Ach, co to był za ślub...
I to nie jeden, a dwa w koncertowym wykonaniu zespołu Teatru Dramatycznego. Tego samego zespołu, który nie bardzo mógł się pozbierać przez ostatnie sezony, a nagle pod wodzą Piotra Cieślaka wystrzelił premierą, że daj Boże zdrowie...
Punktem wyjścia były dwie jednoaktówki. "Wesele" Antoniego Czechowa napisane w 1890 r., i "Wesele u drobnomieszczan" Bertolta Brechta, pochodzące z 1926 r., Sztuki są bliźniaczo do siebie podobne - ten sam uroczysty obrzęd u zwykłych szarych ludzi, którzy w tym wielkim dniu pragną się wydać lepszymi, godniejszymi, pragną zapomnieć o gorszej, wstydliwej stronie medalu... Niestety, pospolitość skrzeczy - kompromitacja ludzi, uczuć i sytuacji jest tylko kwestią minut. Zestaw osób na tej uroczystości jest banalnie podobny, bo jakżeby inaczej?... Państwo młodzi, rodzice, przyjaciele... Zabawa i urok tego spektaklu zawiera się w możliwości porównań. Ci sami aktorzy grają bowiem odpowiadające sobie postacie: Małgorzata Rudzka - pannę młodą, Jacek Sobieszczański - pana młodego, Janina Traczykówna (witamy po latach!), matkę etc. Po trwającej kwadrans między Czechowem a Brechtem przerwie - wszyscy bez wyjątku dokonują cudów transformacji charakteryzacyjno-charakterologicznej. I tak Rudzka z niespełna rozumu dzieweczki u Czechowa przeistacza się we wrednego, kłótliwego babusa u Brechta; Sobieszczański z interesownego pantoflarza - w groźnego i niesamowitego intryganta... Wystudiowany sex appeal Aleksandry Koniecznej -rozśpiewanej akuszerki u Czechowa i żony u Brechta - to radość dla oka i ucha... Wszyscy, bez wyjątku wszyscy są bezbłędnie sprawni i komiczni.
A jednak sarkastyczny Brecht w wydaniu ekspresjonistycznym lepiej się udał Cieślakowi niż rodzajowy wujaszek Czechow, który nieco rozłazi się w szwach, mimo świetnych ról. Te drobne błędy "naprawia" feeria pomysłów, tempo i precyzja części drugiej. W sumie - jedno z lepszych przedstawień sezonu.