Duma i rozrzewnienie
"Mówisz, że muzyko zagłusza słowa / Że nie rozumiesz z tego nic I Ale gdybyś pojęła, urwałoby ci głowę / Dziecino, to jest rock and roli" - śpiewał w roku 1959 zespół The Coasters. I niejedna straciła głowę, chwytając, czym jest rock'n'roll na tylnym siedzeniu, ogłuszona głosem Elvisa Presleya, wdychając słodkawy zapach brylantyny...
"Grease" Jacobsa i Caseya wystawiony przez Wojciecha Kępczyńskiego jest wielkim powrotem do muzycznego szaleństwa, które wybuchło w 1954 roku wśród amerykańskiej młodzieży i błyskawicznie rozniosło się po świecie. Spektakl, przeniesiony z Broadwayu, nie odwołuje się do polskich realiów. Tu chłopcy nie rozbijali się na przedmieściach rozłożystymi cadillacami, w szkole nosiło się nieco mniej pstrokate mundurki, kije bejsbolowe pojawiły się dużo później. Ale napływająca z Zachodu muzyka, tak samo jak tam, nadawała nowy sens życiu, odrywała od codzienności, była sztandarem młodzieńczych buntowników. Pokolenie lat 50., nowo powstała jako grupa społeczna zbiorowość nastolatków, potrzebowało świeżej formy, także muzycznej. Rock'n'roll był odpowiednio wywrotowy. Także nad Wisłą, gdzie dodatkowo stanowił element walki z peerelowską szarzyzną. "Grease" jest więc w stanie wzbudzić sentyment u polskiego widza. Historyjka, na jakiej opiera się przedstawienie, jest wprawdzie mizerna - miłosne perypetie nastolatków, a w tle szkoła - stanowi to jednak pretekst do pokazania młodych żyjących swoim buntem.
Ekipa Kępczyńskiego solidnie i fachowo przygotowała ten pełen rozmachu, pulsujący tańcem i energią musical, który niewielką scenę teatru Roma niemal rozsadza. Aktorów i widownię omiatają różnobarwne światła reflektorów, wyciągnięta z kanału orkiestra usadzona pod sklepieniem teatru oprócz tego, że świetnie gra, staje się także dynamicznym elementem inscenizacji, na scenę wjeżdża różowy cadillac. Zaprojektowane przez Dorotę Kołodyńską kostiumy uwiarygadniają podróż w lata 50. Siła "Grease" to jednak przede wszystkim wykonawcy, których roznosi żywiołowość w tańcu, doskonałe wyczucie rytmu, radość ze śpiewania.
Nie udają młodych - są młodzi. Szaleją w rytm rock'n'rolla, jive'a i cha-chy, śpiewają pełnym, mocnym głosem wielkie przeboje "Grease". "Wierna Ci bez reszty" Beaty Wyrąbkiewicz, grającej Sandy, ma szansę na nowo stać się nad Wisłą przebojem. Bardzo dobry jest Konrad Imiela (Danny). Clou spektaklu jest scena, w której na scenę spływa rock'n'rollowy Anioł (Tomasz Steciuk) w asyście fruwających cherubinków i w fantastycznym bluesowym kazaniu brutalnie jak na anioła przywraca do porządku Frenchy.
Gorzej, gdy cichnie muzyka i trzeba powiedzieć tekst - wtedy artyści zmieniają się w drewniane kołki, ale to podobno aktorom musicalowym się wybacza. Jest jeden wyjątek - Anna Szejner, dziewczyna o znakomitym głosie, przykuwająca uwagę także wtedy, gdy gra ostrą Rizzo.
Zaletą przedstawienia jest fakt, że nie jest ono przesłodzone. Pokazana w nim społeczność wulgarnych, niezbyt błyskotliwych uczniaków początkowo nie budzi sympatii. Z czasem oczywiście okazuje się, że to jedynie zewnętrzna skorupa, szpan pod którym kryje się, jak w każdym pokoleniu, wrażliwość, potrzeba miłości i poczucia wspólnoty.
Bunt przechodzi, niczym różyczka, na młodszych, a zostają po nim tylko śmieszne fotografie w albumie, lepkie od brylantyny i łez...