myśl której uczucia przedłużają trwałość pamięci, doznania niższej natury umierają młodo. Bywa, że pamiętamy zapach wody, jedliny, siana, śniegu, żywicy, rozgrzanej trawy, tak samo zresztą jak smród zgnilizny, odór nie pogrzebanych zwłok, woń pożaru, a ginie w niepamięci, nie wiadomo czemu, najpiękniejsza miłość. W dodatku - podejrzewam, że tak najczęściej bywa - bardziej żałujemy utraconych wrażeń aniżeli utraconych uczuć". Niektóre z nich Axer próbował zapisać, i to w miejscu dość szczególnym, na gipsie, leżąc po wypadku w jednym z warszawskich szpitali. Niestety gips okazał się nietrwały, trafił na śmietnik, gdzie został brutalnie sprofanowany. Zabawne, że sprawcą okazał się sam Axer. "Wstyd i poczucie winy ustępowały z wolna i niemal ulgę przynosiła mi myśl, że oto mój gips roztapia się coraz prędzej, coraz ściślej zespala się z wieczystym obiegiem elementów i cząstek, by wreszcie utonąć tam, gdzie byli, są lub będą wszyscy, nie wyłączając żadnych osób uwiecznionych na gipsie, nie wyłączając autora inicjałów."

Dlaczego teksty Axera są mi bliskie? Nie wiem, może dlatego, że paradoksalnie jest w nich niewiele o teatrze, więcej o historii, tej codziennej, zwykłej, która czasami okazuje się ważna, godna zapamiętania.

Jest w tej książce wzór postawy, trudny do jednoznacznego określenia. Sceptyk, nie pozbawiony poczucia humoru, ironii, a przy tym wewnętrznie, gdzieś w głębi siebie, gotowy do niezwykle rzetelnego przeżywania świata. Często bardzo bolesnego. W jednym z opowiadań Axer opisuje sen o własnej starości. Przerażający widok w lustrze. "Tłusta pierś obrośnięta siwą szczeciną, wielki kałdun - rozsadzały złoconą ramę. Pojąłem, że stało się coś strasznego. Prysznic! Strumień wrzątku skierowałem na zjawę. Na próżno, zwid nie ustępował". Na szczęście był to tylko sen. Nic jednak nie wróci szalonego zjazdu z Trościanu, szczęścia po niespodziewanym zwycięstwie. Pamięć jest czymś zastępczym, istnieje zamiast rzeczywistego, oszukuje, ale jest konieczna. Pamięć trzeba ćwiczyć dla siebie i dla innych. "Po latach - pisze Axer - usiłuje on usłyszeć znowu to, co słyszał na rynku. Na próżno. Niczego nie słyszał. Nie pamięta. Ani jednego głosu. Ani jednego dźwięku. Słyszy ciszę. Całkowitą. Zupełną. Ciszę, jakiej nie ma na świecie". Axer potrafi opowiadać o drobiazgach. Dostrzec w nich blask historii pisanej dużą literą, wie, że słowa Mane Tekel Fares mogą zmieścić się na blacie kawiarnianego stolika w powojennej Łodzi. Brzmią groźnie dla tych, którzy potrafią je dostrzec. Życie wpisało Axera między Wiedeń, Lwów, Łódź i Warszawę, świat niemiecko-polski, warszawsko-galicyjski. Dla wielu obcy, niezrozumiały, dla Axera bliski, naturalny. Dzieciństwo spędzone na plaży w Riccione z Gulio Andreottim, pierwsze miłości w Badenie, podwójna okupacja we Lwowie, sprawa Daszewskiego, Powstanie Warszawskie i wizyta u fryzjera, a więc elegancja mimo wszystko, elegancja przede wszystkim. I dalej Niemcy, kamieniołomy, "Mocca" na Piotrkowskiej, Teatr Współczesny, sukces "Marzycieli" w Burgu. Wspomnienia układają się seriami, są jak migawki filmu, w którym brak chronologii. Pewne miejsca, zdarzenia powracają obsesyjnie. Wchodzą w nowe układy, ciągi skojarzeń. Zapamiętane nie znaczy martwe.

Axer nie broni się, nie heroizuje. Patrzy chłodno także na siebie. Jego opowieści z wojny są dziwnie zwyczajne, tak jakby nic niezwykłego się nie działo. Po prostu taka była rzeczywistość i trzeba było znaleźć w niej miejsce.

Czasami postępowało się godnie, czasami haniebnie. Takie jest życie i tylko moraliści twierdzą inaczej. Axer woli grzeszników, ludzi o powikłanych życiorysach. Nie ocenia. Raz tylko, tuż po wojnie, wymierzał sprawiedliwość. I nagle poczuł się nieswojo, obco, jak oprawca. Zrozumiał, że sprawiedliwość jest dość mętnym pojęciem, zależnym od punktu widzenia. A sprawiedliwość dziejowa? Ta już na pewno nie istnieje. Historie spisane w "Ćwiczeniach pamięci" są dyskretnym pouczeniem, przypomnieniem o ludzkich słabościach. Ich bohaterowie bywają śmieszni, ale nie jest to śmiech szyderczy, raczej uśmiech sympatii, pełen ciepła. Bo jak inaczej odebrać opisanych przez Axera dwóch starych aktorów, którzy przez szczelinę w ołówkach oglądają pornograficzne obrazki. Axer potrafi pisać o swoich znajomych. Kreśli ich portrety, dokładnie dbając o każdy szczegół. Tak jest w wypadku Mikołajskiej, Swinarskiego, Tarna. Podobnie w przypadku ludzi publicznie nie znanych, istniejących wyłącznie w jego pamięci. O Tarnie Axer zapisał: "Widziałem, że nosił tylko dobre angielskie ubrania, tylko konserwatywne angielskie buciki. Pachniał doskonałą wodą kolońską, dobrym tytoniem, pijał scotch i miał żonę, dystyngowaną panią, którą nazywał Mary. Był wychowany na dżentelmena i był niewątpliwie anglofilem. Cenił angielskie obyczaje, podziwiał amerykańską organizację. Mówił wieloma językami, dobrze i bardzo dobrze. Po polsku z lekkim akcentem zdradzającym wprawnemu uchu jego pochodzenie. Natura lubi żarty, był więc Adam Tarn podobny do generała Eisenhowera i nie gniewał się, gdy mu o tym mówiono". I nieco dalej na zakończenie historii: "W grudniu 68 żegnaliśmy go na Dworcu Gdańskim, w pewien mglisty wieczór. Wciąż był podobny do generała Eisenhowera, tyle że wydawał się bardzo mały w czterech ramach okna, kiedy pociąg ruszył, i rozpaczliwie samotny". Powoli świat Axera odchodzi. Pozostaje pamięć wytrwale ćwiczona. Pewnych ludzi już nie ma, zmieniają się miejsca. Oczywiście pozostają stare problemy, te wielkie i małe. Ciągle drażnią nas latarnie ustawione gęsiego wzdłuż Nowego Światu, ale nie ma już restauracji, w której Staff z elegancją podawał płaszcz Zofii Mrozowskiej.

Gdy ostatnio do Warszawy przyjechał Andrzej Dobosz, poprosiłem go o spotkanie. Miałem wybrać miejsce. Zaproponowałem "Kuchcika". "Wie pan - odparł Dobosz - kiedyś do Kuchcika Staff chodził na wódkę, ale dziś jest tam elegancko i bardzo drogo, może jednak pójdziemy na spacer".

I leśniczówka, i dom pułkownika istnieją do dzisiaj, tylko po koszarach ani śladu. W domu z czerwonej cegły, na oko niezbyt przestronnym, mieszkają dwie rodziny, które o pułkowniku Swinarskim słyszały, o Konradzie - nie bardzo. Barbara tłumaczy, że pułkownik był jej teściem (czy ściślej - byłby, gdyby przedwcześnie nie umarł). Mieszkańcy domu zapraszają nas do środka. Mnie biorą za wnuka, ale nie wiadomo czyjego - Karola czy Konrada. Oglądamy dom od wewnątrz, jest zdumiewająco obszerny, choć gruntownie przebudowany i urządzony w stylu wysoki połysk z lat sześćdziesiątych. Trudno sobie wyobrazić to wnętrze z okresu, gdy rezydowali tu Swinarscy. Pani Purzycka opowiada, że było bardzo czysto, piękne meble mieli, olbrzymie skórzane fotele. Stacjonował tu prezydent Mościcki w czasie manewrów. Służby żadnej nie było tylko ordynans. Chodził do leśniczówki po ser i śmietanę.

Ten ordynans, Janek, góral, służył w Różanie, ale pułkownik chyba go polubił i płacił mu oddzielnie. Na wielu fotografiach Janek jest z Konradem i jego starszym bratem, Henrykiem, Heniulkiem. Kiedy skończył służbę, przyostał się przy Swinarskich i wędrował z nimi przez Równe, Sanok, Wieliczkę. Irmgarda Swinarska kupiła mu nawet coś w rodzaju liberii, żeby wyglądał na lokaja. W domu różańskim matka Konrada sama gotowała, zajmowała się gospodarstwem.

Teraz tam pustka naokoło - mówi pani Purzycka - ale wtedy było pełno. Jak było wojsko. Chodzili po szosie tam i z powrotem, do mostu. Koszary pochodziły jeszcze z rosyjskich czasów. Wielkie gmachy, stajnie, kuchnie, cerkiew stała na środku. Kiedyś stacjonował tu pułk murmański. W czasach pułkownika Swinarskiego istniała już cała kolonia oficerska. Były piętrowe domy, były też domy niskie. Dla oficerów te lepsze, piętrowe. Spaliły się w 39. Ceglane rozebrano zaraz po wojnie. W koszarach było oczywiście kasyno, korty tenisowe. Pani Purzycka grywała z Irmgarda Swinarską w tenisa.

Kontakty między leśniczówką a domem pułkownika nie trwały długo. Karol Swinarski zjawił się w Różanie w 1926 roku, w 1932 został przeniesiony do Równego. Panny Pestrakiewiczówne lata 1923-1927 spędziły na pensji Anieli Wareckiej w Warszawie przy Foksal (jest tablica pamiątkowa, szkoła spaliła się w 1939 roku). Uczyły się razem z Bellą Stachowicz-Czajką, córką Benedykta Hertza, Ireną Krzywicką oraz z pannami Gizejównymi, pochodzącymi w prostej linii od chana tatarskiego. W 1927 uzyskały maturę i wróciły do Różana. Pani Purzycka opowiada to, co pamięta od tego momentu aż do 1939 roku, bo mimo że Swinarscy wyjechali, związki pani Purzyckiej z rodziną nie skończyły się, a przeciwnie - nawet wzmocniły.

Irmgarda Swinarska miała książeczkę do nabożeństwa po niemiecku i liczyła też po niemiecku. Jak sama mówiła, nauczył ją mówić po polsku Karol Swinarski. Poznali się w Katowicach, gdzie dziadek Konrada po kądzieli, Liczbiński, optujący za Polską, przeniósł się w 1921 roku z Wrocławia i otworzył cukiernię. Irmgarda pracowała u ojca, w kasie. Była najstarsza z rodzeństwa (1901). Prakseda Liczbińska (1902) też ledwo mówiła po polsku, zresztą wyjechała z kraju w połowie lat dwudziestych. Podobno uciekła z dyrektorem cyrku pcheł. Helga Liczbińska (1906) wyszła za Zimmermanna, mieszkali w Królewskiej Hucie (dziś Chorzów). Mówiła po śląsku. Najlepiej po polsku mówił Marian Liczbiński, skończył polskie gim­nazjum w Katowicach, przejął interes po ojcu. Najmłodsze dziecko Liczbińskiego, Karla, umarło w 1931 roku.

Pani Purzycka o spotkaniu Karola Swinarskiego z Irmgardą: "Sama słyszałam, jak ona opowiadała, jak on przyszedł do jakiejś cukierni czy kawiarni w Katowicach. Przyszedł pierwszy raz w mundurze polskim. Bo on kiedyś, jako że był z Pomorza, został wzięty do wojska niemieckiego, był odznaczony, walczył pod Verdun, i głuchy był, zawsze niedosłyszał. Swinarska pokazywała nam jego niemieckie odznaczenia. Mówiła "polski oficer, polski oficer". Dla niej tylko niemiecki oficer był ważny, tylko niemiecki mundur. Ale potem wyszła jednak za tego Polaka, no i te dzieci przecież były chrzczone w naszym kościele w Różanie, tu były ich papiery chrztu, Konrad po wojnie po te papiery przyjechał".

Irmgarda: typ niemieckich kobiet - Kinder, Kuche, Kirche. Wykształcenia chyba nie miała. Może jakieś kursy handlowe. Była zajęta tylko domem. Żadnych szerszych horyzontów. Czasopisma, które czytała, to była przeważnie moda kobieca albo robótki ręczne. Albo kuchnia, konfitury, przepisy. Nigdy nie było z nią rozmowy o literaturze, o sztuce.

Talent Konrada z ojca szedł. Pułkownik był bardzo bystry. Wszystkim się interesował. Miał szeroką wiedzę. Języki znał. Francuski. Umiał słuchać, umiał opowiadać. Z wielkim zainteresowaniem słuchał, jak ojciec pani Purzyckiej opowiadał o folklorze i obyczajach lubelszczyzny - znał tamte strony. Godzinami mogli siedzieć i sobie opowiadać.

Pułkownik był głową domu. Stanowczy dla chłopców, ale kochał ich bardzo. Pani Purzycka nie pamięta, żeby któryś bał się ojca. Bali się matki. Miała paskudny zwyczaj - biła ich po twarzy. Pani Purzycka sama widziała. Rączkę miała szczupłą, ale jak trzasnęła, to pięć palców zostawało na twarzy. Konrad odziedziczył sylwetkę po ojcu. Pułkownik chodził na zgiętych nogach, przygarbiony. Jak kawalerzysta. Dużo jeździł konno.

Karol Swinarski czasami zmykał z domu. To wiadomość z innego źródła. Justyna Karpińska, kiedyś sekretarka w Teatrze Komedia, dziś już nie żyje, do Konrada na jakimś przyjęciu: "Panie Konradzie, czy to pana krewny, Swinarski, był oficerem gdzieś w jakimś pułku nad Narwią? Wspaniały chłopak. Bawił się, pił, szaleliśmy w Adrii. Przed żoną uciekał do Warszawy. I miał myszkę na plecach".

Pani Purzycka o myszce nic nie wie. "Nigdy nie widziałam pułkownika w kostiumie kąpielowym." A czy się bawił? Nie wiadomo. Mógł się bawić. Ale w Różanie zachowywał się nobliwie. Owszem, lubił wypić, jak to wojskowy, ale w towarzystwie. Pijanego nikt go nie widział. Za to bez przerwy palił papierosy.

Pułkownik umarł w 1935 roku na raka nerki, chociaż leczyli go na ischias. Wiecznie mu jakieś kąpiele aplikowali. Potem nagle stwierdzili, że to rak. Więc operacja. Otworzyli, a tam już żadnego ratunku. Po operacji żył jeszcze cztery dni. Irmgarda siedziała przy nim w szpitalu, a on pytał, czemu ma takie czerwone oczy. Ona na to, że to od kataru, że ma straszny katar.

Irmgarda opowiadała pani Purzyckiej, że umierając wyraził ostatnie życzenie: "pamiętaj, żebyś mi synów na dobrych Polaków wychowała".

W domu mówiło się po polsku, chłopcy w ogóle nie znali niemieckiego. Kiedy do Różana przyjechała na wakacje ich kuzynka, Zyga Zimmermannówna, dzieci nie mogły się ze sobą porozumieć. Jeszcze za życia pułkownika Irmgarda zawiozła chłopców do rodziny do Niemiec. Konrad miał sześć lat, Heniulek - siedem i pół. Pani Purzycka: "Chciała mieć swobodę i jeździła po tych swoich różnych ciotkach i pociotkach i tych chłopców oddała do hotelu dla dzieci. Opowiadali mi: ciociu (bo mówili do mnie ciociu, ciocia Zosia byłam), jak ta mama tam nas zostawiła, wśród samych Niemczaków, a myśmy nic nie rozumieli. Dokuczali nam. Wciąż na nas, że my Polen, Polen".

Chłopcy uciekli. Poszli sobie. W kierunku Polski. Tak im się zdawało, że idą w kierunku Polski. Złapała ich policja. Konrad przy matce mówił: mamo, tak nas zostawiłaś, jakbyśmy już sierotami byli".

Konrad był bardzo bystry jako dziecko. A Henryk powolny, ciężko myślący, podobny do Imrgardy.

"Pamiętam, jak się bawili. Henryk co chwila wołał: Mama! Bo Konrad mi dokucza, Konrad mnie bije! Wtedy ona mówiła: Konradel - tak do niego mówiła, takie spieszczenie z niemieckiego - Konradel albo Konradele - Konradel, co ty Heniulkowi robisz. A Konrad prędzej coś zrobił niż Henryk. Specjalnie doprowadzał brata, starszego przecież, do płaczu: Heniulek, jakiś ty głupi, zaraz będziesz płakał. No, płacz, Heniulek, płacz. Czemu jeszcze, Heniulku, nie płaczesz? I Heniulek, oczywiście, zaczynał po chwili płakać". Konrad był dowcipny, ciągle się z czymś wyrywał. Poszli kiedyś z matką i ordynansem na spacer. Matka mówi: popatrz, Konradele, grzyb rośnie. Na to Konrad: to nie gzyb, to piecarek. Miał wtedy dwa lata. Albo jak się przeprowadzili do Sanoka. Zamieszkali w willi, zarządzono, żeby willę poświęcić. Przyszedł ksiądz, święci pokój za pokojem, a Konrad mówi: proszę księdza, do WC ksiądz nie idzie? Ale pewno nie, bo tam śmierdzi, bo tam diabeł siedzi.

Po śmierci pułkownika Irmgarda napisała z Sanoka do pani Purzyckiej, prosząc ją o przyjazd, pomoc w likwidowaniu mieszkania i opiekę nad chłopcami. Pani Purzycka przebywała w Sanoku do późnej jesieni 1936 roku. Chłopcy w tym czasie zaczęli chodzić do szkoły. Uczyli się po ukraińsku i po polsku, na równi. Konrad w liście do Kazysa Saji pisał wiele lat później, że uczył się w dzieciństwie rosyjskich liter i że mama pisze się w tym alfabecie tak samo jak tata.

Irmgarda uzyskała większą sumę po pułkowniku - 18 000 zł. Kupiła willę w Wieliczce. Ale po likwidacji domu w Sanoku, a przed przeprowadzką do Wieliczki na kilka dni Irmgardę z synami i panią Purzycka zaprosili państwo Schmidtowie, właściciele fabryki gumy w Sanoku.

Pani Purzycka: "Oni mieli przy tej fabryce dużą kamienicę, wewnątrz był piękny, ogromny hall, portrety przodków. Pani Schmidtowa była baronówną spod Wiednia. A jej ojciec - baron. Wisiał na ścianie jego portret - z koniem, na tle zamku. Jej brat rodzony był ministrem w rządzie Austrii, w tym ostatnim, który Hitler wykończył. Dostaliśmy zaproszenie na parę dni. Pan Schmidt był bardzo sympatyczny. A tych pokoi to było! I takie wnęki były w ścianach, a w tych wnękach srebra, naczynia i ogromne klatki z ptakami. Ptaszarnia tam była. I drzewa pokojowe, i kwiaty, pełno roślin. Był też lokaj, Józef. I była kolacja. Patera z owocami - winogrona, pomarańcze i woda mineralna. A na półmisku jakaś zapiekanka, ryż z jarzynami, pomidory, kalafiory. Bardzo smaczne to było. Pan Schmidt wziął sobie parę winogron, trochę wody się napił i powiedział: Bardzo panie przepraszam, ale muszę jechać w interesach. I poszedł. Wtedy Swinarska za dzwonek. Lokaj przyszedł, a Swinarska: Dawaj tu wędlinę, kiełbasę, chleb, masło i herbatę! I Józef przyniósł na półmisku chleba dużo, kiełbasy i herbatę. Ona porobiła dzieciom kanapki. A Józef się śmiał".

Dom w Wieliczce był duży, z budynkami gospodarczymi. Mieszkania na parterze i na piętrze, przestronny korytarz. Meble były ciężkie, te skórzane fotele. Jechał z nimi ordynans Janek. A Irmgarda z chłopcami, pani Purzycka i jeszcze jakiś franciszkanin jechali wielkim buickiem, ośmioosobowym, którego użyczył pan Schmidt.

A te meble to tak jeździły z Różana do Równego, z Równego do Sanoka, z Sanoka do Wieliczki...

O tym okresie pani Purzycka mówi: "Nasza przyjaźń bardzo się pogłębiła. Dla Henia i Konrada byłam prawdziwą ciocią. Szczególnie Konrad był bardzo serdeczny, wesoły, dał się każdemu lubić. Henio był bardziej zamknięty w sobie".

Po ustaleniu się w Wieliczce zaczęły się wycieczki do Katowic, do brata Irmgardy, Mariana Liczbińskiego. I do Krakowa na Wawel.

Pani Purzycka o tych czasach: "Chłopcy i ja spaliśmy obok siebie. Opowiadałam im o Krzyżakach, jakie to dranie były. Uczyłam ich. No, ale nic to nie pomogło. Konrad jakoś ocalał. Ale Henio... Henia to ona właściwie zmarnowała. Oddała tego dzieciaka do Hitlerjugend, a potem do wojska go wzięli. I tragedia była".

Po powrocie z Wieliczki pani Purzycka korespondowała z Irmgardą, ale te listy zaginęły. Latem 1939 roku chłopcy przyjechali jeszcze, z matką do Różana. A we wrześniu Irmgarda przysłała list z Wieliczki. - "Familie Pestrakiewicz, po niemiecku napisane, cała karta po niemiecku. Niemieckiego nie znam. Popatrzyłam, mówię: Swinarska podpisane. Myślę: o, to ja już jej nie odpiszę.

I nie odezwałam się już do niej nigdy. Nigdy już jej nie widziałam i nie wiedziałam, co się z nią stało".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji