Wesela marionetek
Postaci w teatrze Piotra Cieślaka mają sporo dynamiki, twarze wymalowane w ekspresyjne, wiele mówiące maski, posiadają, jakieś elementy charakteru, może nawet strzępy duszy, ale nie mają za to zupełnie ludzkiej psychologii, nie mówiąc już o ludzkich tajemnicach. Są zdecydowanie bardziej podobne do marionetek, niż do ludzi.
Ważniejsza zatem od nich samych jest gra, która się między nimi toczy, gra, którą w dużej mierze wywołują sami. Oczywiście odchodząc daleko od bezpośrednich podobieństw z ,,normalnym" człowiekiem, Cieślak ma zapewne ochotę uzyskać w swym teatrze ,,normalne" emocje, prawdy, czy wzruszenia. Niezupełnie się to udaje. Na przykładzie ostatniej premiery widać po trosze dlaczego tak jest.
Cieślak nie bez określonego celu zaprosił do współpracy nad tym przedstawieniem Irenę Biegańską, Jerzego Satanowskiego, Emila Wesołowskiego - na co dzień stałych współpartnerów Janusza Wiśniewskiego. Dość wyraźnie widać zatem teatr, w który reżyser się zapatrzył. Ale z samego zapatrzenia niewiele wynika. Można przejmować elementy stylistyki, można robić spektakl w oparciu o lepszą literaturę, można scenicznym działaniom nadać tempo, rytm i dynamikę, ale to wszystko razem nie jest jeszcze żadną sensowną całością. I co gorsza: emocjonalnie rzecz biorąc, nie robi wrażenia, choć zapewne miało robić.
Pewnie nie da się robić własnego teatru cudzym językiem. Nie da się artykułować własnych myśli środkami zastępczymi, nawet jeśli wyglądają dość efektownie. W końcu prędzej czy później imitacje bywają wykrywane, a z całą pewnością nie zastępują nigdy oryginałów. Imitacje prawie nigdy nie mają własnego, autentycznego życia w sobie. Nie sądzę, aby aspiracje Cieślaka kończyły się na lepszym lub gorszym imitatorstwie. Choć i ta droga, uprawiana z przekonaniem, może od czasu do czasu przynosić dojrzałe owoce. Tak w naszym teatrze już bywało, kiedy np. Janusz Nyczak robił "swojego"Steina albo Strehlera.
W zespole Teatru Dramatycznego, grającego tym razem na swojej ulubionej małej scenie, podobać mogą się: Małgorzata Rudzka (bardzo różna panna młoda w obu "Weselach"), Aleksandra Konieczna, Jacek Sobieszczański, Jarosław Gajewski. Podobać może się dyscyplina i samoświadomość z jaką aktorzy realizują reżyserski teatr marionetek, szczególnie w drugiej części przedstawienia, kiedy "grają" Brechta.
Przedstawienie jest na swój sposób staranne, wyćwiczone, co najmniej tak samo zabawne w szczegółach jak i głęboko irytujące. Cóż jednak z tego, skoro w obu wersjach wesela marionetek zabrakło najwyraźniej czegoś ważniejszego, jakiejś nadrzędnej motywacji, ponad demonstrację teatralnej sprawności.