Artykuły

Gabinet grozy

Gdyby się opierać tylko na warszawskim spektaklu, zdanie, że Hanoch Levin to największy dramaturg izraelski XX wieku, byłoby nie do obronienia.

Na spektakl w Teatrze Dramatycznym wchodzi się bocznym wejściem przez scenę. W korytarzu wszyscy widzowie mu­szą przejść przez bramkę z wykrywaczem metalu. Takie same bramki ustawione są w tunelu koło meczetu Al Aksa, którego otwarcie w 1997 roku wywołało krwawe zamieszki w Jerozolimie. Różnica polega na tym, że o ile w Jerozolimie przy bram­kach stoją uzbrojeni po zęby izraelscy żoł­nierze, którzy zza ciemnych okularów lu­strują każdego przechodzącego, o tyle w Teatrze Dramatycznym rolę kontrolują­cych odgrywa dwóch jowialnych panów w białych koszulach, którzy uśmiechając się szeroko, zapraszają do środka, nie zwra­cając uwagi na alarmujące piski z maszyny.

Horror, czyli katar

To samo można powiedzieć o różnicy między sztuką Levina napisaną w 1997 ro­ku w odpowiedzi na kolejny etap wojny na Bliskim Wschodzie a jej polską prapremie­rą w reżyserii Piotra Cieślaka. Levin w kil­ku ostrych migawkach przedstawia horror wojny domowej, w której wczorajsi sąsie­dzi stają się śmiertelnymi wrogami. Mło­dzi izraelscy żołnierze torturują i zabijają swego arabskiego rówieśnika, z którym jeszcze wczoraj mogli zagrać w piłkę. Śle­pa zemsta ojca zabitego chłopca uderza w niewinnych narzeczonych, którzy przeżywali na plaży swoją pierwszą noc. W na­stępnej scenie tłum linczuje arabskiego ro­botnika, którego całą winą było podgląda­nie dziwek w oknach burdelu.

Podobnie jak w "Beczce prochu" Dejana Dukovskiego, sztuce o wojnie na Bałka­nach, w "Morderstwie" mamy do czynie­nia ze zbrodnią pokazywaną jako choroba zakaźna przenoszona z kata na ofiarę. Tym­czasem warszawskie "Morderstwo" to nie epidemia zbrodni, lecz co najwyżej lekki katar. Grozy wojny nie wywołują ani efek­ty pirotechniczne, ani zasieki przecinają­ce scenę, ani dokumentalne filmy puszcza­ne na ekranach telewizorów. Nie wywołu­ją, bo nie ma jej w aktorach. Żołnierze (Mi­chał Gadomski, Marcin Krawczyk, Wal­demar Barwiński), którzy wciągają na sce­nę ciało swojej ofiary, wydają się raczej zakłopotani całą sytuacją niż przerażeni tym, co zrobili. Kiedy w następnej scenie Zyg­munt Malanowski wyciąga pistolet i celu­je w Pana Młodego (Michał Taran), jego żona (Agata Kulesza) przechadza się po scenie jakby nigdy nic i tylko dla porząd­ku wznosi nieśmiałe okrzyki ratunku. W kolejnej scenie tłum linczujący robot­nika kopie dekoracje, a później demoluje kartony, tymczasem grający ofiarę tego ataku Jarosław Gajewski stoi cały i zdro­wy na proscenium i zasuwa swoją kwestię.

Pusta dekoracja

Kiedy aktorzy nie mają w sobie strachu, bólu ani przerażenia, wojna na scenie sta­je się pustą dekoracją. Pistolet w rękach aktora już nie jest śmiercionośną bronią, ale straszakiem, zasieki - kawałkiem siat­ki spreparowanej w pracowniach teatru, a wybuchy bomb - efektem pirotechnicz­nym. To, co w sztuce izraelskiego pisarza było teatrem rozpaczy i protestu, w war­szawskim przedstawieniu zmieniło się w tandetny gabinet strachów. To wrażenie potęguje banalna scenografia Krzysztofa Żwirblisa, zbudowana głównie z kartono­wych pudeł i wyrzuconych na śmietnik sprzętów domowych. Takie śmietniki, sym­bolizujące trudną człowieczą dolę, budo­wano ćwierć wieku temu na festiwalach teatrów studenckich i może czas już wy­rzucić je na śmietnik, podobnie telewizo­ry z projekcjami wideo, które w łopatolo­giczny sposób komentują akcję (kiedy bo­haterowie są na plaży, na ekranach faluje morze, kiedy walczą, widać zamieszki).

Piszę to wszystko z przykrością, bo te­mat, do którego wziął się Teatr Drama­tyczny, jest solą naszego czasu, nie tylko dlatego, że w Izraelu codziennie wybu­chają bomby. Sztuka Levina dotyka woj­ny poprzez ludzką tragedię, nie wskazuje winnych, nie tworzy nowych bohaterów. Pokazuje zwyczajnych ludzi zarażonych przemocą i w tym jest jej siła. Niestety, ten ładunek został rozbrojony, zanim pod­palono lont.

HANOCH LEVIN

Urodził się w Palestynie w 1943 r., zmarł na raka w 1999 r. Wyrósł w oto­czeniu polsko-żydowskim, jego rodzi­ce pochodzili z Łodzi. Nazywano go sumieniem narodu izraelskiego. Był pi­sarzem, który nie przebaczał. Przez 40 lat jego satyry polityczne, dramaty, powieści i poezje otwierały ludziom oczy na świat polityki, moralności, wła­dzy. Poruszał sprawy, o których bali się mówić dziennikarze i politycy. W ko­medii "Ty, ja i następna wojna" (1968) krytykował samozadowolenie Izrael­czyków po wojnie 1967 r. i prorokował wybuch kolejnego konfliktu. Premiera "Królowej wanny" (1970), pamfletu na premier Goldę Meir, wywołała demon­stracje przeciwko teatrowi. Sztukę po kilkunastu dniach zdjęto z afisza, a au­tor zerwał kontakty z mediami i do śmierci nie udzielał wywiadów. Następ­ny utwór - satyryczna rewia "Patriota" (1982) - został zakazany przez cenzu­rę jako godząca w podstawowe warto­ści narodowe. Zakaz został złamany w Tel Awiwie, gdzie ta komedia kry­tykująca okupację Zachodniego Brze­gu odniosła sukces. W sztuce "Morder­stwo" (1997) napisanej w odpowiedzi na starcia izraelsko-arabskie po otwar­ciu tunelu obok meczetu Al Aksa w Je­rozolimie Levin winił za konflikt obie strony. Jego ostatnim utworem było "Requiem", poetycka tragedia o śmier­ci. Współpracował z najlepszymi tea­trami Izraela - Habimą i Teatrem Cameri, który wystąpił w ub. r. z "Re­quiem" w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji