Artykuły

Trzy siostry w Brazylii

"Opowiadanie brazylijskie" w reż. Marcina Hycnara w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Spektakl Marcina Hycnara "Opowiadanie brazylijskie" grzeszy efekciarstwem i niedopracowaniem.

Cieszę się, że Teatr Narodowy sięgnął po prozę Jarosława Iwaszkiewicza. Myślę jednak, że lepiej niż na dwa bilety na "Opowiadanie brazylijskie" po 75 zł każdy wydać te same pieniądze na trzy tomy "Dzienników" pisarza. Jest rok 1949, wojna dawno się skończyła, a rodzina Bohdanowiczów ciągle tkwi w Ameryce Południowej. Tak, tych poszlacheckich inteligentów z dawnych Kresów wiatr historii wywiał aż do Brazylii, gdzie Henryk Bohdanowicz buduje linie kolejowe przez setki mil rozgrzanego interioru, Klara uczy angielskiego w kolejnych szkołach, a ich trzy urodzone już na południowej półkuli córki flirtują z przypływaj ącymi tu marynarzami z Gdyni - prostymi chłopakami.

Kluczem do tekstu Iwaszkiewicza w reżyserii Marcina Hycnara miał być Czechow. "Do Polski, do Polski, do Polski" - rzuca jedna z Bohdano-wiczówien, niczym śniąca o Moskwie bohaterka "Trzech sióstr". To tutaj pojawia się podstawowy dylemat: jechać, nie jechać, spróbować odnaleźć się w nowych realiach nad Wisłą - czy mocniej wrosnąć w brazylijską glebę. Rozstrzygnięcie, a raczej jego brak - nie będzie niespodzianką.

Familię Bohdanowiczów poznajemy, gdy wprowadza się do okazalej willi na przedmieściach Rio, nieopodal plaży. Właścicielem domu jest Mr Howard (Jerzy Radziwiłowicz), stateczny Anglik, którego małżonka dopiero co opuściła z kimś znaczniej mniej statecznym.

W przedstawieniu typowo Radziwiłowiczowską flegmę obsadzono w roli flegmy typowo angielskiej.

Ale to postaci kobiece dominują w tym "Opowiadaniu". Za ciasno im w rolach narzuconych przez stary świat salonów przedwojennej Polski, a z drugiej strony przez dziwnie do niego podobną rzeczywistość latynoamerykańskich hacjend, do których ich nawyki pasują może bardziej niż do nowej ludowej ojczyzny, budującej się gdzieś tam, za siedmioma morzami.

Klara Bohdanowiczowa jest trochę jak Raniewska z "Wiśniowego sadu". Kobieta, która wchodząc w wiek średni, musi odnaleźć się w zupełnie nowych realiach, straciwszy dotychczasowe miejsce w świecie. Tęskni za polską jesienią i płacze po rozbitych talerzach przywiezionych na drugi koniec świata z samego Lwowa. "Nie ma Lwowa, nie ma talerzy" - próbuje dowcipnie skwitować jej mąż Henryk (Tomasz Sapryk). Ale nie poprawia to jego sytuacji - kiepski z niego małżonek, co próbuje wykorzystać skwapliwie krążący wokół Bohdanowiczowej holenderski malarz Van der Vliedt (Oskar Hamerski).

Grająca Klarę Aleksandra Justa to najbardziej przekonująca postać tego niezbyt przekonującego przedstawienia, wzięta jakby ze spektakli Agnieszki Glińskiej, do której stylu pomysł na teatr Hycnara w ogóle bywa dość zbliżony.

Warto wspomnieć, że w "Opowiadaniu" jest i czwarta "siostra". To Julia, Indianka z Peru, przygarnięta przez Bohdanowiczowjeszcze przed narodzinami dziewczynki. U Hycnara wciela się w nią Joanna Gryga. By osiągnąć tzw. efekt Pocahontas, hojnie potraktowano ją samoopalaczem. Jeszcze więcej szuwaksu zużyto na Annę Ułas, która wciela się w czarnoskórą służącą angielskiego gospodarza - Nair.

Julię, obok romansu z marynarzem Zbyszkiem, nurtuje szereg niewygodnych pytań. Nie tylko o własną (polsko-indiańską) tożsamość, ale i o dawne zbrodnie kolonizatorów. Dziewczyna pogardza zakonnicami z klasztornej szkoły, do której wcześniej uczęszczała. Męczy swoim buntem kresową "ciocię", która w zależności od kontekstu mówi o niej to "służka", to "córka". Ale kto by się przejmował jakimiś konkwistadorami, gdy flirt trwa w najlepsze, za ojczyzną się cni, a herbata stygnie.

Chwilami trudno uwierzyć, że obsadzone w rolach Bohdanowiczówien Paulina Korthals, Paulina Szostak i Milena Suszyńska nie są amatorkami z castingu, ale absolwentkami Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej. Podobnego dysonansu dostarczyć może też Kamil Mrożek - dziarski marynarz Zbyszek.

Hycnar, na co dzień aktor Narodowego, z prowadzeniem kolegów ze sceny średnio sobie w "Opowiadaniu" radzi. Braki te próbuje pokryć rozmaitymi efektami.

Klimat ciepłego oceanu i gorących pampasów miały oddać sceny pląsów, ekranowe projekcje morskich fal i słonecznych promieni. Wreszcie - zaproszeni na scenę reprezentanci fauny. W prozie Iwaszkiewicza zwierzęta mają ponoć znaczenie symboliczne. U Hycnara pojawiają się przede wszystkim w roli atrakcji.

Fanów czworonogów ucieszy więc wpadający na scenę mały piesek. Mało tego, chwilę później do rozszczekanego Chrisa dołącza żywa papuga. Wszystko zgodnie z opowiadaniem, w którym Bohdanowiczowie podczas swych peregrynacji ciągną ze sobą całą menażerię. U Iwaszkiewicza pojawiają się też dwie oswojone małpy. Przez godzinę wyczekiwałem w napięciu, czy Hycnar wprowadzi na scenę choć jedną. Nie doczekałem się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji