Artykuły

Lubię szalonych mężczyzn

- Zawsze krytycznie podchodzę do tego, jak zagrałam. Wszystkie swoje role wspominam jak cudowną przygodę - mówi EWA WIŚNIEWSKA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Ewa Wiśniewska. Aktorka. W 1963 roku ukończyła warszawską PWST i rok później zadebiutowała na scenie teatralnej. Zasłynęła na deskach warszawskich teatrów: Ludowego, następnie Kwadratu, Nowego, Ateneum, Syreny. Zadebiutowała w 1956 roku w filmie "Kanał". Występowała w komediach i dramatach, otrzymując w 1987 roku Złotą Kaczkę - nagrodę tygodnika Film i tytuł Gwiazdy Filmowego Sezonu w Łagowie. Grała również w serialach telewizyjnych, m.in.: "Perły i dukaty" (1965), "Doktor Ewa" (1971), "Lalka" (1977). Ostatnio można ją zobaczyć w telewizyjnym serialu "Na dobre i na złe" jako Weiss-Korzycką.

Magdalena Trawińska: - Proszę opisać swoje uczucie, gdy pierwszy raz wystąpiła pani na scenie teatru i usłyszała brawa.

Ewa Wiśniewska: - Było to bardzo dawno temu w "Warszawiance" Wyspiańskiego, grałam Annę. Miałam tremę od początku do końca tej roli. Potrzeba lat, żeby nauczyć się pokrywać tremę tak, aby widz tego nie widział.

- Często gra pani siebie?

- Zawsze, w każdej roli jest cząstka siebie. Każdy ma złożoną psychikę, jest czarny, biały, szary, różowy, w różnych odcieniach.

- Często gra pani role kobiet porywczych, stanowczych i dominujących np.: u Marka Koterskiego. Czy jest pani osobą wybuchową?

- Owszem. Każdy aktor czerpie materiał z pokładów własnej osobowości. Jestem żwawą osobą, ale nie cały czas, ponieważ byłoby to bardzo uciążliwe dla otoczenia. Nie jest to jedyna rola, w której gram silną kobietę, w "Cudzoziemce" i w "Ogniem i mieczem" także wcieliłam się w postacie o zdecydowanych charakterach.

- I właśnie takie kobiece charaktery pani lubi lub podziwia?

- Na pewno podziwiam kobiety pozytywne, silne, wspaniałe, które muszą być kobietą i mężczyzną w jednej osobie.

- A jak to jest z mężczyznami? Gdy czytała pani po raz pierwszy "Ogniem i mieczem", na jaki wybór Heleny pani liczyła: Bohuna czy Skrzetuskiego?

- Pierwszy raz "Ogniem i mieczem" czytał mi wuj, byłam zachwycona. Oczywiście, że chciałam, żeby wybrała Bohuna. Skrzetuski tylko dzięki Michałowi Żebrowskiemu jest człowiekiem z krwi i kości, tak naprawdę był to Jezus Chrystus na koniu; w książce najmniej interesowała mnie ta postać. Nie wiem, może mam jakieś skrzywienie psychiczne, bo dla mnie szaleńcy są bardziej atrakcyjni.

- Pani pierwszej Hoffman zaproponował rolę w "Ogniem i mieczem". Zagrała pani Kniahinię Kurcewiczową.

- Byłam jedną z dwóch pierwszych osób; od razu wiadomo także było, że Podbipiętę zagra Wiktor Zborowski. Był to udział w jedynym, ponadczasowym przedsięwzięciu, chociaż ważkich ról w swoim życiu zagrałam już wiele. Świadomość, że wystąpię w czymś, co przejdzie do historii kinematografii, była bardzo miła. Ta rola to dla mnie nobilitacja.

- Uchodziła pani i nadal uchodzi za piękną kobietę...

- Nigdy nie bazowałam w swoim zawodzie na urodzie, raczej na przydatności.

- A jaką jest pani aktorką?

- Nie oceniam swojego aktorstwa pozytywnie. Zawsze krytycznie podchodzę do tego, jak zagrałam. Wszystkie swoje role wspominam jak cudowną przygodę.

- Czy aktor musi rywalizować?

- Nie pojmuję tego zawodu na zasadzie rywalizacji, najważniejsze jest to, żeby dobrze zagrać.

- Słucha pani rad innych aktorów?

- Nie potrzebuję żadnych rad. Mam swój pokój i tam samodzielnie przygotowuję się do roli. Tekst wkuwam na pamięć jak daty historyczne. Gdy już go umiem, powtarzam chodząc po mieszkaniu, wiercę się, niekiedy jak ogłupiały człowieczek robię ósemki. Tasuję talie kart, bo często ucząc się, stawiam pasjanse.

- Boi się pani schematycznych ról i szufladkowania?

- Teatr nigdy się tym nie zarazi. W filmie może się zdarzyć szufladkowanie, ale zagrałam już zbyt dużo postaci, żeby nagle zaszufladkowali mnie po jakiejś roli.

- W jaki sposób godzi pani teatr i film z obowiązkami domowymi?

- Jeżeli jest jakaś szalona praca do wykonania i jestem zajęta, to wszystko związane z domem schodzi na drugi plan.

- Jest pani doświadczoną kobietą, ma pani za sobą wiele nieudanych prób. Czy istnieje recepta na szczęśliwy związek?

- Protestuję przeciwko słowu "nieudanych". Wszystkie były udane i wszystkie wspominam bardzo pozytywnie. A że mam duszę wiecznego odkrywcy i poszukiwacza, to już jest inna sprawa. Nie ma recepty na udane małżeństwo, być może na niezależności zasadza się powodzenie związku. Przypuszczam, że jest to zrządzenie losu, gwiazd, Fortuny, albo dojrzałości.

- Jestem ciekawa, w jaki sposób zwraca pani uwagę mężczyzn. Każda z nas jest przecież kokietką, ale każda ma swój sposób?

- Moim sposobem zawsze jest demonstrowanie, że osoba, która mi się podoba, nie interesuje mnie w ogóle.

- Jak spędza pani święta?

- Najczęściej w domu, przyjeżdża do mnie córka. Lubię przygotowywania święteczne w domu. Nie znoszę jednak, gdy muszę organizować sobie czas, żeby coś kupić. Czasem ciężko pogodzić teatr z świętami. Gdy już kupię składniki potraw, przygotowuję wszystko choćby po spektaklu.

- Ma pani zmysł do urządzania mieszkań, marzyła pani o studiowaniu architektury wnętrz. Czy na święta dekoruje pani dom?

- Tak. Rozkładam świąteczny komplet ozdób. Kolacja jest z rodziną, u mnie, a w drugi dzień świąt daję się zapraszać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji