Artykuły

Czy rewolucja jest dziś zbędna?

"Przedwiośnie" wg Stefana Żeromskiego w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Marta Seredyńska na blogu Tańczę słowem.

W ramach projektu "Klasyka żywa", odbywającego się w ramach 250-lecia istnienia teatru publicznego w Polsce "ożywiane" zostają teksty prze scenę nieco zapomniane, przez pewien czas w ogóle nie wystawiane, ale posiadające potencjał do tworzenia nowych scenicznych adaptacji. Co jednak zrobić, by możliwości te nie zostały zmarnowane? Jak zaciekawić współczesnego widza problemami zaczerpniętymi z "Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego? Próby tej dokonała Natalia Korczakowska w gdańskim Teatrze Wybrzeże.

Szklane domy

Zaskakuje już sama organizacja sceny: przestrzeń gry aktorów pozostaje niemal pusta (nie licząc pojawiających się w poszczególnych epizodach rekwizytów), podczas gdy jej górna część zabudowana została w taki sposób, że przypomina odwróconą "do góry nogami" łąkę, zieloną-żółtą przystań spokoju. Scenografka Anna Met trafnie odwraca porządek świata, wprowadzając do scenicznego obrazu odrobinę lekkości i subtelności. Barwne trawy nie są jednak tylko elementem dekoracji - to z nich wyłania się nagi Cezary Baryka (Piotr Biedroń), by po chwili stanąć w obliczu rewolucji i dramatycznych wydarzeń w Baku. To niczym narodziny nowego człowieka, który mimowolnie umieszczony zostanie w miejscu dla niego przeznaczonym. Nagość symbolizuje tu zarówno młodzieńczą niewinność, jak i bezsilność w walce z nieuniknionym.

Dalej już wszystko toczy się niczym w powieści Żeromskiego - młody Baryka jest świadkiem rzezi, napadów i gwałtów, przeżywa śmierć matki, spotyka się z ojcem snującym przed nim wizję szklanych domów. Kolejny raz zaznaczyć należy tu precyzję scenografii: roztoczona wokół sceny (niczym okotarowanie) przezroczysta folia symbolizować może utopijność głoszonej przez Seweryna Barykę idei, cienki materiał nie jest bowiem trwały, łatwo może dojść do jego zniszczenia. Jednocześnie w zaprojektowanym przez Michała Głaszkę nastrojowym świetle momentami wygląda jak zwiewna tkanina (odniesienie do budowania wyobrażenia szklanych domów - idealnych, a jednak nierealnych?). Nie tylko w tej scenie światło ogrywa istotną rolę - przepięknie zalewa przestrzeń, dodając wielości znaczeń poszczególnym momentom. Nie jest jednoznaczne, wydaje się raczej partnerem dla współgrających z nim aktorów (idealnie podkreślając sekwencje balu, wywody Szymona Gajowca - pojawiającego się jako Piłsudski, Mazowiecki i współczesny polityk, czy budując intymność pomiędzy Laurą i Cezarym).

"Przedwiośnie" Korczakowskiej to zdecydowanie spektakl budowany na epizodach, gdzie poszczególne sekwencje przemijają dość szybko czasem dłużąc się niepotrzebnie (szczególnie w początkowej partii przedstawienia - zbyt obszernej tekstowo), czasem zostawiając lekki niedosyt (na przykład w scenie Cezarego z ojcem na dworcu). Nie daje to jednak możliwości równomiernej oceny poszczególnych wykonawców, chwilami bardzo charakterystycznych, innym razem za bardzo epatujących pewną dozą schematyczności, wręcz szorstkości czy górnolotności. Wyjątkiem jest główny bohater - konsekwentnie prowadzony przez Piotra Biedronia, a także Karolina (Dorota Androsz) - nieokrzesana, emocjonalna, zapadająca w pamięć. Obie postaci łączy pewnego rodzaju wyobcowanie: Cezary przyjeżdża do kraju rodziców, nieznanego jednak, przez co wzbudzającego obawy, ale i ciekawość; Karolina natomiast pochodzi z Ukrainy, pozbawiona została domu, rodziny, ojczyzny - stąd jej bunt, wewnętrzny sprzeciw w stosunku do zaistniałej sytuacji, ale i widoczna samotność, potrzeba zbliżenia się do Cezarego.

W porywach namiętności

Do ciekawszych momentów należą te, rozgrywające się po przyjeździe młodego Baryki Nawłoci. Sekwencje miłosne - tak ckliwie i melodramatycznie zobrazowane w filmie Filipa Bajona, w przedstawieniu nabierają innego kształtu, bardziej wyrazistego i uderzającego. Nikt nie jest tu idealizowany - wręcz przeciwnie pewne instynkty i emocje "wywlekane" są na światło dzienne. Zdecydowanym plusem (oprócz zabiegów wizualnych) są tu elementy choreograficzne, nadające wyrazistości zarówno postaciom jak i konkretnym momentom (na przykład atrakcyjnie poprowadzona postać cienia, pojawiającego się między innymi w scenie z Piłsudskim).

Do jednych z lepszych należy scena balu, w której mniejsze grupowe sekwencje ruchowe zagrane zostają precyzyjnie, bawiąc, ale i odpowiednio rozkładając napięcia. Komunikacja na poziomie ruchowym przebiega tu bardzo profesjonalnie, ujednolicając zarazem bohaterów, tworząc z nich jedną grupę społeczną. Jednocześnie w tej części spektaklu dopatrzyć się można mniejszej polityczności, znaczną część uwagi poświęcając emocjom i prywatnym rozterkom postaci. Uczucia pomiędzy Cezarym a każdą z trzech adoratorek nie są do końca jasno określone, widać z nim pewną niedojrzałość, ciągłe poszukiwanie. Zupełnie inaczej zarysowane są tu kobiety: Laura (Katarzyna Kaźmierczak) to silna osobowość, potrafiąca dominować (jednak jej sceny z Baryką są tu najbardziej intymne); Wanda (Justyna Bartoszewicz) jest rozedrgana, chwiejna emocjonalnie, ale i momentami zamknięta w sobie (ukłony dla aktorki za precyzję w oprawie instrumentalnej - szarpanie za struny rozebranego do połowy fortepianu znajdującego się na scenie, wstawki głosowe, syntezator), Karolina to natomiast demoniczna i zdecydowana dziewczyna, wierząca we własne ideały (postać budowana ze strzępków faktów na temat Ukrainy, zarówno dawnej, jak i współczesnej - pojawia się tu między innymi monolog o Wielkim Głodzie).

Jednym z bardziej emocjonalnych momentów spektaklu jest taniec, który wykonuje Karolina, do akompaniamentu Wandy (co stwarza niesamowity nastrój). W powieści Żeromskiego bohaterka tańczyła kozaka wraz z Cezarym - tu jednak podkreślona została jej niezależność, jak i ojczysta przynależność: kobieta tańczy kozaka uwypuklając motyw własnej ojczyzny, a zarazem w pełni wyznając miłość ukochanemu mężczyźnie. To niesamowite wyznanie: każdy ruch aktorki jest zauważalny, każdy ma znaczenie, jest wyrazisty, dosłowny, ale i wypełniony głębią. Ta w pełni dopracowana choreografia jest dziełem Mikołaja Mikołajczyka, którego konsekwencję i zdecydowanie doprowadziły do powstania niemal autonomicznego dzieła: sekwencja w wykonaniu Doroty Androsz jest rozbudowana, ale i kompozycyjnie spójna, o ściśle opracowanej strukturze i dynamice. Ci, którzy znają bliżej twórczość choreografa, dopatrzą się w ruchach aktorki charakterystycznych dla niego gestów. Jednocześnie solo to (wykonywane przez aktorkę, nie tancerkę!) jest niesamowicie ekscytujące, a rozłożone w nim napięcia bardzo wyrównane. To ostatnie takie uzewnętrznienie się postaci (jakże mocne i ekstatyczne), zdecydowane zarysowanie swojej obecności i intencjonalności istnienia.

Każdy ma głos?

Druga część spektaklu Korczakowskiej (odniesienie do trzeciej części powieści?) to już nie typowa przestrzeń "Przedwiośnia", a czasy współczesne. Przez całe przedstawienie bohaterom towarzyszy głos z offu, wirtualny narrator (niekiedy przypominający lektora z programów telewizyjnych), uświadamiający w jakim czasie rozgrywa się dana scena (co jest bardzo konkretnym uporządkowaniem, z drugiej strony wydaje się bardzo elementarne, niczym zaczerpnięte z monotonnych ekranizacji lektur szkolnych). Zaczynamy bowiem na roku 1915 i rzezi Ormian, kończymy na roku 2015. Co ciekawe pierwsza część spektaklu rozciągnięta została na sto lat, druga zaś jest już tylko obrazem naszej współczesności. Taki zabieg doprowadza do pewnego rodzaju nierówności, sprawia, że widz może czuć się niepewnie, nie rozumiejąc związku między nimi. Jednakże obie części łączy motyw rewolucji, potrzeby zmian, ale i młodzieńcza naiwność i potrzeba buntu.

Tym razem Cezary jest niczym dziennikarz przeprowadzający uliczną sondę na temat obrazu teraźniejszości. Nie znajdziemy już tu postaci z tekstu Żeromskiego (choć Dorota Androsz nadal jest Ukrainką, tyle, że współczesną), ale aktualne problemy zwykłych ludzi, sprowadzone do listy skarg i zażaleń. Co zrobić by było nam lepiej? Czy rewolucja jest dziś możliwa? - zdają się pytać twórcy przedstawienia, nie znajdując jednak jednoznacznej odpowiedzi. Natalia Korczakowska wraz z dramaturgiem Wojtkiem Zrałek-Kossakowskim postawili przed sobą (jak i całym zespołem) zadanie trudne: bo czy spektakl w tak dużej mierze odwołujący się do historii, nie obrazujący jej w dostateczny sposób wizualnie w dzisiejszych czasach kogoś zainteresuje? Mimo bardzo ciekawej oprawy scenograficznej, choreograficznej oraz świetlnej, momentami można odnieść wrażenie, że gdańskie "Przedwiośnie" jest zbyt monotonne, brak mu konsekwencji reżyserskiej, równomiernie rozłożonej energii, wyrazistości; za dużo natomiast politycznych wywodów - znanych nam na co dzień, jednak niczego nowego nie wnoszących.

W jednej ze scen pierwszej części spektaklu nadmuchane zostają balony-świnie, umieszczone po chwili przy sufitowej scenografii. W ostatniej sekwencji przedstawienia pojawiają się natomiast odgłosy charakterystycznego chrumkania, niby zabawne, a jednak zastanawiające. Czy to jest właśnie podsumowanie naszej egzystencji? Czy rewolucja jest dziś zbędna i nikomu niepotrzebna, bo wszystkich nas charakteryzują właśnie takie elementy (może krzyczymy niepotrzebnie, może walka i bunt nie mają jednak sensu)? Czy współczesny świat naprawdę zmierza ku katastrofie (co wywnioskować można z końcowych scen spektaklu)? Ten stan, to właśnie przed-wiośnie: moment czekania na podjęcie kolejnych kroków, wprowadzenie zmian, wstrząsu, obudzenia i uświadomienia społeczeństwa. Ciekawe tylko, jak długo będzie trwał, zanim się coś zmieni, zanim naprawdę nadejdzie wiosna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji