Artykuły

Podlasie, moja miłość

"Sońka" Ignacego Karpowicza w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatyczym w Białymstoku. Pisze Kalina Zalewska, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

"Sońka" jest niewielką, ale fascynującą powieścią, w której Ignacy Karpowicz zderzył ze sobą światy funkcjonujące co prawda obok siebie, ale mentalnie oddalone o lata świetlne. Leciwa, niewiele mówiąca staruszka z białoruskiego pogranicza, żyjąca w nader skromnych warunkach, której emocje uwięzione zostały przez dramatyczne wojenne wydarzenia, skonfrontowana została tu z trafiającym przypadkiem do jej wioski, wygadanym reżyserem z Warszawy. Trudno o bohaterów bardziej sobie obcych, o odmiennym bagażu doświadczeń, w rożnych momentach życia, mówiących w dodatku innymi językami. A jednak to spotkanie ma szczególną wagę. Dla Sonii staje się ostatnią spowiedzią, wypowiedzeniem istoty jej życia. Dla Igora - wietrzącego w tej historii materiał na zawodowy sukces - rozrachunkiem ze sobą.

Pisarz bez cienia fałszywego tonu przeprowadza nas przez powieściowe wydarzenia. Tragicznym losom bohaterki mówiącej o nich lakonicznie - przeciwstawia kogoś, kto pod ich wpływem milknie i zapada się w sobie, jak ona. Uczestniczymy w misterium rozgrywanym poza czasem, na granicy życia i śmierci. Jakby reżyser był aniołem, zesłanym po to, żeby ktoś wreszcie Sonii wysłuchał. Znakomity, oszczędny styl Karpowicza wydobywa emocje, jakie niesie historia bohaterki, a szczególna konstrukcja powieści pozwala im wybrzmieć. Opowieść Sonii staje się tu niejako historią Podlasia. Urokliwej krainy o twardych prawach i dramatycznych, niewypowiedzianych losach.

Nic dziwnego, że Agnieszka Korytkowska-Mazur, dyrektorka białostockiego teatru, zapragnęła wystawić "Sońkę" na scenie. Autor, który ten pomysł zawarł w samej powieści, podjął się napisania adaptacji. Siłą rzeczy dała ona prymat faktom i wypowiadanym ze sceny kwestiom, zmieniając nieco klimat prozy wypełnionej pauzami i komentarzami narratora, odprawiającego żałobę po ginących, jeden po drugim, bohaterach. Wprowadziła też na scenę reżyserowane przez Igora, a poświęcone Sonii przedstawienie, funkcjonujące tu silniej niż w powieści. Toteż czasem trudno się zorientować czy oglądamy spektakl Korytkowskiej, czy może jednak Grycowskiego. Wydaje się, że kadysz za zgładzonych Żydów śpiewany w finale, także przez wzbraniającego się w pierwszym odruchu niemieckiego oficera, w dodatku w konwencji musicalowego numeru, to jeden z pomysłów warszawiaka, za wszelką cenę starającego się o efekt.

Tymczasem prawdziwa reżyserka dzielnie walczyła, by zachować unikalny klimat powieści. Świetnie wybrała odtwórczynię głównej roli - Svietlanę Anikiej, która jest kulejącą białoruską babuszką, ze sceny na scenę pozbywającą się strasznego bagażu przeżyć i w końcu objawiającą się jako młoda kobieta. Aktorka z Mińska od pierwszych scen skupia na sobie uwagę. Czasami zdaje się lekko kpić z wygadanego artysty, który bardzo się sobą przejmuje.

Igor Rafała Maćkowiaka, sądząc po sposobie zachowania i manierze mówienia, jest wielkomiejskim hipsterem, powoli pozbywającym się "stołeczności". Zaopatrzony w artystyczne wytrychy reżyser, dopiero po pewnym czasie kapituluje wobec Podlasia, z którego, jak się okazuje, pochodzi. Sońka-szeptucha upija go mlekiem własnej krowy i być może to jego prawdziwy smak przywraca bohaterowi tożsamość. Igor, który zmienił nawet imię i nazwisko, żeby lepiej zaadaptować się w stolicy, odnajduje w sobie dawnego Ignacego. Kto wie, może pochodzi z tej samej wioski, co Sonia i wcale nie pojawił się tu przypadkiem?

Spektakl opowiada o wojennej przeszłości i młodości bohaterki kontrapunktując to trwającą cały czas rozmową Sońki i Igora. Obie rzeczywistości funkcjonują na scenie równolegle. Młodą Sonię gra Katarzyna Siergiej, niemieckiego oficera Grzegorz Falkowski. Przekonująco wypadają trudne do zagrania sceny domowe, z ojcem i braćmi, a także sceny miłosne, ale jeszcze mocniej wybrzmiewa - i słusznie - pytanie staruszki, wspominającej Joachima i dziwiącej się samej sobie, że można kochać tak mocno. Jedno z tych wielkich pytań bez odpowiedzi, które warto ciągle zadawać. Choćby po to, by słuchający Igor mógł zastanowić się, dlaczego nigdy czegoś takiego nie przeżył. Ale można też rzecz jasna zastanawiać się czy zauroczenie bohaterki nie było reakcją na otaczających ją mężczyzn, okazujących jej tępą siłę i brak jakiejkolwiek empatii. Czy wybór Sonii, odpowiadającej na względy Joachima, nie był wynikiem ich ciężkiej ręki i pozwalania sobie na wszystko? Czy, oprócz magii chwili i magnetycznego przyciągania, nie przesądziła o tym desperacja bohaterki?

Kiedy Joachim w swoim języku opowiada Sonii o zagładzie Żydów z Gródka, w której uczestniczył, a ona interpretuje to jako oświadczyny, oglądamy projekcje filmowe. Wojenny romans splata się z historią, która wkracza na scenę z całą dosłownością, obnażając co prawda ślepotę zakochanych, ale przede wszystkim bezwzględność oprawców. W projekcjach jednak dostrzegamy sceny z dziećmi, zgodnie z tym, co planował w powieści Igor, pragnący zagrać na uczuciach widowni.

W białostockim spektaklu odbywa się ciągła gra między autentycznymi czy prawdopodobnymi wydarzeniami a perspektywą artysty, operującego ogranymi, ale chwytliwymi pomysłami, nie stroniącego od kiczu. Choć autentyczność, jak słusznie twierdzi Igor, też bywa kliszą. Trzeba wyznać, że czasami mamy tego ciągle gadającego hipstera szczerze dosyć. Tęsknimy za ciszą, w jakiej powieściowy i sceniczny Igor, a może raczej Ignacy, kilka lat po premierze poświęconego Sonii spektaklu, siedzi na bruku w jej rodzinnej wiosce, pali papierosa i jeszcze raz usiłuje ją zrozumieć.

Aleś Malčanau z białoruskiego Mińska dobrze poradził sobie z rolą Miszy, mężczyzny, który kocha równie silnie jak Sonia, próbuje nawiązać z nią kontakt i zmienić bieg wydarzeń. Tu pojawia się nadzieja. Ale właśnie wtedy, kiedy wydaje się, że bohaterzy zrozumieli swój los i zdołają sobie z nim poradzić - dosięga ich fatum. Wszystko rozstrzyga się w ciągu kilku minut.

W przeciwieństwie do widzów z innych regionów, którzy muszą domyślać się o co chodzi bohaterce, białostocka publiczność, podobnie jak pamiętający język swoich przodków Igor, świetnie rozumie, co mówi sceniczna Sońka. Widać też, że rozpoznaje się w tej historii. Agnieszka Korytkowska-Mazur bardzo ryzykowała wybierając powieść Karpowicza, którą, właśnie dlatego, że jest świetnie napisana, trudno było przenieść na scenę i osiągnąć podobny efekt. Gdyby jednak tego poniechała, straciłaby wyjątkową szansę na porozumienie z własną widownią. Jasne było, że to właśnie w Białymstoku powinna się odbyć prapremiera. Zrozumiał to także autor, poważnie zaangażowany w rozmowy z jednym z warszawskich teatrów, wycofał się i oddał prawa młodej dyrektorce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji