Artykuły

Magdalena Zawadzka: Na tym polega perwersja

- Świat kultury ucieka od metafory w ekshibicjonizm, naturalizm, okrucieństwo i chamstwo. Następuje degradacja wyższych uczuć na rzecz instynktów. Obala się wszelkie tabu, żeby zaszokować i w ten sposób uatrakcyjnić widowisko. Od lutego widzowie warszawskiego Teatru Ateneum mogą oglądać Magdalenę Zawadzką w roli Matki w "Rzeźni" Sławomira Mrożka.

Jak duże znaczenie dla rozwoju dziecka ma wpływ rodziców?

- Uważam, że ogromne. Oczywiście są indywidualności, które nie podlegają żadnym reformom, i im rodzice ani nie pomogą, ani nie zaszkodzą, ale jeśli mówimy o takich typowych dzieciach, to wiadomo, że lepiej mieć w domu sprzyjające warunki: akceptację, miłość, poczucie bezpieczeństwa, pomoc i możliwość rozmowy o wszystkim, niż despotyczne traktowanie i wymaganie wyłącznie posłuszeństwa bez możliwości dyskusji czy przeciwstawienia się.

W tych ostatnich słowach scharakteryzowała pani swoją postać z "Rzeźni" - Matkę, która jest despotyczna i kocha syna zaborczą miłością, przez co on wciąż jest niesamodzielny, nie postąpił w rozwoju.

- Matka nie dała mu na to szansy. Nie zetknął z prawdziwym życiem. Miał tylko takie,jakie stworzyła mu matka w domowym i "luksusowym" więzieniu.

W prywatnym życiu także jest pani matką syna, Jana Holoubka, operatora filmowego, który ma już własną rodzinę. Chciałam zapytać o ten moment, gdy dziecko wkracza w dorosłość, chce rozwijać skrzydła i popełniać własne błędy. Czy to trudny moment dla rodziców?

- Na pewno jest to smutne, że powolutku przestajemy być potrzebni, bo dziecko musi iść swoją drogą. Ale z drugiej strony, jeżeli mamy tego świadomość, to ten smutek przeradza się w dumę z tego, jak wspaniale potrafi sobie radzić. W naszym przypadku syn wyjechał z domu na studia, mając 19 lat. Może gdyby studiował w Warszawie i mieszkał w domu, to rozstanie trwałoby dłużej, a tak stało się to dosyć szybko. Studiując w Łodzi, przyjeżdżał tylko raz w tygodniu i musiał się usamodzielnić. W przypadku młodego mężczyzny to bardzo ważne, żeby jak najwcześniej był samodzielny. Przeczytałam kiedyś, że "dzieci są nam pożyczone tylko na chwilę". Mój mąż zwykł mawiać, że jeżeli dziecko odchodzi z domu rodziców to jest smuteczek, ale nieszczęściem jest gdy w nim zostaje.

Czy pani usamodzielniła się równie szybko?

- Tak, ja też odeszłam z domu, mając 19 lat i ani przez chwilę nie miałam poczucia, że robię krzywdę rodzicom. Oni mieli swoje życie, a ja też chciałam mieć swoje. Nie wyłamywałam się z obowiązków wobec nich, ale także nie chciałam już rad ani komentarzy, gdy o nie nie prosiłam. Chciałam żyć tak, jak mi się podobało, i tak żyłam, i żyję nadal.

To zdanie bardzo przypomina tytuł pani ostatniej, autobiograficznej książki "Taka jestem i już!", która w Internecie zbiera bardzo pochlebne komentarze czytelników. Doceniają ją za ciepło, humor i optymizm. W dobie bezinteresownej internetowej zawiści to wyjątkowe zjawisko.

- Nie czytałam tych komentarzy, ale cieszę się ogromnie!

Pewnie wielu czytelników chętnie przyjdzie do Ateneum zobaczyć zupełnie inną osobę.

- Właśnie na tym polega cała perwersja! Zawsze uwielbiałam grać kogoś, kim nie jestem i nawet nie mogłabym być. Czasem wiele trudu musiałam włożyć w odnalezienie w sobie tak odległej i niepodobnej do mnie postaci. Ale właśnie to jest najbardziej interesujące w pracy nad rolą. I takich ról mam w swoim życiorysie sporo. Ale nic nowego pani nie powiedziałam, bo większość aktorek lubi grać wbrew swoim psychofizycznym warunkom.

Chciałam zapytać, jak się pani gra toksyczną matkę Tomasza Schuchardta (wcielającego się w rolę Skrzypka), bardzo zdolnego młodego aktora, który ma już za sobą sukcesy w filmie i teatrze. Czy następuje wymiana międzypokoleniowej energii?

- Tak, bo wymiana obserwacji, energii, doświadczeń życiowych i zawodowych sprawia, że wzajemnie się uczymy. Dla mnie w ogóle nie ma znaczenia, czy ktoś jest ode mnie starszy, czy młodszy, chodzi o nadawanie na tej samej fali i wzajemne porozumienie. Wiedziałam to już wtedy, kiedy wyszłam za mąż za człowieka, który był w wieku moich rodziców. A mimo to wydawał się moim rówieśnikiem, nawet czasem był dużo młodszy. To samo czuliśmy, tak samo myśleliśmy i patrzyliśmy na świat z poczuciem humoru.

Obsada "Rzeźni" mimo różnic wiekowych nie miała problemu z wzajemnym porozumieniem.

Stawiają państwo poprzeczkę wysoko -to jest przedstawienie dla wymagającego widza, a Mrożek jest autorem dla wymagającego czytelnika.

- I wrażliwego. To jeszcze bardziej mobilizuje. Nie trzeba mieć skończonych pięciu uniwersytetów, żeby coś zrozumieć. Czasami ktoś jest wysoce wykształcony, a nic nie czuje. Według mnie to przedstawienie jest dla kogoś, kto czuje ten klimat koszmaru, który dzięki swojemu wielkiemu talentowi Mrozek przewidział.

W1973 r.i Jego filharmonia zamienia się w rzeźnię, w której razem z pogłowiem giną sztuka, inteligencja i wrażliwość.

- Doskonale pamiętam spektakl Jerzego Jarockiego z 1975r., wystawiany w Teatrze Dramatycznym, z Gustawem Holoubkiem w roli Skrzypka. Była to bogata inscenizacja, wieloobsadowa, z orkiestrą symfoniczną na scenie, ale przesłanie autora nie było groźne i aktualnie jak obecnie. Dziś w Teatrze Ateneum brzmi jak memento.

Piotr Fronczewski powiedział podczas próby medialnej, że obserwując rzeczywistość, widzi, iż "porastamy trochę sierścią, rosną nam kopytka i racice". Zgadza się pani z tą diagnozą

- Absolutnie się zgadzam. Świat kultury ucieka od metafory w ekshibicjonizm, naturalizm, okrucieństwo i chamstwo. Następuje degradacja wyższych uczuć na rzecz instynktów. Obala się wszelkie tabu, żeby zaszokować i w ten sposób uatrakcyjnić widowisko.

Media temu sprzyjają...

- Media powinny dawać przykład, proponując świetny gust i wysoki poziom tego, co oglądamy, słyszymy i czytamy. Po to, by społeczeństwo rozwijać intelektualnie i duchowo. Tymczasem zamiast misji mamy tandetę. Przykładem jest chociażby degradacja polskiego języka. Wulgaryzmy, ordynarny ton, niechlujstwo i dziwolągi typu "powierzchnia eventowa".

A czy zgodziłaby się pani zostać jurorem w którymś z telewizyjnych programów muzycznych lub tanecznych?

- Nie mam nic przeciwko takim programom, bo mogą być świetną rozrywką, jeżeli jurorzy i wykonawcy są kompetentni. Pamiętam prapoczątki tego zjawiska. Jeden z takich programów prowadził prof. Aleksander Bardini, był jurorem. Jego ocena była na takim poziomie, że jeżeli kogoś pochwalił, to można było się czuć zaszczyconym i wiedzieć, iż naprawdę się na to zasługiwało. Bo oceniał ktoś, kto się na tym świetnie znał. Natomiast teraz jurorzy bardziej dbają o swoje efektowne zaistnienie na ekranach telewizorów niż o bohaterów, którzy o to walczą. Nie znam dalszych losów zwycięzców, ale wiem, że jurorzy zdążyli się nieźle wypromować.

Jak pani odpoczywa od tej codziennej "rzeźni"?

- Lubię dobrą muzykę, pójść na spacer, do kina czy na wybrane przedstawienia, ponieważ już z grubsza się orientuję, co może dla mnie być przykrością w teatrze.

Co na przykład?

- Nieograniczona rozumem i gustem liczba pomysłów, którymi się wzbogaca dobrze napisaną sztukę. Uważam, że zasada "mniej znaczy więcej" powinna być w twórczości zasadą naczelną.

Rozumiem, iż chodzi o to, że jeśli jakiś spektakl jest firmowany nazwiskiem znanego dramaturga, to dobrze by było, żeby widz usłyszał na scenie jego słowa?

- Jeżeli twórcza ingerencja reżysera w dzieło literackie jest tak wielka, że nie tylko zmienia, lecz wręcz wypacza jego sens - a widziałam takie spektakle - to uważam, iż ów reżyser powinien sam napisać własną sztukę. Jeśli ma tyle pomysłów, to szkoda, żeby się w domu marnowały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji