Mezalianse są ciekawe
"Romeo i Mrówka" to przedstawienie, które porusza kilka ważnych kwestii, między innymi tolerancję. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj coraz częściej oceniamy książkę po okładce, nie zwracając uwagi na jej treść. Powierzchownie oceniamy też innych ludzi i utrwalamy konwenanse - mówi Marta Guśniowska, autorka najnowszej premiery w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu.
Rozmowa z MARTĄ GUŚNIOWSKĄ:
Tydzień temu w toruńskim teatrze odbyła się premiera "Romea i Mrówki". Mówi się o tym spektaklu, że jest niecodzienną historią o miłości. Co Pani na to?
- Pisanie tej sztuki i praca nad nią była o tyle śmieszna, że najpierw wymyśliłam postaci - Mrówkę i Mrówkojada, którego później nazwałam inaczej, nawiązując trochę do "Romea i Julii". Najpierw pojawili się bohaterowie, którzy pozornie do siebie nie pasowali, a dopiero później napisałam dla nich historię, ale nie jest to tylko przedstawienie o miłości.
A o czym jeszcze? Od jakiegoś czasu Baj Pomorski jest teatrem problemowym. Czy Pani pisząc tę sztukę chciała się wpisać w ten nurt?
- Tak. "Romeo i Mrówka" to przedstawienie, które porusza kilka ważnych kwestii, między innymi tolerancję. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj coraz częściej oceniamy książkę po okładce, nie zwracając uwagi na jej treść. Powierzchownie oceniamy też innych ludzi i utrwalamy konwenanse.
Dlatego na zasadzie kontrastu stworzyła Pani mezalians, który może się zdarzyć na scenie, ale nie w życiu?
- W życiu mezalianse też się zdarzają. Rzadko, ale jednak! Chciałam zwrócić uwagę, że wszystko się może zdarzyć, a już na pewno w przyrodzie, no i na scenie. Ważne jest, by być bardziej otwartym i nie oceniać tylko po pozorach.
Reżyserką "Romea i Mrówki" jest Laura Słabińska, jak układała się Wam ta kobieca współpraca?
- Bardzo dobrze. To nie była nasza pierwsza realizacja spektaklu. Mam do Laury zaufanie. Nie lubię, jak druga osoba stara się zbyt mocno ingerować w to, co już napisałam, dlatego warto pracować z reżyserem, którego się zna. Ja dosyć dużo piszę, a proszę zauważyć, że od momentu napisania przedstawienia do pokazania go na scenie jest trochę czasu, dlatego jeśli reżyser wprowadzi jakieś zmiany, a ja ich nie zauważę, to oznacza jedno: Że jest to świetny spektakl.
Pisze Pani dużo, co jest równoznaczne z tym, że lubi Pani swoją pracę. Co jest w niej najciekawszego?
- Uwielbiam ten moment, kiedy mam już gotowy pomysł w głowie. Wtedy siadam i piszę. Zwykle trwa to kilka dni. Później odkładam tekst i wracam do niego po kilku dniach, by nanieść poprawki.
Jest ktoś, kto Pani doradza, że ten, a nie inny tekst jest dobry?
- Mam to szczęście, że mam w domu aktora-lalkarza, który czyta mi to, co napisałam. Dzięki niemu wiem, co brzmi, a co nie, ale w przypadku "Romea i Mrówki" pierwszym recenzentem byli sami widzowie.
***
Od filozofii do teatru
Marta Guśniowska mieszka w Białymstoku. Jest absolwentką filozofii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.