Artykuły

Farsowo bo bożemu

"Okno na parlament" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Reżyser Wojciech Stefaniak na tyle sposobów usprawiedliwia się w programie z pomysłu wystawienia czegoś tak pospolitego jak farsa, że poczułem się już zwolniony z obowiązku usprawiedliwiania nowej dyrekcji Teatru Muzycznego z faktu, że tak niski gatunek wprowadza na afisz tak szacownej instytucji. Bo też nie uważam, żeby dyrekcja miała powód do tłumaczeń. Jeśli tylko farsa jest lekko zrobiona - jakiż to grzech? Ani ciężki przecież, ani nawet lekki.

Wartość pracy reżyserskiej Stefaniaka opiera się głównie na zaufaniu do tekstu. O tym, że farsa wystawiona będzie po bożemu, wiemy już zresztą, kiedy tylko zasiadamy w fotelach Sceny Nowej. Scenografia, opracowana także przez reżysera, wszystkie te imitujące skórę fotele, drewniane ściany, mebelki i barek z butelkami whisky mówią nam od razu, że to scenografia dla klasycznej, starej, dobrej brytyjskiej farsy. Jedno, o co bym reżysera jedynie zapytał, to motoryka całego przedstawienia. W znanych mi wersjach "Okna na parlament" akcja rozwija się trochę jak w Tuwimowskiej "Lokomotywie", najpierw ospale, a pod sam koniec w zwariowanym tempie. W przedstawieniu Stefaniaka pęd pojawia się trochę za szybko, więc i nie bardzo może potem narastać. Rafał Ostrowski, grający ministra, któremu zamarzyło się intymne spotkanie w hotelu w czasie sesji parlamentarnej, a zamiast tego musi ukrywać ożywającego co jakiś czas trupa, wpada w nerwicowy galop niemal od początku i już tak galopuje do samego końca przedstawienia, co się z czasem staje nieco monotonne.

"Typowa" reżyseria polega też na tworzeniu typowych postaci: infantylnej sekretarki (Anna Maria Urbanowska), służbisty kierownika hotelu (Tomasz Fogiel) czy odkrywającej w sobie kocicę pani ministrowej (Dorota Kowalewska). Tylko Sebastian Wisłocki przesadził w odgrywaniu Ronniego jako troglodyty, sympatycznie za to w górę od średniej odstaje Marek Richter, jako równie opanowany, co cwany Kelner.

Najbardziej zaś od tego środkowego poziomu odstrzelił Marek Sadowski, grający George'a Pigdena, asystenta ministra. Fakt, natura wyposażyła Marka Sadowskiego w drobną część tych komicznych atutów, jakich tak hojnie użyczyła niegdyś Fernandelowi, ale musi budzić uznanie sposób, w jaki Sadowski tę swoją naturalną vis comica wykorzystuje w tej farsie. Ciapa, całkowicie podporządkowany mamusi i zastrachany asystent ministra, kiedy trzeba, przemienia się w łgarza nie gorszego od swojego pryncypała i w nie gorszego od niego demona seksu. Ta przemiana poprowadzona jest przez Sadowskiego brawurowo, jak i cała postać. To właśnie Sadowski dostał od widowni po premierowym przedstawieniu największe brawa, choć niby gra bohatera drugiego planu. Aż szkoda, że to jedna taka tu postać...

Brawa też dla teatru, że nie boi się farsy w repertuarze. Taka farsa to nie grzech.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji