Artykuły

Daniel Olbrychski: Muszę chyba mieć jakiegoś miłego Anioła Stróża

- I zawsze upieram się, że Tołstoj miał rację - trzeba iść do przodu, nawet kiedy nie jest za wesoło - mówi aktor.

Skończył 70 lat. O przeszłości nie myśli. Nie rozpamiętuje jej. Bo i po co? Największym szczęściem dla Daniela Olbrychskiego jest samo życie. A najważniejszą rolą ta, którą akurat gra. - Siedemdziesiąte urodziny - to ten moment, kiedy robi się podsumowania? - Nie! Człowiek się cieszy, że jeszcze żyje. Ale też widzi, że niestety to już bliżej niż dalej.

- Trudno nam uwierzyć, że w takim momencie człowiek nie dochodzi do żadnych wniosków, konkluzji i życiowych puent. Na przykład tego, czy żałuje pewnych decyzji, jakie podjął.

- Dlaczego miałbym żałować? To już za mną. Trzeba patrzeć w przód. W przyszłość.

- Jaka przyszłość się Panu jawi?

- Samoje sczastje w żyzni, eto żyt', czyli: Największym szczęściem w życiu jest żyć - powiedział wielki Tołstoj. Po prostu. Tak mi się to jawi. Bardzo kocham być i żyć.

- Bez tych męczących refleksji: dzisiaj to ja bym zrobił inaczej?

- Można czasami żałować jedynie słów, którymi się komuś niesłusznie sprawiło przykrość.

- Nie żałował Pan, że zrezygnował z filmu w Hollywood u boku Kirka Douglasa?

- O, to strasznie dawno było. Nawet nie wiem, jak potoczyły się jego losy. Czy on to w końcu wyprodukował?

- Bo Daniel Olbrychski odmówił?

- Powiedziałem: "Nie, bo gram ważną rolę, bohatera polskiej literatury". Nazwisko Sienkiewicz mu coś mówiło, bo znał "Quo vadis". Potem do niego zadzwoniłem i mówię: " Słuchaj, Polska mnie nie chce" i pytam, czy ten film jeszcze aktualny. " Odrzekł: "To ciekawy kraj. Aktor musi być u was kimś ważnym".

- Hollywood jednak do Pana wrócił, bo zagrał Pan z Angeliną Jolie w filmie "Salt". To dlatego, że świetnie mówi Pan po rosyjsku?

- Nie najgorzej też mówię po angielsku. Ale gdyby nie było takiej postaci - Słowianina, mówiącego płynnie po angielsku, ale z wyraźnym słowiańskim akcentem, to pewnie bym tego nie zagrał. Hollywood ma wystarczająco dużo dobrych aktorów do grania Amerykanów, ale czasem zdarza się potrzeba takiego dziwoląga jak Słowianin.

- Jak Pan sobie radzi ze sławą?

- Nie znam takiego przypadku, żeby ktoś powiedział: "Holoubek sobie nie radził, Łomnicki sobie nie radził, Gajos sobie nie radzi". Wspaniale sobie radzili i radzą. Ja wcześnie trafiłem na Wajdę, a jeżeli się grało główne role w jego filmach, to oglądał je cały świat.

- Volker Schlöndorff mówił, że zakochuje się Pan w każdej z filmowych partnerek. To prawda?

- Przesadza. To ładnie brzmi, ale nie jest prawdą. Nie wyprę się romansu z Barbarą Sukową, skoro nasze dziecko ma już prawie 30 lat. Ale, o ile pamiętam, to więcej dzieci z partnerkami filmowymi nie mam.

- Jeśli chodzi o kobiety, to Pana bilans wygląda tak: trzy żony, głośne romanse, w tym z Marylą Rodowicz. Waszą miłością żyła cała Polska!

- Bo popularni byliśmy. Ale dzisiaj, gdy mam 70 lat, nie móc powiedzieć, że nie miałem kilku romansów, brzmiałoby trochę ułomnie.

- Czego się Pan nauczył o kobietach?

- Powiem paniom, że im dłużej żyję, tym mniej wiem o kobietach. To być może jest w tym najbardziej zagadkowe i piękne, że kobieta jest tajemnicą.

- A czego Pan szuka w kobietach?

- Mnie się w ogóle kobiety podobają. Kilka razy byłem głęboko zakochany. Kochałem się już od przedszkola. Bardzo byłem kochliwy. Ale też monogamiczny. Chyba że się zakochiwałem potem w kimś innym. Ale nie co miesiąc! W moim życiu było kilka ważnych kobiet.

- Ma Pan wrogów? Co w ogóle znaczy dla Pana wróg?

- Czy ja wiem? Chyba nie umiałbym nazywać swoich wrogów. Czy ich mam? Gdyby ktoś napadł na mój kraj, to pewnie jeszcze w wieku lat 70 bym się zaciągnął. Ale napadanie jest głupie. Uprawiam sporty walki, ale napadać ot, tak, żeby coś osiągnąć? Gdy kraj napada na kraj albo człowiek na człowieka? Jest mi to obce.

- Dobry aktor, to kto?

- To dobry aktor. To jest proste kryterium, a dalej już liczy się to, kogo lubimy.

- Są aktorzy, których lubią wszyscy.

- Chyba nie. Ktoś wolał Łomnickiego, a ktoś Holoubka. A to byli może najwięksi aktorzy swojego pokolenia.

- Każdy aktor powinien zagrać Hamleta?

- Aktorów może by wystarczyło, ale nie byłoby tylu przedstawień "Hamleta". W pokoleniu kilku aktorów ma okazję zagrać tę bardzo pięknie napisaną rolę. Ale są przecież jeszcze inne. Akurat na Romea się nie załapałem...

- ale na Otella - owszem.

- Na Makbeta i Króla Leara też. Sporo tych szekspirowskich ról. Nie wiem, czy były najważniejsze. Rozumiem jednak, że aktorzy, którzy mogli te role zagrać, uważali to za przywilej.

- Jarosław Iwaszkiewicz zakochał się w Panu, gdy ujrzał Pana nagi tors w "Hamlecie". Pisał do Pana listy miłosne.

- Listów miłosnych nie pisał, ale pisał bardzo życzliwe listy. Chodził do Teatru Narodowego, oglądał przedstawienia Hanuszkiewicza i bardzo miłe mi pisał uwagi. I po "Hamlecie", i po "Beniowskim".

- Odpowiadał Pan?

- Nie. Ale zachowywałem je i mimo licznych przeprowadzek mam kilka jego dedykacji.

- Dla Pana najważniejsza rola, to która?

- Zawsze ta, którą właśnie gram.

- Czytałyśmy bardzo piękne recenzje o filmie Katarzyny Jungowskiej pt. "Piąte: Nie odchodź", w którym zagrał Pan Anioła Stróża.

- To ładny film. Ponieważ nie gram w nim dużej roli, mogę zachować obiektywizm świeżego widza.

- W Pana życiu mistycyzm odgrywa jakąś rolę? Objawia się jakoś? Miał Pan kiedyś poczucie, że jest Aniołem Stróżem?

- Nie, ale odnoszę wrażenie, i przy okazji tego filmu to sformułowałem, że jakiegoś Anioła Stróża fajnego ja muszę mieć. I nie chodzi tylko o to, że ładnie pomagał mi w mojej karierze, obronił przed radykalnymi błędami, ale że w ogóle żyję. Wykonując tyle niebezpiecznych sportów, jeżdżąc setki, miliony kilometrów po niebezpiecznych drogach i że jestem dość zdrowy - wierzę, że jakiś Anioł Stróż się mną opiekuje.

- Piekło według Pana istnieje?

- Pojęcia nie mam. Najprościej odpowiedzieć, że czasami istnieje na ziemi, ale ja upieram się, że Tołstoj miał rację - trzeba żyć, nawet kiedy nie jest za wesoło. Samo istnienie jest wielkim skarbem. Chciałbym, żeby istniało coś pięknego, dlatego bardzo zazdroszczę ludziom głębokiej wiary. Ja takiej wiary w sobie nie mam.

- Kto powinien zagrać Daniela Olbrychskiego w filmie o Pana życiu?

- Nie chciałbym takiego filmu oglądać!

W 2010 r., czyli w wieku 65 lat Olbrychski obronił magisterium? Po co?

- Z przyjemnością przy tej okazji wbiję szpilę rektorowi Akademii Teatralnej panu Andrzejowi Strzeleckiemu. Po roku mojego wykładania na uczelni powiedział, że bardzo by chciał, żebym był na stałe profesorem, ale obowiązują tytuły naukowe. " Zdaj te wszystkie egzaminy teoretyczne, obronisz pracę magisterską i wtedy będę mógł z czystym sumieniem zaproponować ci etat" -powiedział. Skonsultowałem się z żoną, mówiąc: "Cholera. Nie wiadomo, może w moim wieku nie będę już grał dwóch - trzech ról rocznie, żeby utrzymać naszą rodzinę. A taki etat profesorski to jest coś stałego, poważnego". Zwłaszcza że polubiłem uczenie młodzieży. I grzecznie siedem przedmiotów zaliczyłem, napisałem pracę magisterską, obroniłem w stopniu celującym. Tylko propozycja już się nie pojawiła. Zostałem jak durny z tym magistrem.

***

Daniel Olbrychski urodził się 27 lutego 1945 r. w Łowiczu. Jest jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Zagrał w kilkudziesięciu polskich i zagranicznych filmach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji