Artykuły

Rozdwojenie jaźni

"Przedwiośnie" wg Stefana Żeromskiego w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

"Przedwiośnie" Teatru Wybrzeże to właściwie dwa spektakle: pierwszy akt jest sprawną inscenizacją powieści Stefana Żeromskiego, drugi zaś okazuje się parateatralną wariacją na temat rewolucji i neoliberalizmu, połączonych z diagnozą sytuacji ekonomicznej naszego kraju. Niestety, właśnie ten drugi, dopisany w całości do "Przedwiośnia" akt, okazał się płaskim, wypranym z finezji i teatralności reportażem, sprowadzonym do poziomu sondy ulicznej na zadany temat i kilku obszernych cytatów.

Pomysł na "Przedwiośnie" intryguje od pierwszej chwili. Wchodząc na widownię dostrzeżemy gigantyczną makietę pól, traw i dachu wiejskiej chaty, podwieszoną "do góry nogami" nad sceną i widzianą przez widzów z perspektywy nisko lecącego samolotu. Po chwili wyłoni się z niej zupełnie nagi Cezary Baryka, który "opuści" makietę i spokojnie "wyląduje" na scenie. To najciekawsza, choć nie jedyna scenograficzna niespodzianka przygotowana przez Annę Met (autorkę scenografii i kostiumów). Drugim, niezwykle praktycznym pomysłem, jest rozwieszenie dookoła sceny, wzdłuż ścian, półprzezroczystych folii malarskich, nawiązujących do słynnych szklanych domów i stwarzających iluzję pofałdowanych domowych firan, zasłaniających postaci skrywające się za nimi i pokazujące je jednocześnie (np. podczas scen miłosnych Cezarego Baryki i Laury), umożliwiając także aktorom łatwe wyjście z pola gry.

Reżyserka spektaklu, Natalia Korczakowska, przez cały pierwszy akt prowadzi aktorów konsekwentnie zgodnie z duchem powieści Stefana Żeromskiego. Zgrabną adaptację wstępu oraz pierwszej i drugiej części powieści przygotowała we współpracy z dramaturgiem Wojciechem Zrałkiem-Kossakowskim (od lat pracującym z powodzeniem ze Zbigniewem Brzozą nad spektaklami paradokumentalnymi, m.in. przy "Sprawie operacyjnego rozpoznania" Teatru Wybrzeże). Barykę poznajemy więc jeszcze w Baku, gdzie jest on świadkiem krwawej rzezi Ormian w czasie rewolucji, w trakcie której ginie również jego matka. Przypadkowo odnajduje swojego ojca podczas grzebania ofiar. Seweryn Baryka namawia go na podróż do Polski, kraju przodków, mamiąc syna mitem szklanych domów, opowiadając o wielkiej hucie szkła, będącej w posiadaniu zaprzyjaźnionego z matką Szymona Gajowca. Nie jest to jednak klasycznie prowadzona opowieść. Skrótowo i umownie (podobnie jak czasy rewolucji) potraktowano np. okres wojny polsko-bolszewickiej i już w chwilę po śmierci ojca Cezary Baryka (interesujący w tej roli Piotr Biedroń) ląduje w majątku Hipolita Wielosławskiego (Piotr Witkowski) w Nawłoci. Dopiero tutaj, w otoczeniu młodych i zaciekawionych nim kobiet, czuje się jak ryba w wodzie.

Korczakowska dba o szczegóły i dobrze rozumie się z aktorami, którzy budują gęste, dobrze zagrane epizody. Piotr Witkowski jako rewolucyjny nadzorca jednym przeciągłym gwizdnięciem, zajadając przy tym kebaba, buduje całą scenę "sprzątania" zwłok. Maciej Konopiński jako bezczelny dworcowy urzędnik przetrzymujący bagaż Seweryna Baryki (Cezary Rybiński), również jest bohaterem udanego epizodu, zakończonego zamknięciem się urzędnika w torbie. Groteskowi, weseli Marynarze posłużą m.in. za bezwzględne siły rewolucji. Karolina Szarłatowiczówna (Dorota Androsz), ubrana bardzo wyzywająco i seksownie, porusza się "krokiem" konia (Hipolit nazywa ją swoją klaczą, jednak ta również wybiera Cezarego), popisuje się też przejmującym fragmentem tanecznym, gdy wykonuje taniec zemsty do muzyki Wandy Okszyńskiej (Justyna Bartoszewicz), grającej na fortepianie pozbawionym nóg, pociągając za struny od klawiszy i korzystając z mikrofonów oraz syntezatora. Ksiądz Anastazy (Jacek Labijak) chętnie zagląda do piersiówki, z którą w ogóle się nie rozstaje, swoje pięć minut ma też matka Cezarego (Małgorzata Brajner), matka Hipolita (Anna Kociarz), Laura (Katarzyna Kaźmierczak), Gajowiec (Grzegorz Gzyl) zmagający się ze swoim Cieniem (Jakub Mróz) oraz reprezentant inwalidów i kombatantów wojennych na balu charytatywnym - Storzan (Andrzej Nowiński).

Całą akcję przedstawienia, za pomocą drętwego narratora objaśniającego niektóre kwestie z offu, reżyserka wpisuje nie tylko w międzywojenne realia książki Żeromskiego, ale też w rok 1944 czy 1989. Pierwszy akt kończy się, gdy docieramy do czasów współczesnych. Drugi akt w niczym tego pierwszego nie przypomina. Zaczyna go przemówienie popularnego we Francji Stéphane'a Hessela - to streszczenie problematyki jego książki "Czas oburzenia!". Za jego plecami ubrani jak w poprzednim akcie aktorzy (z wyjątkiem Piotra Witkowskiego, który w stroju do biegania i z bidonem w ręce uprawia jogging) energicznie maszerują z jednego końca sceny na drugi, imitując przechodniów. Dziennikarz-Baryka zachęca ich do wzięcia udziału w sondzie ulicznej i powiedzenia, co im leży na sercu. Poznajemy w ten sposób całą litanię skarg i zażaleń na brak perspektyw dla młodych, na kredytowe niewolnictwo, na brak pracy, problemy z wizami, bezrobocie, niskie płace, umowy śmieciowe, bezpłciowych polityków, którzy nic nie zmieniają. Do rewolucji i zrzucenia pracowniczo-korporacyjnych kajdan nawołuje Lulek (Jakub Mróz) - u Żeromskiego zatwardziały ideowy bolszewik i komunista, tu bezrobotny, były pracownik korporacji, który przeistoczył się w bezwzględnego narodowca.

Retoryka buntu, który ma wezbrać i, jak sądzę, wywołać żywiołową reakcję także na widowni, ma swoje ofiary. Największą z nich jest sam spektakl, który zamienia się w tanie, gazetowo-sloganowe dziennikarstwo i oklepane frazesy buntowników, z powtarzanym refrenicznie cytatem z wypowiedzi prof. Marcina Króla: "85 osób jest bogatszych niż połowa ludzkości - 85 osób posiada więcej niż 3,5 mld ludzi!". W ten sposób przez niemal godzinę II aktu Korczakowska wypowiadając się przecież w słusznej sprawie i w imieniu ludzi pokrzywdzonych, wyzyskiwanych, wysysanych przez polityczne czy ekonomiczne elity, skutecznie uśmierca swój spektakl. Dopiero pod koniec tej przydługiej, teatralnie zupełnie nieudanej sceny, reżyserka stara się wpisać wystąpienie w demonstracje, w jakich bierze udział Baryka w ostatniej części "Przedwiośnia". Zamiast końca jest jeszcze do wysłuchania szczera rozmowa Baryki z Gajowcem na temat współczesnej gospodarki, kryzysu, polityki neoliberalnej i tego, że współczesny świat zmierza ku katastrofie (cytowane są tu obszerne fragmenty rozmowy, którą na łamach "Gazety Wyborczej" prowadził Grzegorz Sroczyński z profesorem Marcin Królem pt. "Byliśmy głupi" na temat polskiej gospodarki neoliberalnej).

Ponadczasowość i uniwersalizm powieści Żeromskiego rozpiętej tutaj na niemal całe ostatnie stulecie, sprawdza się jako tako. Bo rewolucja, jak słusznie zauważa Korczakowska, dokonuje się w różnym wymiarze i nie musi oznaczać rzezi czy przewrotu politycznego. Może to być np. uzależnienie finansowe jednostek wobec państwa, czy państwa wobec wielkich ponadnarodowych koncernów. Jednak dla "Przedwiośnia" ta problematyka jest sztuczna, przyszyta na siłę, wyrażona ordynarnie prostacko i zupełnie bez wyczucia. I choć aktorzy z pełnym poświęceniem a zarazem bardzo sprawnie radzą sobie z kolejnymi zadaniami (nawet jeśli reżyserka niepotrzebnie ich w pewnym momencie wszystkich rozbiera i ustawia za półprzezroczystymi foliami) to spektakl składa się z dwóch bardzo słabo przystających do siebie elementów. Inscenizacja "Przedwiośnia" i wariacje na temat współczesnej polityki i gospodarki neoliberalnej w Polsce to dwa odrębne światy i tematy na dwa różne przedstawienia. Połączenie ich w "Przedwiośniu" Teatru Wybrzeże odbywa się z wyraźną szkodą dla obydwu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji