Artykuły

Imprezy artystyczne dla cudzoziemców

Goście, którzy nie znają polskiego, mają do dyspozycji dziesięć oper, dziesięć filharmonii, siedem teatrów muzycznych, niezliczoną ilość teatrów tańca, koncertów, muzeów, galerii i zabytków architektonicznych. Aby do nich dotrzeć, trzeba jednak przedrzeć się przez gąszcz internetu, a właściwie tzw. między-sieci, gdzie nadal obowiązuje zasada "o nas, po naszemu" - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Przystojny hydraulik i ponętna pielęgniarka prężą się na plakatach, by przyciągnąć do Polski turystów. Ale jeśli im się uda? Czy polskie instytucje kultury są gotowe na obcokrajowców, którzy nie znają polskiego, a jednak chcą uczestniczyć w naszym życiu kulturalnym? Kiedy Sting śpiewał, jak obco czuje się jako Anglik w Nowym Jorku, niewielka społeczność polskich "expats" (czyli Brytyjczyków żyjących poza królestwem) pokładała się ze śmiechu. No bo co to za problem, że ktoś woli herbatę, a nie kawę, skoro w wielu kawiarniach nie jest w stanie zmówić ani jednego, ani drugiego? Przyznać trzeba, że znajomość angielskiego w ostatnich latach się poprawiła. Na ulicach, w radiu, w telewizyjnych reklamach atakują angielskie napisy. Czy podobne zmiany zaszły także w kulturze? Oferta wydaje się szeroka. Ale po bliższym oglądzie razi jednorodnością. - Od kilkunastu lat chodzimy tylko do kina, tylko na angielskie i amerykańskie filmy - żali się żona brytyjskiego aktora, który przyjechał do Polski w latach 90. - Chciałoby się zobaczyć jakiś film azjatycki czy polski, ale musiałabym iść sama, bo mąż nie zrozumie.

Kino pełne hollywoodzkich superprodukcji to najprostsze, zawsze sprawdzające się rozwiązanie. Okazuje się jednak, że nie dla wszystkich. - Dorosły widz może rzeczywiście skorzystać z zagranicznych filmów emitowanych w wersji oryginalnej - mówi z kolei Kate, która na kontrakt do Polski przyjechała wraz z mężem i dziećmi. - Ale kreskówki dla dzieci są już dubbingowane. Pozostaje spacer po parku albo wideo.

Sieć ochrony przeciw cudzoziemcom

Czy z ofertą kulturalną dla obcokrajowców rzeczywiście jest tak fatalnie? Goście, którzy nie znają polskiego, mają przecież do dyspozycji dziesięć oper, dziesięć filharmonii, siedem teatrów muzycznych, niezliczoną ilość teatrów tańca, koncertów, muzeów, galerii i zabytków architektonicznych. Aby do nich dotrzeć, trzeba jednak przedrzeć się przez gąszcz internetu, a właściwie tzw. między-sieci, gdzie nadal obowiązuje zasada "o nas, po naszemu".

Wprawdzie wszystkie miasta wojewódzkie mają strony w kilku wersjach językowych, ale umieszczone na nich odsyłacze mogą zaskoczyć osoby, które nie są polskimi native speakers. Po jowialnym "Welcome to..." w dziale kultury następuje zwykle krótki opis historii miasta i lista instytucji (najczęściej bez telefonów kontaktowych), których strony dostępne są już tylko dla wybranych.

Wśród instytucji artystycznych najlepiej wypada warszawskie Centrum Sztuki Współczesnej i krakowski Bunkier Sztuki. Ich strony nie tylko mają angielską wersję, ale zawierają jasno i przystępnie ułożone linki do galerii w całej Polsce. Pozytywnie wyróżnia się także poznański Stary Browar. W mowie Beatlesów informuje m.in., że już w styczniu szykuje się tam przegląd British Underground - Brytyjska Awangarda Filmowa 1962-75 (filmy będzie można zobaczyć także w CSW w Warszawie i w kinie Pod Baranami w Krakowie).

Dla cudzoziemców jest też inna droga niż samodzielne błądzenie w rzeczywistości wirtualnej. W kilku miastach wychodzą przeznaczone dla nich pisma, w których między artykułami na temat biznesu czy polskiej kuchni przemyca się także oferty kulturalne. Osoby zarejestrowane w Polsce mogą też zamówić u swojej ambasady newsletter ze specjalnie wyselekcjonowanymi informacjami o imprezach artystycznych.

Polak Polakowi Szekspirem

W maju tego roku sensację wzbudziła decyzja Teatru Dramatycznego w Warszawie, który dwie ze swoich sztuk ("Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" i "Obsługiwałem angielskiego króla") zaczął grać z angielskimi napisami. Pomysł wykorzystywany już od wielu sezonów w Czechach i na Węgrzech (Svandowo w Pradze i Merlin Szinhaz w Budapeszcie) pojawił się u nas po raz pierwszy.

Wcześniej zrobił to krakowski Teatr Stary, gdzie "Noc" Andrzeja Stasiuka grana jest z niemieckim tłumaczeniem.

Wśród entuzjastycznych komentarzy przepadł jednak fakt, że w Warszawie od lat działa już profesjonalny teatr angielskojęzyczny.

Chodzi o The Globe Theatre Group. Powstał w 1995 r. i od tego czasu sprowadził z West Endu dziewięć sztuk w oryginalnej angielskiej obsadzie. - Najpierw my, czyli Jarosława Michalewska i londyński artysta Jerry Flynn, jedziemy na wyspy, wybieramy artystów i reżysera. Na szczęście dla naszego skromnego budżetu życie teatralne w Anglii w dużym stopniu toczy się w klubach i pubach. Dlatego łatwo jest znaleźć sztuki małoobsadowe, w których jeden aktor gra po kilka ról - tłumaczy nam Michalewska.

- Staramy się docierać do obcokrajowców, ale i tak trzon naszej publiczności stanowią szkoły. 60 procent widzów to polska młodzież, która wykupuje bilety z ogromnym wyprzedzeniem. Gdy pojawiły się plakaty reklamujące naszą najnowszą sztukę "Someone Who'll Watch Over Me" Franka McGuinessa (premiera 13 grudnia w Collegium Nobilium w Warszawie), musieliśmy odmawiać wszystkim zainteresowanym, bo już nie mieliśmy miejsc.

The Globe co roku przywozi angielskie hity i jako jedyny ma status teatru zawodowego. Oprócz niego działa jednak w Polsce szereg teatrów angielskojęzycznych, które z widzem cudzoziemcem nie mają zwykle nic wspólnego. Są to przeważnie grupy powstające przy wydziałach anglistyki i kolegiach językowych. Działają same dla siebie, a goście z zagranicy przychodzą od przypadku do przypadku.

Wolą krykiet od teatru

- Obcokrajowców zapraszamy, jeśli mamy jakichś pod ręką - mówi Rafał Ociepa z Watch and Go Theatre Company, zespołu powstałego w 1999 r. na wydziale filologii angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. - Głównie jednak gramy dla ludzi związanych z uczelnią, dla publiczności festiwalowej i dla siebie. Teksty wybieramy kolektywnie. Przygotowujemy właśnie najnowszą sztukę Terry'ego Johnsona "Hitchcock Blonde". Pracują nad nią też na Broadwayu, ale tam premiera się przesuwa. Ciągle mamy szansę być od nich lepsi.

Podobnie funkcjonuje Maybe Theatre Company z Gdańska [na zdjęciu]. - Teatr powstał na wydziale anglistyki dzięki nudzie i dzięki kobiecie - opowiada Tadeusz Wolański. - W 1991 r. przyjechała do nas pewna pani profesor. Jego żona nie miała się czym zająć, więc poprowadziła warsztaty teatralne z naszymi studentami. Od tego czasu zrobiliśmy już ok. 80 premier, graliśmy na wszystkich scenach miasta. W repertuarze mamy nie tylko Szekspira, ale też komedie, spektakle muzyczne.

Angielskie teatry działają też w Lublinie i Łodzi. Mają tam nawet własny festiwal. Wszystkie jednak tworzone są przez Polaków. Jedyną angielską inicjatywą był Comedy Club (powstały w 2003 r.) proponujący wieczory humoru i stand up comedies w jednej z orientalnych restauracji w Warszawie. Dziś z braku funduszy spotkania z teatrem zmieniły się w kulinarne spotkania z curry.

Z czego wynika brak grup artystycznych Anglików? Lubią teatr tylko na wyspach? Bo jeśli przejrzeć listę zakładanych w Polsce stowarzyszeń, okaże się, że rodacy Szekspira bez problemu organizują się w kluby golfa, rugby, pokera czy krykieta. Bez problemu trafiają też do kin i pubów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji