Artykuły

Zaratustra w czerwonych bucikach

- Ludzie mówią, że ten mój związek z monodramami jest moją klęską. Dla mnie monodram jest najpełniejszą formą wypowiedzi, ale nie zamykam się w nim - mówi poznański aktor JANUSZ STOLARSKI.

Rozmowa z Januszem Stolarskim, współpracującym z Teatrem Ósmego Dnia, Poznańskim Teatrem Tańca - mistrzem monodramów, wyjątkowym, niezwykle utalentowanym aktorem. Chyba nikt, kto widział "Zemstę czerwonych bucików" lub "Ecce Homo według "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego [na zdjęciu], nie ma co do tego wątpliwości.

Jest pan wolnym strzelcem. Nie wiąże się Pan w struktury etatowo-instytucjonalne. Tak lepiej?

- Tylko to moim zdaniem gwarantuje wolność w tym zawodzie. Kiedyś było to dla mnie niewyobrażalne, żeby żyć i pracować bez etatu w jakimś teatrze. Teraz jest inaczej. Współpracuję z Teatrem Ósmego Dnia, normalnym, zwykłym teatrem instytucjonalnym, grupą Usta Usta, Poznańskim Teatrem Tańca, dotykając w ten sposób wielu tematów. Dla mnie najważniejsze jest to, że ja mogę wybrać i wybieram, w jakie przedsięwzięcia wchodzę, a w jakie nie. W przeszłości zdarzało mi się, że nie mogłem spać, bo zajmowałem się czymś, co absolutnie mi nie pasowało, nie mieściło się w moich planach, nie było zgodne z moimi zamierzeniami artystycznymi. Etat jednak mnie zobowiązywał do pewnych działań i wykonywałem je, ale bez przekonania. Teraz nie mam takich problemów.

Pana kariera "usłana" jest monodramami. Dlaczego wybiera Pan taką formę wyrazu artystycznego?

- Ludzie mówią, że ten mój związek z monodramami jest moją klęską. Dla mnie monodram jest najpełniejszą formą wypowiedzi, ale nie zamykam się w nim. Bardzo ważne są również spektakle z wieloosobową obsadą. Wchodzę w nie z moim doświadczeniem z monodramów: z moją otwartością i namawiam innych grających na taką samą otwartość. Kwintesencją, czy istotą monodramu jest to, że wszystko jest w moich rękach. Moim zdaniem monodram nie wymaga reżysera. Działania reżyserskie mogą zaszkodzić sztuce. Monodram jest niezwykle osobistą formą wyrazu. Jeśli artysta nie do końca rozumie świat, który chce wykreować, który chce przed publicznością stworzyć, to będzie mu trudno zrobić dobry monodram. Jeśli pojawi się reżyser, który będzie aktora popychał, wciągał w rejony, w których ten nie może się odnaleźć, ucierpi na tym sztuka. W sumie nie robię tych monodramów za często. Raz na 5-7 lat.

Współpracuje Pan z Teatrem Ósmego Dnia, legendą polskiej alternatywnej sceny teatralnej. To zespół, który swoją działalność w całości wiązał z sytuacją polityczną kraju. To zespół, który działał w opozycji, walczył z komunizmem w Polsce. Gdy zmieniła się sytuacja polityczna, a w Polsce zaczęła raczkować demokracja, wielu ludzi uznało, że Ósemki nie mają już z czym walczyć. I że to koniec tego teatru. Zespół istnieje, działa nadal, robi coraz to nowe spektakle. Jak Pan ocenia Teatr Ósmego Dnia?

- Ósemki były "ustami narodu" - tak ja postrzegam ich niegdysiejszą działalność. Mieli odwagę mówić o tym, o czym mówić nie wolno, nie powinno się, co było zakazane. Dzisiaj nasza demokracja - może jeszcze młoda i niewydarzona - umożliwia wszystkim obywatelom mówienie. Ja uważam jednak, że są pewne sprawy, pewne tematy, którymi tylko oni mogą się zająć. Nazwałbym to roboczo teatrem społecznym, czyli takim, który mówi o sprawach bolesnych, dla których nie ma miejsca w innych teatrach. Nie wiem, być może teatr Grzegorza Jarzyny, teatr w Legnicy, czy Usta-Usta są bliżej współczesnej społeczności. Wiem jedno: Ósemki nigdy nie zejdą poniżej pewnego poziomu, stale cechuje ich otwartość, czułość dla ludzkiego losu. To jest ich siła. Pewnie, że zdarzają się spektakle, myślę tu o "Portierni", o których można powiedzieć, że nie ma w nich nic odkrywczego. Ważne jest to, że zespół zajął się tymi sprawami, że czuje wagę i ciężar tych spraw.

Na początku swojej kariery grał Pan w Teatrze im. Stefana Żeromskiego. Jak z perspektywy lat ocenia Pan tamten czas?

- Bardzo dobrze. To był początek mojego odchodzenia od teatru instytucjonalnego. Kiedy rozwiązano zespół Drugiego Studia Wrocławskiego, dyrektor Bogdan Augustyniak umożliwił mi granie w kieleckim teatrze. I już wtedy miałem poczucie, że często muszę realizować cudze pomysły, muszę mieścić się w wizji innych. Wtedy wspólnie m.in. z Lechem Sulimierskim i Tadeuszem Majem zrealizowaliśmy dwie jednoaktówki Vaclava Havla na jeszcze nie oddanej do użytku małej scenie Dużego Teatru (obecnie Kieleckiego Centrum Kultury). Wtedy właśnie zacząłem rozumieć, że możliwa jest pełna, dojrzała wypowiedź poza instytucjonalnym teatrem. Podkreślam: pełna, dojrzała wypowiedź, a nie spektakle dla dzieci, szkół, czy kogo tam jeszcze.

Czy czegoś pan żałuje?

- Nie załapałem się na dobry czas. Gdy skończyłem studia było już po Teatrze Laboratorium. Dostałem się tylko do Drugiego Studia Wrocławskiego. Podobnie zdarzyło mi się z podporą Teatru Ósmego Dnia: Lechem Raczakiem. Oceniam, że moja praca w Sekcie, zespole, który Lech próbował stworzyć, przypadła na nieodpowiedni czas. Spotkałem się z nim w nieodpowiednim czasie.

Jak powstają Pana monodramy?

- Rodzą się w środku, potem szukam odpowiedniego tekstu, środków wyrazu, często zaskakującej nawet dla mnie formy wypowiedzi. Tak jak powiedział Peter Brook: improwizacja jest wstępem, przeczuciem tego, co mogłoby być. Z improwizacji należy wyciągnąć tylko kilka procent, ten najcenniejszy ułamek.

Gra Pan swoje monodramy od wielu lat. Czy one się starzeją?

- Tak, starzeją się tak samo jak ja. To jest moje założenie: nie rozstanę się z moimi monodramami nigdy. Gdy zrobiłem "Ecce Homo", czyli spektakl na podstawie "Tako rzecze Zaratustra" Fryderyka Nietschego, byłem bardzo młody, może nawet za młody. Ciągle dojrzewam do tego spektaklu.

A jakie ma Pan plany na przyszłość

- Być może zagram w warszawskim Teatrze Studio, planujemy też spektakl w Polskim Teatrze Tańca. Myślę też o przypomnieniu Havla. Trochę sentymentalnie może, ale uważam, że już pora na Havla. Aby ludzkość się za dobrze się nie poczuła.

W jakim kierunku pójdzie teatr? Mamy dobę różnych multimedialnych urządzeń, dobę komputerów, internetu, teatr będzie musiał się zmienić. W jakim kierunku pójdzie?

- Ostatnio siedziałem z moim synem. On grał w jakąś gierkę. Gdy spojrzałem na te walczące na ekranie potwory pomyślałem, że to, co się dzieje między tymi potworami istnieje od zawsze: między ludźmi, między człowiekiem i Bogiem. Zmienia się tylko kostium. Póki człowiek będzie istniał na ziemi, ciągle będą to te same wątki. A jak zmieni się forma teatru? Trudno mi powiedzieć. Nie wiem, nie potrafię tego przewidzieć.

Ale przecież ostatni Pański monodram "Grabarz królów" ma nieco inną formę...,

- Tak, ale nie uważam go za jakieś odkrycie, czy stworzenie czegoś nowego. Wiele grup robi to od lat. To raczej wynik tego, że poczułem, że "brakuje mi świeżego powietrza". Jest raczej poszukiwaniem nowej przestrzeni, zderzeniem z miejscem nieteatralnym. Teraz gram "Grabarza" jako spektakl uliczny. Okazuje się, że o takich wielu rzeczach można mówić na ulicy, może ludzkość po prostu lubi bajki.

Co jest najważniejsze i najcenniejsze w zawodzie aktora?

- Dla mnie najważniejsze jest to, aby nie doprowadzić do sytuacji, gdy jest się marionetką w czyichś rękach. Aktor powinien być artystą, powinien współtworzyć spektakl, a nie jedynie realizować wizje reżysera czy innego twórcy.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji