Artykuły

Mąż, żona i dwa wesela

Ktoś mógłby pomyśleć, że w warszaw­skich teatrach nastał czas Hymena, że triumf święci młodzieniec z narzeczeńską pochodnią i ślubnym welonem w rę­kach. W Powszechnym "Mąż i żona" Fre­dry, w Dramatycznym "Wesele, wesele", jednoaktówki Czechowa i Brechta. Jak to w teatrze bywa, choć wesoło, to smutno. Wszak ludowa mądrość poucza, że jeden dzień wesela, całe życie biedy.

Każda z trzech sztuk inaczej przechodzi teatralną próbę, każda z dwóch premier ważna jest nie tylko ze względu na jakość przedstawień. Oto bowiem premierą "Męża i żony" Warszawa uczciła dwóchsetlecie urodzin Aleksandra Fredry - ro­cznicę obchodzoną cichcem, jakby w oba­wie, że sztuki hrabiego z Surochowa zramociały do szczętu i niepotrzebnie po­psują uroczysty jubileusz. "Wesele, wese­le" zaś to pierwsza w tym sezonie premie­ra w Dramatycznym, inaugurująca dyre­kcję Piotra Cieślaka. Na chwilę porzućmy tematyczno-anedgotyczną zbieżność obu premier i przyjrzyjmy się każdej z osobna.

Fredrę zrealizowano według metody, która daje niemal stuprocentową nieza­wodność. Sztukę na cztery role i kamer­dynera obsadzono bowiem z wykorzys­taniem najlepszych sił Teatru Powszech­nego. Niewiernego hrabiego Wacława za­grał Janusz Gajos, jego niewierną żonę Elwirę Krystyna Janda, jej niewiernego kochanka (a zarazem nielojalnego przyja­ciela Wacława) Alfreda - Piotr Machali­ca, jego niewierną kochankę Justysię, która jako osoba nieprzeżarta romantycz­nymi miazmatami kontroluje niemal do końca sytuację - Joanna Żółkowska. Za­iste świetny to kwartet, w którym mis­trzem pozostaje Janusz Gajos, ujawniając niebywałą umiejętność transformacji. Krępy, z długimi baczkami, nieco gruby i całkiem obleśny paraduje po scenie z mi­ną zadowolonego z siebie zgreda. Krys­tyna Janda wciąż chlipie w tamburek do haftowania, jako że życie jej do łatwych nie należy, bo przecież w każdej godzinie zwodzi swego męża i jednocześnie walczy z naturą. Piotr Machalica gra jowialnego dwumetrowego fircyka odzianego w błę­kitny fraczek i wysokie buty, z przykrótkich rękawów wystają nieproporcjonalne dłonie, a wydłużone krojem kostiumu no­gi i wielkie stopy zamieniają lekkodusznego kochanka w niezgrabnego prowinc­jonalnego amanta. I wreszcie Joanna Żół­kowska przedzierzgnięta w czupiradło z tępym wyrazem twarzy - mroczny przedmiot pożądania obu panów.

Największym bohaterem przedstawie­nia okazuje się jednak sam Fredro. Kome­dia iskrzy się dowcipem i błyskotliwą inteligencją, czaruje swobodnym tokiem wiersza, przekonuje do racji autora: "Mó­wią, że kto zwodzi, ten bywa zwiedziony. / Że zawsze takie same i męże i żony". Może to nawet nie uchodzi zachwycać się Fredrą, skoro wiadomo, że wielkim poetą był, a jednak zastanawia, że tak bezprzy­kładnie uśmierciliśmy tego wielkiego dra­maturga złym aktorstwem i nudnymi in­scenizacjami i nawet jubileusz urodzino­wy niewiele Fredrze pomoże.

Gdyby tak jeszcze nad "Mężem i żoną" trochę popracować, to znaczy doprowa­dzić do tego, że cała czwórka aktorów, a nie tylko Gajos, zamiast wypowiadać kwestie budowałaby sytuacje, to może udałoby się stworzyć przedstawienie ar-cydzielne. Istota komedii Fredry tkwi bo­wiem - jak diabeł - w szczegółach.

W 1895 roku Czechow pisał w liście do Suworina: "Proszę bardzo, ożenię się, jeśli Pan tego chce. Ale oto moje warunki: wszystko ma zostać, jak było, to znaczy, że ona ma mieszkać w Moskwie, a ja na wsi i będę do niej przyjeżdżał. Bo takiego szczęścia, które trwa dzień za dniem, od rana do wieczora, nie wytrzymam. Obie­cuję być doskonałym mężem, ale dajcie mi taką żonę, która podobnie jak księżyc pojawiać się będzie na co dzień na moim niebie". Ona to była oczywiście Olga Knipper - aktorka z teatru Stanisławow­skiego, która w końcu została żoną pisa­rza.

Brecht szukał podobno kobiet o silnym charakterze, by wraz z nimi tworzyć zwar­ty front przeciwko złemu światu.

W swym wspomnieniu o Czechowie pi­sanym w roku 1923 Olga Knipper wy­znaje, że "Trzy siostry" zostały zagrane z należytym zrozumieniem dopiero po rewolucji październikowej: "czuło się, że to nie są zwykłe marzenia, lecz jakieś przeczucia, i że istotnie zwaliło się na nas coś wielkiego, potężna burza wymio­tła z naszego społeczeństwa lenistwo, obojętność, uprzedzenie do pracy, zgniłą nudę". Co robiłby Czechow po roku 1917, gdyby żył?

Brecht w swych teoretycznych rozwa­żaniach napisał: "Weigel czasem wybu­chała płaczem na scenie, mimo że tego nie chciała i nie wynikało to z sytuacji (...) Postrzegam tu błąd, ale nie uważam tego za naruszenie moich reguł". Wiadomo, że Brecht po wojnie zamieszkał w NRD, ale zachował paszport austriacki, wydawcę w Niemczech Zachodnich i konto w banku szwajcarskim.

Zestawienie dwóch jednoaktówek o niemal bliźniaczej konstrukcji: "Wesela" Czechowa i "Wesela u drobnomieszczan" Brechta wydaje się ciekawe i uzasadnione nie tylko z powodu osobistych doświad­czeń małżeńskich obu pisarzy. Porówna­nie takie dobitnie i natychmiast ujawnia różnicę dwóch epok i stylów myślenia o dramaturgii, o bohaterach sztuk, a nam podsuwa dwa krzywe lustra, w których możemy się przejrzeć. Obie części przed­stawienia "Wesele, wesele" grane są w pustym pokoju o białych ścianach. W drugiej części, u drobnomieszczan poja­wia się wielka dwudrzwiowa szafa, bo meble samodzielnie wykonane przez parę młodą są tu przecież jednym z bohaterów. Pierwsza część zaczyna się od krótkiej sekwencji ślubu w cerkwi, druga od "Ody do radości" Beethovena. W pierwszej czę­ści postacie obdarzone przez Czechowa wspaniałymi imionami (Eudokiusz Żygałow, Epaminondas Aplombow) wiodą swój nijaki żywot topiąc go w prowin­cjonalnych aferach, kłótniach o majątek i umalowanymi na czarno wargami pro­wadzą ze sobą zimną wojnę w rytmie pozbawionej wdzięku muzyki Jerzego Sa­tanowskiego. W obydwu częściach Pannę Młodą gra Małgorzata Rudzka. U Czecho­wa jest bezradną debilką, a u Brechta kąsającą chamką.

W każdej z części jest też bohater niemal tragiczny. W pierwszej to zaproszony na wesele emerytowany komandor (Stani­sław Brudny), mający uświetnić swą obe­cnością biesiadę, którego nie traktuje się jak człowieka, tylko jak mundur i rangę. W drugiej - ojciec panny młodej, sys­tematycznie odpychany i niechciany przez całe gościnne zgromadzenie. Obie części narysowane są grubymi kreskami i tak też grane, choć komizm Czechowa domaga się jednak innych środków niż groteska Brechta. Kiedyś "Wesele, wese­le" było przedstawieniem dyplomowym studentów warszawskiej PWST. Jego twórcą był właśnie Piotr Cieślak, Pannę Młodą w spektaklu szkolnym grała także Małgorzata Rudzka. Teraz spektakl prze­niesiono do zawodowego teatru i niestety, próba ta nie do końca się powiodła. W wie­lu miejscach widać, że to, co było siłą spektaklu szkolnego, w którym aktorzy z pewnością prześcigali się w pomysłach i inwencji pozwalającej wypełnić tkankę przedstawienia, okazuje się słabością spek­taklu zawodowego i obnaża jego szwy. Może dlatego "Wesele, wesele" stało się zabawą dla zabawy, czymś znacznie mniej niż mogło być, niż obiecywało zestawienie Czechowa z Brechtem. W pełni obronną ręką wyszedł tylko Czechow, który coraz bardziej - aż strach pomyśleć - staje się dramaturgiem naszych czasów.

Jeden dzień wesela, całe życie biedy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji