Lady Makbet
NA "Makbecie" w teatrze "Globe", dnia 20 kwietnia 1610 w sobotę, można było zobaczyć najpierw, jak przed Makbetem i Bankiem, dwoma szlachetnymi panami szkockimi, jadącymi konno lasem, stanęły trzy kobiety czarownice lub nimfy i pozdrowiły Makbeta, mówiąc do niego po trzykroć "Witaj Makbecie królu Codor, bo będziesz królem, choć królów nie spłodzisz" itd. "Rzekł tedy Banko: Jakżeż wszystko dla Makbeta, a dla mnie nic?" "Witaj i tobie, Banko, rzekły nimfy, spłodzisz królów, choć i królem nie będziesz."
Tak rozpoczyna relację ze współczesnego Szekspirowi przedstawienia ,, Makbeta" doktór Simon Forman, wróżbita, astrolog i szarlatan, który tym się wsławił, że trafnie przepowiedział datę własnej śmierci. W oznaczonym dniu utopił się w Tamizie. Londyńczycy twierdzili, że zrobił to umyślnie, by dowieść swego. Cóż za upór i jakiż charakter?!
W dalszym ciągu "recenzji" z "Makbeta", Forman streszcza sztukę, i by zakończyć w sposób jakże charakterystyczny dla lekarza: "Godne uwagi także, jak królowa, żona Makbeta, powstała w nocy we śnie, jak chodziła i mówiła i wyznała wszystko, a doktór zapisywał jej słowa."
Lady Makbet w Teatrze Narodowym odrzuca somnambuliczną tradycję. W interpretacji Zofii Kucówny jest to kobieta mądra, racjonalna, współczesna. Łączy płomienne uczucie z jasnością myśli przy zupełnym wyjałowieniu moralnym. Jej miłość do męża jest tyle wielka co fatalna, jak fatalną jest każda miłość do błazna, chłystka i kreatury.
Bowiem w tym przedstawieniu Makbet jest błaznem, chłystkiem i kreaturą. I myślę, że nie jest to słuszna koncepcja reżyserska. Trudno uwierzyć we wspaniałą miłość wspaniałej kobiety, obdarzonej przez niebiosa wszelkimi przymiotami ciała i umysłu, woli i namiętności do niepozornego głupka czepiającego się łask królewskich, zabobonnego histeryka, płakśliwej baby, roztrzęsionego tchórza, kapryśnego okrutnika, słowem półtora nieszczęścia - Hitlera z wojennych karykatur Kukryniksów. Im bardziej jest przekonywającą kreacja Kucówny - aktorki znakomitej, subtelnej, prowadzącej rolę z bezbłędną konsekwencją od pierwszej do ostatniej kwestii, już wejściem budującej finał, łączącej królewskość z nowoczesnością, nadającej zawsze kreowanym postaciom wymiar uniwersalny i konkretny zarazem - tym trudniej zgodzić się z propozycją postaci samego Makbeta i resztą inscenizacji.
Poprawność, a nawet więcej niż poprawność, spektaklu u Hanuszkiewicza nie wystarcza. U tego wybitnego reżysera, obdarzonego instynktem sceny, mającego zawsze tysiące pomysłów, idącego wbrew tradycji ostro ku przodowi, bez obawy o głosy protestu, wyraźnie i jasno punktującego naczelną myśl spektaklu, umiejętnie wydobywającego ze starych pokładów nowe, cenne wartości - trudno aprobować przedstawienie bez tempa, bez napięcia, w sumie dość szare i dłużące się. Gdyby nie Kucówna i znakomite dekoracje Kołodzieja, przedstawienie powszednie. Od Adama Hanuszkiewicza mamy prawo (a może i obowiązek) wymagać więcej. Podobnie jak od kilku innych czołowych reżyserów polskich. Wysoko cenię aktorstwo Wojciecha | Pszoniaka, którego wielokrotnie miałem okazję podziwiać na scenach krakowskich. Ostatnio zresztą w świetnej roli Parolles'a z "Wszystko dobre co się dobrze kończy". Niestety, jego Makbeta trudno zapisać do rzędu kreacji. Tym większy żal, ponieważ w tej roli zadebiutował na scenie Narodowego.
Od początku gra swego bohatera na wielkim gazie, krzyku, patologicznej wręcz histerii. Trudno się dziwić, że potem braknie mu już środków do kulminacji. Cała ostra amunicja zostaje wystrzelana na początku i szybko trzeba sięgać do ślepaków. Makbet staje się coraz bardziej szary, nużący, coraz mniej nas obchodzi. Może to i celowe, lecz jeśli tak - tym gorzej.
Interesująco zarysowane wydały mi się postacie Macduffa (Krzysztof Chamiec), Hekate (Zdzisław Wardejn), Malcolma (Sylwester Pawłowski). Szkoda natomiast, że dowcipny tekst Wiedźm nie docierał do widowni. A było czego posłuchać w przekładzie Sity. Cóż, kiedy zamiast słuchać, trzeba było czytać, po spektaklu!
Istnieje tradycja, oparta na świadectwie chrześniaka Szekspira, Williama D'Avenant, według której po prapremierze "Makbeta" w teatrze "Globe" król Jakub I wystosował do poety własnoręczny list z gratulacjami. Przykro, że nie można powtórzyć ich po premierze w Narodowym.
Czekajmy więc na następnego "Makbeta". W "Studio", u Szajny!