Artykuły

Piotr Głowacki: Nigdy nie miałem negatywnego stosunku do disco polo

- Wciągnął mnie film. Poczułem, że muszę kombinować z czasem dla teatru. Tak się jednak na dłuższą metę nie da, bo teatrowi trzeba się oddać, być w zespole. Za bardzo teatr kocham, żeby bywać w nim z doskoku. Dlatego odszedłem ze Starego, gram w filmach, a w teatrze pojawiam się, kiedy jest jakiś interesujący projekt. Z aktorem rozmawia Mike Urbaniak.

Ostatnie filmy, w których zagrał? "Wkręceni", "Warsaw by night", "Sąsiady", "Obywatel", "Karski", "Hiszpanka", "Bogowie", "Ziarno prawdy"... Sporo tego, prawda? Teraz do kin wchodzi "Disco Polo", w którym wcielił się w Rudego. - To facet prezentujący ducha polskości - mówi Piotr Głowacki. W kolejce już czekają kolejne premiery z jego udziałem, aktor nie zapomina też o teatrze. Nam wyjaśnia, dlaczego nie wartościuje ról pod względem ich wielkości. I przypomina, że wielkie hollywoodzkie wytwórnie to owoc polskiej wyobraźni.

Jak to się robi?

- Ale co?

Nie udawaj, że nie wiesz.

- Naprawdę nie mam pojęcia.

To, że wszyscy tak dobrze o tobie mówią i piszą.

- A tak jest?

Tak, nawet w zalanym hejtem polskim internecie komentarze, które ciebie dotyczą, są pozytywne.

- Może cię zaskoczę, ale nie mam poczucia, że żyję w kraju hejtu.

Bo ciągle ktoś cię komplementuje!

- Daj spokój, zobacz, ile dobrego jest wokół. Dwa tygodnie temu polska reżyserka dostaje Srebrnego Niedźwiedzia na Festiwalu Filmowym w Berlinie, tydzień temu polski film dostaje Oscara. Fajne filmy, fajni ludzie, fajny kraj.

Jacy fajni? Przecież show-biznes to podobno żmijowisko.

- Nie mam o nim takiej opinii. Nie wiem, być może moja droga jest wyjątkowa i poznawałem na niej pozytywnych ludzi. Tak było w szkołach w Olsztynie, w Warszawie, w Krakowie i tak było w pracy. Spotkałem dotychczas około tysiąca aktorów i ze zdecydowaną większością mam świetne wspomnienia.

Kapituluję, nie wygram z twoją polityką miłości.

- I bardzo dobrze. Na nic twoje prowokacje.

Zawsze byłeś takim pozytywnym człowiekiem?

- Chyba tak, bo miałem poczucie, że wszystko wydarza się po coś i trzeba z tego wyciągać, co dobre. To, że siedzimy dzisiaj w piękny dzień w miłej knajpce w centrum Warszawy i popijamy kawę, jest rezultatem wszystkiego, co dotychczas mi się przydarzyło. I muszę powiedzieć, że jest okej.

Jesteś szczęściarzem?

- A co to znaczy?

Znajdowałeś się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu czy musiałeś ciężko pracować na to, gdzie dzisiaj jesteś?

- I jedno, i drugie. Spotykałem na różnych etapach mojego życia ludzi, z którymi potem robiliśmy ciekawe rzeczy, ale musiałem też sumiennie pracować. Nie powiedziałbym tylko, że ciężko, bo moja praca sprawia mi przyjemność. Jest nieraz wyczerpująca, wymagająca, ale nie ciężka.

Dlaczego jesteś aktorem?

- Słyszałem to pytanie wielokrotnie, za każdym razem się nad nim zastanawiałem i - muszę cię zmartwić - odpowiedź jest niezmienna: nie wiem. Chciałem grać, odkąd pamiętam, po prostu. Alternatywą było zostanie prezydentem, dlatego przez chwilę studiowałem prawo.

Twoje krótkotrwałe studia prawnicze mnie zaintrygowały, ale teraz rozumiem, że to był wybór pod kątem prezydentury.

- Dokładnie, a mówiąc poważnie, zacząłem te studia dlatego, że mnie nie chcieli przyjąć do szkoły teatralnej. Zdawałem kilkakrotnie, bezskutecznie. Ale nie odpuszczałem i w końcu usłyszałem: tak.

Grałeś od małego?

- Na wszystkich imprezach rodzinnych. Organizowałem teatr, angażowałem kuzynów, grałem i reżyserowałem. Być może wzięło się to stąd, że wychowałem się przy szkole, w której uczyła moja mama, gdzie ciągle były jakieś akademie, występy, jasełka. Występowanie stało się więc dla mnie niejako naturalne.

Egzaminatorzy w szkołach teatralnych mieli długo inne zdanie. Dlaczego cię kilkakrotnie odrzucali?

- Nie wiem, ale dzisiaj mogę powiedzieć, że dobrze się stało, bo potrzebowałem tego ekstra czasu. Gdybym dostał się za pierwszym razem, moje życie zawodowe wyglądałoby zapewne zupełnie inaczej.

Wtedy też tak myślałeś czy byłeś wkurzony?

- Byłem zdeterminowany i wiedziałem, że jestem na dobrej drodze.

Bardzo krętej drodze, żeby nie powiedzieć okrężnej.

- A dlaczego okrężnej? Gdzie jest wzór drogi prostej? Kiedy patrzysz na rzekę z góry, często jest ona bardzo kręta, ale kiedy nią płyniesz, odcinek, który widzisz, jest prosty. I trzymając się metafory rzeki, warto pamiętać, że ona płynie zawsze najkrótszą możliwą drogą. Moja najkrótsza możliwa droga do teatru i kina wyglądała tak, jak wyglądała. Czy ty wiesz, że w trzech szkołach aktorskich miałem styczność z siedemdziesięcioma profesorami? To się nazywa bogactwo!

Kończąc szkołę teatralną w Krakowie, chciałeś być aktorem filmowym czy teatralnym?

- Nie dokonywałem takiego wyboru, byłem otwarty na wszystkie opcje. I jak się okazało, słusznie, bo zacząłem od TR Warszawa Grześka Jarzyny, najgorętszego wówczas miejsca teatralnego w Polsce. Miałem dzięki temu okazję przeżyć wielką teatralną miłość.

Zanurzyłem się w teatrze całkowicie. I choć pojawiło się kilka propozycji filmowych i telewizyjnych (z niektórych nawet skorzystałem), to żadna nie mogła wówczas konkurować z teatrem. To był mój numer jeden.

Przełomowe, żeby nie powiedzieć rewolucyjne, było dla mnie spotkanie z René Polleschem przy spektaklu "Ragazzo dell'Europa", który bez wątpienia otworzył w Polsce erę teatru postdramatycznego, ale nie został przez wielu potraktowany serio. Ludzie dziwili się, jak coś tak zabawnego może być poważne. Dla mnie to była iluminacja, kwintesencja sztuki, teatr najwyższych lotów, krytyczny. A co to znaczy teatr krytyczny? To znaczy teatr zadający pytania o sprawy najważniejsze. I wtedy człowiek zawsze musi dojść do wniosku, że jest śmieszny i mały. W tym sensie teatr postdramatyczny polega na wystawianiu na widok publiczny naszej słabości.

Teatralna miłość w TR była intensywna, ale niezbyt długa.

- Pięć lat w jednym teatrze to chyba jednak długo. Ola Konieczna mówiła nam zawsze, że podstawowym narzędziem wolności aktora są drzwi. Trzeba było je otworzyć.

Jednymi drzwiami wyszedłeś - z TR Warszawa, drugimi wszedłeś - do Starego Teatru w Krakowie.

- One były dla mnie od dawna uchylone. Grałem tam, będąc jeszcze w szkole, w "Śnie nocy letniej" Mai Kleczewskiej i "Orestei" Janka Klaty, a potem dostałem propozycję dołączenia do zespołu.

W Starym byłeś naprawdę bardzo krótko.

- Wciągnął mnie film. Szczególnie ważny był "Dom zły" Wojtka Smarzowskiego, bo po nim wszystko nabrało przyspieszenia, a ja poczułem, że muszę kombinować z czasem dla teatru. Tak się jednak na dłuższą metę nie da, bo teatrowi trzeba się oddać, być w zespole. Za bardzo teatr kocham, żeby bywać w nim z doskoku. Dlatego odszedłem ze Starego, gram w filmach, a w teatrze pojawiam się, kiedy jest jakiś interesujący projekt.

Tęsknisz za teatrem?

- Po prostu go potrzebuję i postanowiłem, że choć raz w roku muszę w nim pracować. Teatr dla aktora to podstawa, bez niego ani rusz, dla sprawności warsztatu konieczne jest uczestniczenie w teatrze. Dlatego już teraz zapraszam do TR Warszawa na marcową premierę "Męczenników" w reżyserii Grześka Jarzyny. To mój powrót do TR po wielu latach.

Aż dziw bierze, że jeszcze znajdujesz czas na teatr, biorąc pod uwagę, że grasz w filmie jak szalony.

- Nie przesadzasz?

Ostatnie filmy, w których zagrałeś, to "Wkręceni", "Warsaw by night", "Sąsiady", "Obywatel", "Karski", "Hiszpanka", "Bogowie", "Ziarno prawdy" czy wchodzące właśnie do kin "Disco Polo". O obrazach, które dopiero wejdą do kin, już nawet nie wspominam.

- Rzeczywiście.

Propozycje ról same do ciebie przychodzą?

- Czasami same, czasami to ja wychodzę z inicjatywą, bo mam marzenie, by zagrać na przykład u Jerzego Skolimowskiego. Ale większość ról to konkretne propozycje.

Odrzucasz jakieś?

- Nie, bo zwykle okazują się ciekawsze niż te, które sam bym sobie wymyślił, a poza tym wychodzę z założenia, że jeśli ktoś chce, żebym zagrał u niego czy u niej, to ma ku temu konkretny powód. Dlaczego miałbym wtedy odmawiać?

Grasz nierzadko role epizodyczne, w których jesteś znakomity, że wspomnę choćby wariata w "Ziarnie prawdy" Borysa Lankosza. Pojawiasz się na ekranie dosłownie na kilkadziesiąt sekund, a zapadasz w pamięć. Jak to robisz?

- Nie wiem. Nie wartościuję ról pod względem ich wielkości. Do każdej podchodzę z takim samym zaangażowaniem. Rolę epizodyczną rozmyślam tak, jakby to była rola główna. Kiedy wiem, że będę na ekranie niedługo, tym bardziej się zastanawiam, jak wykorzystać ten czas, by w wyobraźni widza stworzyć postać. Skąd wiem, że to już? Po drugiej stronie kamery jest reżyser i kiedy po ujęciu słyszę: "Mamy to!", mogę iść dalej.

Są tacy reżyserzy, którym ufasz bezgranicznie?

- Każdemu ufam bezgranicznie i oddaję całego siebie: swój wizerunek, wyobraźnię, ciało, wszystko. Obojętnie, kto kręci i jaką mam rolę. Jeśli decyduję się zagrać, to zawsze na sto procent.

W "Disco Polo" też?

- Nie inaczej, a byłem w tym projekcie dość długo, bo dwa lata: pierwsze podejście, przerwa, przepisanie tekstu, drugie podejście. Cieszyło mnie to, że ten film pobudzał moją głowę inaczej niż poprzednie. Do tego doszła znakomita ekipa aktorska, myśląca bardzo podobnie o filmie, niezwykle się angażująca i intensywnie szukająca rozwiązań. Mieliśmy sporo prób, trzymiesięczne przegotowanie.

Na czym ono polegało? Chodziliście na koncerty? Rozmawialiście w gwiazdami disco polo?

- To też. Byliśmy na przykład na urodzinach telewizji disco polo i na koncercie zespołu Weekend. A przede wszystkim musiałem usiąść do syntezatora.

Czyli nie umiesz grać?

- Nie. Musiałem do roli Rudego nauczyć się dwunastu utworów. Na szczęście moja żona skończyła liceum muzyczne i mnie szkoliła. Była oficjalnym konsultantem przy filmie.

Jak było na imprezie wspomnianej stacji telewizyjnej? Bawiliście się tam czy byliście tylko obserwatorami?

- I to, i to. Naszym zadaniem było obserwowanie tego, co się tam działo, ale w końcu trzeba było też w to wejść. Panowała tam zresztą bardzo przyjemna atmosfera.

Poruszałeś trochę łydką na parkiecie?

- No pewnie!

Znałeś jakieś przeboje disco polo?

- Oczywiście. Jak chyba każdy.

A słuchałeś tej muzyki?

- W sensie czy kupowałem kasety?

Tak.

- Nie, muzyka wpadała w ucho przypadkowo: z radia, telewizji albo na weselu. Nigdy nie miałem do niej negatywnego stosunku. I to też mnie w tym filmie urzekło, że mogę się zająć zjawiskiem wykluczanym z polskiej kultury.

W dodatku masowym.

- I przeżywającym dzisiaj drugie życie.

Czy podczas przygotowań do filmu coś cię zaskoczyło?

- Zaskoczeniem były historie wykorzystywania muzyków, to, co działo się za kulisami, kiedy zmuszono ich do podpisywania bardzo niekorzystnych umów, w których zrzekali się praw autorskich, nazw do swoich zespołów. To zrobiło na mnie wielkie wrażenie.

O czym dla ciebie jest "Disco Polo"?

- O tym, czym niedawno żyła cała Polska, czyli o Oscarach, Hollywood, Ameryce. Bo Ameryka jest niczym innym jak emanacją polskości. Polska wcześniej, w poprzednich ustrojach, nam się nie udała. Dlatego wyemigrowaliśmy i tam, za oceanem, ją stworzyliśmy. Przecież Hollywood jest dziełem...

Polskich Żydów.

- Dokładnie, Warner Bros. to bracia Aaron, Szmul i Hirsz z Krasnosielca na Mazowszu.

A Metro-Goldwyn-Mayer współtworzył Samuel Goldwyn, czyli Szmul Gelbfisz z Warszawy.

- Jak na dłoni widać więc, że to jest nasz polski biznes. Umówmy się, kinematografia powstała w Polsce. Wielkie hollywoodzkie wytwórnie wzięły swój początek w polskiej wyobraźni. Ameryka jest wykwitem polskości! Nic więc dziwnego, że kiedy po upadku komuny przyszła wolność, my, amerykański przyczółek w Europie, stworzyliśmy disco polo. Wracając więc do twojego pytania, o czym jest film, odpowiadam, że jest o naszej polskiej wyobraźni i stosunku do świata.

W latach 90. nie mieliśmy wielkich możliwości, nazwijmy je, materialnych. Dlatego świat disco polo wyglądał tak, jak wyglądał. Ale gdybyśmy mieli dużo kasy, to wyglądałby tak, jak Maciek Bochniak pokazuje go w filmie.

Kim w tym świecie jest grany przez ciebie Rudy?

- To facet prezentujący ducha polskości. Siedzi na skrzyżowaniu dróg i mówi do wszystkich: "Witam serdecznie! A co pan tu przyniósł? O, fajna czapka! A skąd to? Z Chin! Świetnie! A pan, co tu ma? Szalik z Norwegii? Świetny!" I tak bierze od świata to, co najlepsze. Słowacki mówił, że Polska jest papugą świata. Lubię to porównanie do tego długowiecznego i najinteligentniejszego z ptaków. Bo my jesteśmy takimi papugami, umiemy wszystko naśladować i mnie się to - muszę przyznać - podoba. Korzystamy z tego, co nam przynosi los, przetwarzamy na swoją modłę i jazda o przodu. Czy to nie jest wspaniałe?

***

Piotr Głowacki. Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Urodził się w 1980 roku w Toruniu. Przez chwilę studiował prawo na tamtejszym Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, by następnie uczyć się aktorstwa najpierw w Studium Aktorskim przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, potem w Akademii Teatralnej w Warszawie i Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, której jest absolwentem. Był aktorem TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru w Krakowie, gdzie grał m.in. w spektaklach Grzegorza Jarzyny, Mai Kleczewskiej, Jana Klaty i René Pollescha. Jest wiceprezesem Związku Artystów Scen Polskich. Gra też w serialach i filmach. Za rolę profesora Mariana Zembali w "Bogach" Łukasza Palkowskiego otrzymał nominację do Orła, jest także laureatem Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Do kin wchodzi właśnie kolejny film z jego udziałem - "Disco Polo" w reżyserii Macieja Bochniaka, w którym grany przez niego Rudy wraz z Tomkiem (Dawid Ogrodnik) zakładają zespół i ruszają na podbój świata. Jeszcze w tym roku zobaczymy aktora na dużym ekranie w filmach: "Karbala" Krzysztofa Łukaszewicza, "Król życia" Jerzego Zielińskiego, "Anatomia zła" Jacka Bromskiego i "Jedenaście minut" Jerzego Skolimowskiego, a w teatrze w spektaklu "Męczennicy" w reżyserii Grzegorza Jarzyny, którego premiera odbędzie się 14 marca w TR Warszawa.

*

Mike Urbaniak. Dziennikarz kulturalny, krytyk teatralny, autor rozmów z wybitnymi postaciami polskiej kultury, głównie teatru. Pisze też o współczesnym Izraelu i tematyce LGBT. Jest stałym współpracownikiem "Wysokich Obcasów" i weekendowego magazynu Gazeta.pl. W warszawskim Radiu RDC prowadzi m.in. autorski program "Pan od kultury", a w Instytucie Teatralnym cykl spotkań "Moja historia" z legendarnymi postaciami polskiej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji