Artykuły

Kto tworzył legendę wrocławskiego teatru

Grotowski, Tomaszewski, Grzegorzewski, Skuszanka, Krasowski, Lupa - to nazwiska tworzące legendę teatralnego Wrocławia. Ale nie byłoby jej bez wydarzeń sprzed 70 laty. I ich bohaterów - teatrologa, który miał w sobie ducha walki, wojskowego, który chciał zostać generalnym dowódcą dolnośląskich scen i baletnika, który nie dojadał, żeby inwestować w książki.

Zaczyna się przed półwieczem, kiedy do miasta zaglądają pierwsze trupy teatralne. Nabiera przyspieszenia w XVII w., kiedy spektakle gra większość działających w mieście szkół - kolegium jezuitów dysponuje nawet salą wyposażoną w "maszynę do latania". A eksploduje w wieku XIX, kiedy teatry mieszczą od 2 do 3 tys. widzów.

Breslau bije brawo Kościuszce

Co serwują publiczności? Tematy nie zawsze błahe i politycznie poprawne. W 1826 r. na afiszu pojawia się "Stary wódz" Karla Holteia, opowieść o Tadeuszu Kościuszce. Stary wódz modli się w niej: "Nie dozwól, Boże, zginąć Polsce", a zdarza się, że w finale chór ułanów śpiewa "Marsyliankę" albo "Jeszcze Polska nie zginęła". Sztuka utrzymuje się w repertuarze - z przerwami - przez 54 lata.

Niejaki pan Palewski, mieszkaniec Breslau, tłumaczy przybyłemu z Warszawy Karolowi Kaczkowskiemu: "Nie uwierzysz pan, jak sztuka ta rozbudza uczucia patriotyczne w Niemcach. Publiczność składa się przeważnie z tych ostatnich, oni to sypią oklaski i krzyczą brawo! (...) Kościuszko (...) niejednemu służy za wzór i zachętę do poświęcenia się dla ojczyzny (...) Tak to, panie, Niemcy i z cudzej chluby korzyść wyciągnąć umieją, gdy my własnymi nieszczęściami nawet nie stajemy się mędrsi".

Na początku XX w. miasto liczy 413 tys. mieszkańców, ma do dyspozycji 6 stałych teatrów i ponad 8 tys. miejsc na widowni. Oprócz tego salę koncertową przy Gartenstrasse, mnóstwo teatrzyków ogrodowych i sezonowych oraz varietes. Pejzaż uzupełnia wybudowany w 1906 r. Schauspielhaus przy Theaterstrasse 3 (dzisiejsza Zapolskiej) z 1736 miejscami na widowni. Sceny działają przy dzisiejszych ulicach Legnickiej, Szczytnickiej, Komandorskiej, Nabycińskiej. W Hali Stulecia odbywa się m.in. festiwal Gerharda Hauptmanna. Ostatnią przed wybuchem II wojny inwestycją w sceniczną infrastrukturę jest uruchomienie varietes przy Buttner-Strasse (Rzeźnicza).

O raportach kasowych z epoki bez telewizji i internetu dziś można marzyć - w sezonie 1925/26, kiedy liczba mieszkańców sięga 600 tys. Teatr Miejski odwiedza 220 445 widzów, Lobego - 187 tys., a Thalię 128 tys. Na trzech scenach sprzedaje się 535 tys. biletów.

Halka w morzu gruzów

Opowieść o tużpowojennym teatralnym Wrocławiu to scenariusz filmu przygodowego - z akcją, która rozgrywa się w kalejdoskopowym tempie, pojedynkami, w których stają naprzeciw siebie szlachetni idealiści i sprytni stratedzy, odwieczną konfrontacją sztuki popularnej z wysoką, a tych obu - z pustą kasą i wzgardą mecenasów. To dowód, że pewne mechanizmy są wieczne - karuzela stanowisk w kulturze, notoryczne niedofinansowanie instytucji i brak zrozumienia dla ich potrzeb ze strony urzędników.

Na początku było gruzowisko. Pośród niego - gmach opery. Adam Kabaja, pracownik techniczny krakowskiego Teatru im. Słowackiego, jedyny przedstawiciel ludzi sceny w ekipie prezydenta Bolesława Drobnera, dostaje rozkaz zabezpieczenia budynku. Barykaduje się w środku z niemieckimi pracownikami i odpiera ataki szabrowników. W nagrodę zostaje dyrektorem technicznym teatrów miasta Wrocławia.

Na teatr miasto musi jednak poczekać - koncert 29 czerwca 1945 niewiele ma z nim wspólnego. To akademia z okazji Święta Morza. Więcej satysfakcji dostarcza premiera "Halki" trzy miesiące później - tenorowi Stanisławowi Drabikowi akompaniuje niemiecka w większości orkiestra pod batutą Stefana Syryłły. Przez pięć lat gmach przy Świdnickiej mieści operę i teatr. Wprawdzie dawny Schauspielhaus na Zapolskiej zachował się w niezłym stanie, ale decyzją urzędników zajmują go garaże i warsztaty. Jest jeszcze dawne Varietes Liebicha (dziś w jego miejscu stoi hotel Ibis na Piłsudskiego) - przemianowane na Teatr Powszechny, a później na Popularny.

Brak scen to niejedyny problem - kolejnym jest wakat na stanowisku dyrektora. I brak zespołu. A także groźba pustej widowni - dla 40 proc. wrocławian, którzy dotychczasowe życie spędzili na wsi, wizyta w teatrze będzie czymś nowym.

Poszukiwany, poszukiwana

Z misją znalezienia dyrektora do Krakowa rusza Kabaja, ten, który z narażeniem życia barykadował się w Operze. Uderza do Juliusza Osterwy, zastaje go ciężko chorego. Kabaja biega cały dzień po Krakowie, prosi, błaga znajomych ludzi sceny - nikt nie chce jechać na Ziemie Odzyskane. Udaje się dopiero z Teofilem Trzcińskim, 67-letnim teatrologiem, który obejmuje stanowisko generalnego dyrektora teatrów miasta Wrocławia i Dolnego Śląska.

Ale tu na scenie pojawia się dubeltówka, która w odpowiednim momencie wystrzeli. "Pewnego dnia, w czasie konferencji z dyr. Trzcińskim, wszedł do gabinetu oficer w randze kapitana. Wojskowym tonem zapytał, kto jest kierownikiem teatru" - wspomina Kabaja. - "Oświadczył, że przybywa z ramienia Ministerstwa Kultury i Sztuki i że jako dyrektor ma objąć teatr".

Ten oficer to Jerzy Walden, aktor i reżyser, który szlify zdobywał na scenach frontowych. Swoją wizytą budzi w Trzcińskim ducha walki - jeśli teatrolog jeszcze niedawno wahał się, czy przyjąć wrocławską propozycję, teraz jest do niej przekonany w stu procentach. Walden wycofuje się na wcześniej upatrzone pozycje - zaszywa się w Jeleniej Górze, gdzie zwiera szyki i przegrupowuje wojska. I szykuje się do kolejnego uderzenia.

Bezboleśnie, do szarego człowieka

Tymczasem we Wrocławiu teatr ma scenę w Operze i dyrektorów, ale niewiele więcej. Brak pieniędzy na etaty dla aktorów, nie ma gdzie ich ulokować. Zespół liczy 15 osób - w tym żona Trzcińskiego Jadwiga Zaklicka, Alfred Łodziński, Apolinary Possart i Roman Niewiarowicz, który podczas okupacji rozpracowywał kolaborującego z Niemcami Igo Syma. Gościnnie występują Ludwik Solski, Julia Elsner. Stawkę uzupełniają amatorzy.

Zespół nie ma gdzie nocować i próby do przedstawień odbywają się w Krakowie. Na początek pechowo choruje Łodziński, filar zespołu, obsadzany w głównych rolach.

Wreszcie 6 stycznia 1946 odbywa się premiera "Ślubów panieńskich" z Zaklicką, Niewiarowiczem i Łodzińskim. I znów pech - na płuca zapada Niewiarowicz. Dwa tygodnie gra z gorączką, mdlejąc w antraktach, podtrzymywany zastrzykami. Potem trzeba go wysłać na kurację do Zakopanego.

W kasie pustki. Hotel wyrzuca aktorów na bruk. Trzciński robi co może - wystawia małoobsadowe bulwarowe sztuki, byle cokolwiek się działo. I tłumaczy dziennikarce, że zmęczonym wojną widzom farsy przynoszą wytchnienie: - Trzeba zrozumieć i szarego człowieka, którego sama myśl poważniejsza boli.

Teatr pod dowództwem

Tymczasem w Jeleniej Górze czai się Walden. Obserwuje porażki przeciwnika, wytyka błędy. Trzciński rozumie, że z wojskowym strategiem nie ma szans - 26 marca 1946 składa rezygnację. Ale na koniec odnosi sukces - "Grubymi rybami" z Solskim jako Ciaputkiewiczem i "Zemstą" z Władysławem Brackim (Cześnik) i Bronisławem Skąpskim (Papkin).

"Repertuar nierówny, a wykonanie w skali od finezyjnych szczytów artystycznych do dziwacznych wyskoków amatorszczyzny" - podsumuje jego kadencję Wojciech Dzieduszycki.

O Waldenie dziś powiedzielibyśmy, że ma świetny PR - młody, energiczny, chętnie udziela wywiadów prasie, obiecuje zmiany. A jednak Wrocław pierwszych premier nie kupuje - "Pan Jowialski" i "Damy i huzary" zdaniem recenzentów schlebiają mało wyrafinowanym gustom. Dyrektor odpowiada "Żołnierzem królowej Madagaskaru" z orkiestrą, baletem, kankanem i Łucją Burzyńską w roli Kazia. I podbija publiczność.

Jesienią 1947 r. Wrocław ma ćwierć miliona mieszkańców i Walden rozwija skrzydła - obejmuje Teatr Popularny. Świetnie czuje się w bulwarowych sztuczydłach, gorzej mu idzie z poważniejszym repertuarem.

Ale te porażki nie przeszkadzają mu w sprawowaniu władzy nad wrocławskim teatrem. I pewnie rządziłby przez kolejne sezony, gdyby nie to, że w 1948 Leon Schiller wybiera sobie Szklarską Porębę na wakacje. "Wypoczywając, nie przestawał reformować teatru" - pisze prof. Józef Kelera. Efektem tych zapędów jest artykuł dla miesięcznika "Teatr", w którym grzmi, że przecież "Wrocław winien mieć jeden z najlepszych, najbardziej twórczych, najnowocześniejszych i najwięcej o sztuce polskiej mówiących teatrów". Swoje, na łamach "Gazety Robotniczej", dokładają Stanisław Dygat i Arnold Mostowicz: "Przedstawienia oglądane w Państwowym Teatrze Dolnośląskim dają rewię poszczególnych wysiłków aktorskich, gdzie w bezideowych mrokach sceny aktorzy błądzą bez celu i kierunku, wyjaławiając się i marnując swoje rzetelne, częstokroć, wysiłki twórcze". Efekt? Na początku 1949 r. Walden zostaje odwołany.

Świętoszek w tramwaju

Jego miejsce zajmuje Henryk Szletyński, reżyser i aktor. Plany ma ambitne, a większość z nich - prędzej czy później - udaje się zrealizować. Obiecuje szkołę teatralną, trzy sceny dla teatrów, w tym jedną dla młodych twórców. Wywalcza budżet, kompletuje 75-osobowy zespół, zatrudnia reżyserów. Rozpoczyna odbudowę teatru na Zapolskiej, wydzierżawia Teatr Kameralny, odbudowany przez Towarzystwo Żydowskie w budynku dawnego kina.

W pracy stawia na zespołowość, walkę z gwiazdorstwem i tandetą, analizę tekstu, etykę zawodową, solidność warsztatu.

Powołuje radę artystyczną, na której czele staje Edmund Wierciński, aktor, reżyser, pedagog. I to on staje się największym autorytetem. Choć nie piastuje kierowniczego stanowiska, ale de facto jest szefem artystycznym sceny, także po rezygnacji Szletyńskiego. Odejdzie dopiero wtedy, kiedy teatr obejmie Wilam Horzyca w 1952 r. - silne osobowości nie będą w stanie współpracować.

Tymczasem triumfy święcą "Niemcy" z Haliną Mikołajską i Józefem Karbowskim. Nieco chłodniej publiczność przyjmuje "Nowego świętoszka" Stanisława Dygata i Jana Kotta - Orgon jest tu dyrektorem miejskich tramwajów, jego córka polonistką, a Tartuffe podszywa się pod ultralewicowca i hurraspołecznika.

20 grudnia 1950 rusza scena na Zapolskiej - otwiera ją premiera "Tysiąca walecznych" Jana Rojewskiego, produkcyjniaka o budowlańcach. Potem jest tylko lepiej - "Śluby panieńskie" z Igorem Przegrodzkim jako Albinem i Barbarą Krafftówną jako Klarą reżyseruje Maria Wiercińska. A premiera "Jak wam się podoba" Wiercińskiego wydaje się spełnieniem marzeń o teatrze we Wrocławiu: "W naszych oczach wyrasta teatr wrocławski na najwybitniejszą scenę w Polsce" - czytamy w recenzjach.

Bywa i rewolucyjnie - w "Człowieku z karabinem" Feliks Żukowski jako Lenin przemawia z loży do widzów i publiczności - wielki sukces. Reżyseruje Jakub Rotbaum, kierownik teatru żydowskiego we Wrocławiu - przez najbliższych dziesięć lat będzie odpowiadał za kształt artystyczny Państwowych Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu (przemianowanych na Teatr Polski w 1969 r.).

Upadek baletnika

Urzędnicy w powojennym Wrocławiu są nieczuli na potrzeby ludzi sceny. Krytyk Roman Wołoszyński gromi taką postawę na łamach prasy: "Artysta, pisarz, człowiek teatru jest przez władze miejscowe uważany za uciążliwy dodatek do produkcji. Aktorzy mieszkający kątem w podłych warunkach chętnie uciekają z Wrocławia. (...) Żywy ośrodek umysłowy, ośrodek artystyczny, kulturalny, twórczy jakim był Wrocław - zamienił się w dużą wieś".

Trudno o pracę w godnych warunkach - przez jedenaście lat dotacja dla wrocławskich teatrów ani drgnie, zatrzymując się na poziomie 4,5 mln zł. Kurczy się zespół - z 70 aktorów pozostaje niewiele ponad połowa. Stanowiska kierownicze obarczone są wysokim ryzykiem, nie tylko artystycznym - następca Horzycy, aktor Jan Wiśniewski, po czterech miesiącach pracy umiera na zawał.

Nędzę ludzi sceny odsłania opowieść Henryka Szletyńskiego - jest 1949 rok, prapremiera baletu"Paw i dziewczyna": "Tancerz próbujący Pawia zranił się w nogę, wezwano lekarza i tegoż dnia w słuchawce telefonicznej na moim biurku usłyszałem jego głos. Klasycznie lwowskim akcentem gromił mnie, że pacjent wskutek głodowej pensji jest mocno niedożywiony. Istotnie, w wielu działach gaże były haniebne (...) A ów kolega, którego skaleczenie odsłoniło sytuację baletników, dokształcał się intensywnie, więc skupywał namiętnie książki, umniejszając swoją mizerną pensję".

Równolegle rozwijają się jednak nowe inicjatywy - 18 października 1946 na Rzeźniczej Zenon Kalinowicz otwiera Teatr Lalki i Aktora, z początkiem 1948 r. przemianowany na Teatr Młodego Widza. W przyszłości wyrośnie tu Wrocławski Teatr Współczesny - także dosłownie, kiedy pod pozorami remontu, w ramach starych murów zostanie zbudowana nowa przestrzeń, miejsce pracy dla Hubnera, Jarockiego, Kutza, Witkowskiego. Zyska imię tak zasłużonego dla powojennego wrocławskiego teatru Wiercińskiego.

Jeszcze w 1945 r. zawiązuje się zespół przyszłej Operetki Dolnośląskiej, który występuje w dawnym varietes Liebicha. Ale na oficjalny start musi czekać dziesięć lat - 21 marca 1955 r. zadebiutuje "Zemstą nietoperza". Na własną siedzibę poczeka kolejnych lat dziewięć.

Inne wrocławskie teatralne legendy - Kalambur (zadebiutuje w 1957 r.) czy Teatr Laboratorium (we Wrocławiu rozpocznie działalność w 1965 r.) to także pieśń przyszłości. Podobnie jak Studio Pantomimy, które ruszy w 1956 r. Założy je Henryk Tomaszewski, Paw z przedstawienia Opery. Lata skromnej diety i wydatków na książki przyniosły wyczekiwany efekt.

Korzystałam z książki prof. Józefa Kelery "Wrocław teatralny 1945-80" oraz artykułów Marzenny Jagiełło-Wenzel, Konrada Gajka i Piotra Mitznera zamieszczonych w nr 6 "Notatnika Teatralnego" z 1993 r.

Na zdjęciu: dzisiejszy Teatr Polski przy ul. Zapolskiej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji