Artykuły

Upiory Słowackiego

"Sen srebrny Salomei" Juliusza Słowackiego w reż. Tomasza Cymermana w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Anna Rogulska w portalu kultura.poznan.pl.

Tomasz Cymerman przekonuje, że wyjaśnienie współczesnych relacji z Ukrainą znajduje się w dramacie romantycznym.

Konflikt rosyjsko-ukraiński całą Europę postawił przed koniecznością zweryfikowania wspólnej polityki z Rosją. Polsce przypadła rola jeszcze trudniejsza - ustalenie swoich powinności wobec Ukrainy. Było bowiem kiedyś tak, że toczyliśmy spory nie na międzynarodowym, lecz narodowym gruncie, a echa niegdysiejszych wojen o ziemię, tytuły i zaszczyty, po dziś dzień przejawiają się we wzajemnej niechęci tych dwóch krajów.

Ukraina romantyczna

Nic dziwnego, że kontekstów dla wyjaśnienia dzisiejszych żalów, artyści zaczęli szukać w dramatach romantycznych, powstających w czasach krwawych potyczek Ukraińców i Polaków. Raz za razem powracają Dziady - czy to w ubiegłorocznej adaptacji Radosława Rychcika, czy obecnej Lecha Raczaka - Tomasz Cymerman postanowił jednak otworzyć dyskusję o relacjach polsko-ukraińskich Snem srebrnym Salomei Juliusza Słowackiego. Wybrał zatem dramat przedziwny, tajemniczy i mistyczny. To tak naprawdę historia miłosna o wielkich zrywach namiętności i zdrad w dwóch trójkątach miłosnych, do których należy Leon (Grzegorz Gołaszewski), syn polskiego Regimentarza (Paweł Binkowski): z jednej strony szamocze się między Salomeą (Karolina Głąb) i Kozakiem Semenką, z drugiej zaś ukraińską Księżniczką (Antonina Choroszy) i ukraińskim rycerzem Sawą (Ildefons Stachowiak). Te perypetie miłosne rozgrywają się na tle wielkiej historii - powstań ukraińskich chłopów oraz walk polskiej szlachty z hajdamakami. Miłość ma tu zatem wymiar nie tylko mistyczny, ale i patriotyczny.

Czy Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość?

Decyzja o wystawieniu Snu srebrnego Salomei może zaskakiwać, bo obrzydzony przez edukację i posługujący się zardzewiałym już romantycznym językiem Juliusz Słowacki dawno trafił do szufladki "Nie dotykać!". Czy Cymerman lepiej rozumie przesiąknięty historią, towiańszczyzną i mistyką dramat, że próbuje nim objaśnić historyczne uwarunkowania relacji polsko-ukraińskich? Wprawdzie sceny chłopskiego powstania przypominają te z Majdanu, zaś swoich bohaterów przebiera reżyser w dresy lub koszulki z polskim orłem (czy to te projektu Roberta Kupisza, inspirowane powstaniem warszawskim?), a w czasie przerwy wyświetla słowniczek trudniejszych pojęć, takich jak "Kozacy" czy "mojry", by postawić swojego Słowackiego jak najbliżej młodego, nieoczytanego w mistycyzmie odbiorcy. Lecz zdarzyło mi się akurat obejrzeć spektakl wśród widowni złożonej przede wszystkim z młodzieży szkolnej i ani te drobne zabiegi, ani wyeksponowanie sprawy ukraińskiej, nie zbliżyły Snu srebrnego Salomei do żadnego widza.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie

Spektakl Cymermana w ogóle się widzem nie interesuje. Na scenie nieustannie panuje zamęt - postaci właściwie z niej nie schodzą, toczy się wiele akcji symultanicznych, złożona scenografia powstaje nie tylko z natłoku patriotycznych symboli, migających świateł, ale też zwyczajnego stosu mebli. Ponadto dochodzi do nawarstwienia zarówno formy, jak i środków wyrazu: nie wiadomo, kto człowiek a kto upiór, czy to widzenie, czy jawa, aktorzy to wchodzą, to wychodzą z ról, to toczy się teatr w teatrze, to znów sen w śnie. Co jednak najbardziej przeszkadza w odbiorze? Monologi. Monologi Słowackiego ciągną się przez całe strony, u Cymermana zaś - zdawałoby się - godziny. By uatrakcyjnić te potoki słów, aktorzy próbują różnych sztuczek: raz wygłaszają je do kamery, czasem próbują nadać im potoczny rytm, zarapować lub też w ogóle odmawiają wejścia w rolę - jak Karolina Głąb, która zdaje się być cały czas obok swoich kwestii. Przy tym jednak nie potrafią podać tekstu, by wybrzmiało w nim to, co w monologu romantycznym najistotniejsze, czyli emocje - do widza trafia jedynie wzniosła, przeintelektualizowana gadanina, która nijak się ma do romantycznej frazy. Rzadko bywa, że ktoś poczuje tekst na tyle, by był zrozumiały - może udaje się to Wernyhorze (Tadeusz Drzewiecki), może Gruszczyńskiemu (Mariusz Zaniewski), ale w większości poezja wieszcza, mimo wsparcia mikrofonów, ginie w czeluściach przepastnej sceny.

Niechże przestaną gadać

W efekcie widownia pełna młodzieży wypełniła się napiętą ciszą na trzy i pół godziny. W przerwie z niedowierzaniem przeglądali w telefonach streszczenia - bo co się jeszcze może wydarzyć przez drugie półtorej? Cymerman nie zawahał się bowiem przetrzymać widza do granic możliwości, do ostatniego słowa wieszcza - choć w finałowej scenie już nawet aktorów nie obchodzi tekst płynący z głośników, swobodnie wychodzą z ról. Ba, reżyser zdecydował się wręcz wpuścić ekipę techniczną i zmienić układ sceny po przerwie, na oczach widzów, by nie zaoszczędzić ani minuty. Zaś z bezemocjonalnego, pustego rozgadania bohaterów rodzi się w końcu obłąkanie, miesza sen z jawą, teatr z teatrem, a my ziewamy i czekamy na koniec, który nikogo już nie interesuje, bo chodzi tylko o to, żeby przestali mówić. Na osłodę podarowano nam postać mojry Anusi (Agnieszka Różańska), która przez cały spektakl robi na drutach biały szalik i nudzi się chyba jeszcze bardziej od nas. Szkoda, że nie dało się tych upiorów Słowackiego nijak wskrzesić - Cymerman raczej nie zachęcił uczniów do lektury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji