Artykuły

Czy należy ochrzcić Swinarskiego?

Jakoś tak się dziwnie składa, że to, co w polskim teatrze najlepsze, wiąże się z kulturą niemieckiego obszaru językowego. Dość przypomnieć "tylko" działalność Leona Schillera, Erwina Axera, Konrada Swinarskiego, a dołączyłabym tu jeszcze nazwiska Kazimierza Kutza czy Krystiana Lupy, by zauważyć, że znajomość niemczyzny wyniesiona z domu rodzinnego owocowała w ich sztuce szczególnym widzeniem. Zarówno literatury jak i człowieka. Nie sposób zaprzeczyć, że na terenie teatru związek obu kultur, istniejący niezależnie od powikłanej historii i skomplikowanej polityki, dawał efekty nie tylko estetyczne, choć w wielu przypadkach wciąż nie dość jasno rozpoznane.

Zaproszenia na konferencję "Konrad Swinarski i teatr niemiecki", jaka odbyła się w dniach 15-17 kwietnia ub. roku w krakowskim Starym Teatrze, nie sposób było zignorować. Tym bardziej że sama kiedyś próbowałam "ugryźć" ten fascynujący temat. Z początkiem lat osiemdziesiątych poznałam tłumaczy polskiej literatury, wtedy jeszcze mieszkających po dwu stronach berlińskiego muru, którzy pamiętali Swinarskiego i jego przedstawienia. Nie na tyle jednak, by dali się namówić do napisania wspomnień. Próbowałam też z archiwum Brechta przy Friedrichstrasse wydobyć listy jego polskiego asystenta, by je opublikować w "Teatrze", gdzie wówczas pracowałam. Niestety, ilość pieczątek, zezwoleń, oświadczeń, jakie miałam ze sobą przynieść, by mi je w ogóle pokazano, okazała się nie do przebrnięcia. Berliński znajomy, któremu opowiedziałam te papierkowe perypetie, zdziwił się moją naiwnością: do archiwum Brechta dostęp mają tylko zaufani partyjni krytycy, jak Roman Szydłowski czy Jerzy Koenig, a takie młode osoby jak ja traktuje się jak (!!!) wtyczki Solidarności, nic dziwnego, że mnie spławili piętrząc formalne trudności.

W Schillertheater za to bez kłopotu obejrzałam bogatą dokumentację "Marat/Sade'a" Weissa i "Pluskwy" Majakowskiego, największych na Zachodzie sukcesów Swinarskiego, ale też wyraźniej niż kiedykolwiek uświadomiłam sobie banalną prawdę - teatr tworzony jest tylko tu i teraz, dla konkretnej publiczności. Zatem opisem niemieckich inscenizacji Swinarskiego powinien zająć się ktoś z Niemców. Najlepiej ktoś, kto je oglądał i pamięta jeszcze towarzyszące im okoliczności.

Ogromną zasługą Małgorzaty Dziewulskiej, która tę sesję przygotowała, pozostaje, że zdołała dotrzeć do właściwych osób. Istotnie, jest to ostatni moment, by dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki. Starannie wydany polsko-niemiecki katalog, oprócz dokumentacji, zdjęć i przedruków ważniejszych recenzji niemieckiej prasy z kilku przedstawień wyreżyserowanych przez Swinarskiego w Berlinie, Zürychu, Darmstadzie, Lubece i Wiedniu (pełniejszy jeszcze materiał znalazł się na towarzyszącej sesji wystawie przygotowanej przez Annę Litak z Muzeum Starego Teatru) zawiera bardzo obszerną rozmowę z Dieterem Sturmem, dramaturgiem współpracującym ze Swinarskim przy kilku inscenizacjach.

Na samej sesji, zaplanowanej jako dwugłos polskich i niemieckich krytyków, z tamtej strony pojawił się jedynie Gunter Rühle, w czasie działalności Swinarskiego krytyk "Frankfurter Neue Presse" i "Frankfurter Allgemeine Zeitung", z interesującym referatem - "Recepcja berlińskich przedstawień Swinarskiego", kreślący podstawowe współrzędne tak istotnego dla ich rozumienia kontekstu. Nie dojechał niestety pisarz Friedrich Dieckmann, by opowiedzieć o ostatnim przed śmiercią Brechta okresie Berliner Ensemble, jak i Henning Rischbieter z berlińskiego Freie Universität, który miał mówić o "Marat/Sadzie" i "Pluskwie" w Schillertheater. Sesję ratował więc referat nadesłany przez Martę Fik (która pisywała - cytuję autorki sesji - "głównie dla Dialogu, Polityki i Teatru", o "Twórczości", gdzie pisała kilkanaście lat, ani słowa?) o inscenizacji "Marat/Sade" a w oczach Niemców i Polaków. Oraz wystąpienie redaktora Jerzego Koeniga, który opowiadał o początkach drogi reżysera w warszawskich teatrach, po powrocie ze stypendium w Berlinie. Choć nie wszystkie z zaplanowanych wystąpień doszły do skutku, dyskusja (niestety w nielicznym gronie) niemrawa, to sam fakt wywołania po raz pierwszy tak oficjalnie tematu niemieckich inscenizacji Konrada Swinarskiego, o których niby wiadomo, ale bardzo powierzchownie i bardzo niedokładnie, wydaje się krokiem we właściwym kierunku. Samo zebranie nieznanej u nas dokumentacji pozostaje nie do przecenienia.

I pewnie wszyscy rozeszliby się drugiego dnia po południu, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, gdyby o głos nie poprosiła Barbara Witek-Swinarska. Żona reżysera zasiadła za stołem z plikiem papierów zapisanych gęsto i jeszcze większym plikiem karteluszek, biletów, kserokopii, zdjęć i najróżniejszego rodzaju dokumentów. I się zaczęło, najpierw od komplementów i duserów, by osłodzić atak. Barbara Swinarska punkt po punkcie, wyciągając na dowód kolejny dokument, zaczęła polemikę zwłaszcza z Małgorzatą Dziewulską i Dieterem Sturmem wykazując fałsze, niezgodności, przekłamania itd. Atmosfera zrobiła się ciekawa, lecz duszna, więc zmuszono właściwie prelegentkę do przerwania wystąpienia pod pozorem natychmiastowej konieczności udania się na bankiet w Instytucie Goethego, wieńczący dwudniowe obrady. Po drodze wesoło opowiadano o starożytnym zwyczaju, nakazującym pochować wraz ze znamienitym człowiekiem całą rodzinę, zwłaszcza żonę. I rozeszłoby się wszystko po kościach.

Niestety, Barbara Swinarska nie została pochowana razem z mężem, pozostała natomiast osobą niezwykle upartą i całe swe wystąpienie wydrukowała w 9 numerze "Teatru" (1994). I na szczęście, ponieważ poza uściśleniem wielu dat, faktów Swinarska broni przede wszystkim swego męża przed wpisywaniem jego światopoglądu w dogodne interpretacje, albo inaczej mówiąc przed przyprawianiem mu gęby, tym razem katolika, bo kreowanie go na duchowego przywódcę Solidarności ("na pewno by ten ruch poparł") przerabialiśmy jeszcze całkiem niedawno. Warto zacytować fragment polemiki:

"Sturm: Bo nie było w tej sztuce nic, co by go [Konrada] w jakikolwiek sposób poruszało. Była to sztuka tak świecka, że trudno sobie wyobrazić sztukę bardziej świecką. Była to sztuka pozbawiona historycznej głębi". I dalej: Od samego początku czuje się [Konrad] nieszczęśliwy z powodu tej sztuki [...], że za łatwo ulega i robi rzeczy, których nie powinien robić". I jeszcze dalej: Religijność, która miała u Konrada charakter obsesji". Ja: W takim razie ja byłam 24 lata z panem, o którym nic nie wiedziałam. Który ukrywał przede mną, ba, nie tylko przede mną, ale i przed naszymi wspólnymi przyjaciółmi, swoją katolicką religijność. Wiedział to Dieter, który znał Konrada tylko 312 dni, w ciągu zaledwie trzech lat 62-65. Dni dokładnie policzyłam i służę zainteresowanym moim wykresem. Dlaczego Konrad robił "Z soboty na niedzielę" - bo lubił zarabiać i wydawać duże pieniądze. I dlatego, że jeszcze raz chciał zaszokować publiczność Zachodniego Berlina. Czym chciał zaszokować? Ano spędzaniem płodu. Pokazaniem tego na scenie. Wprawdzie za przezroczystą kurtynką, ale sam przebieg był widoczny. Aktorka Dagmar von Thomas, która jako Brenda poddawała się tym praktykom, krzyczała w głos. Do pana Boga krzyczała? Z bólu krzyczała? Czy dlatego, że takie nie-boskie, proaborcyjne sytuacje lubił reżyser? Może to jest ta religijna obsesja. Może. Polecam ten temat uczonym krytykom. Może również do sfery religijnej mistyki należy rozpoczęcie "Marata/Sade'a". Otóż kiedy kurtyna poszła w górę, na scenie blisko rampy stał kompletnie goluśki mężczyzna o obwisłych pośladkach, któremu dwie zakonnice (grali je mężczyźni) okadzały przyrodzenie. Kadzidlany dym snuł się długo po pierwszych rzędach osłupiałej publiczności premierowej. Osłupiałej na widok dupska pozbawionego historycznej głębi."

Mocno powiedziane, fakt. Widać, że z wdową łatwo nie będzie. Czy się to komu podoba, czy nie, jest ona (ze swą manią zbierania każdego świstka, listu, dowodu) chyba najbardziej wiarygodnym świadkiem niemieckiej inscenizacji Swinarskiego. Można mieć nadzieję, że nie wystygnie w niej furia i zapał, by ujawniać kolejne fakty. Choćby i skandaliczne, byle prawdziwe, i wtedy znów będziemy mogli rozmawiać o Swinarskim naprawdę, zamiast ślizgać się po stereotypach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji