Artykuły

Maria Seweryn: Widz nie jest idiotą

- Teatr obroni się zawsze poprzez swoją prostotę. Bo to przede wszystkim spotkanie tu i teraz. Jestem przekonana, że wszyscy mamy potrzebę bezpośredniego kontaktu z żywym człowiekiem. Nic tego nie zastąpi - mówi artystka.

Z Marią Seweryn rozmawia Urszula Hollanek

Po latach wyszedł z niszy, zrobił się modny, do teatru chodzić wypada. Zauważyła pani tę tendencję?

- Zdecydowanie. Nie mieli racji ci, którzy zapowiadali jego rychłą śmierć. Prędzej uwierzę w koniec kina. Dla wielu odbiorców jego alternatywą coraz częściej staje się internet. Teatr obroni się zawsze poprzez swoją prostotę. Bo to przede wszystkim spotkanie tu i teraz. Jestem przekonana, że wszyscy mamy potrzebę bezpośredniego kontaktu z żywym człowiekiem. Nic tego nie zastąpi.

Na co się teraz chodzi? Co trzeba zobaczyć, żeby błysnąć towarzysko po wyjściu z korpomachiny?

- W Teatrze Polonia przygotowujemy taki spektakl pod tytułem "Happy Now?". To bardzo aktualny wycinek z codziennego życia. Opowiada o współczesnej klasie średniej, ludziach około czterdziestki, borykających się z kryzysami zawodowymi, z problemami w życiu osobistym... Brakuje tekstów, które tak celnie opowiadają o życiu we współczesnym świecie, jak robi to "Happy Now?" .

Według jakiego klucza dobiera się repertuar w Och-Teatrze i Teatrze Polonia?

- Szefową artystyczną obu teatrów jest Krystyna Janda. Każdy tytuł, który pojawia się na scenie, jest przede wszystkim jej decyzją. Ja oczywiście także czytam teksty i podrzucam swoje propozycje, ale ostateczny wybór zawsze należy do niej. Obserwuję ją od 10 lat i myślę, że jest to genialna intuicja opierająca się na wyjątkowej znajomości polskiej publiczności i znajomości człowieka w ogóle. I wbrew pozorom to wyczucie nie odnosi się wyłącznie do wielkomiejskiego widza. Dajemy przecież ponad sto wyjazdowych spektakli rocznie, nie omijając nawet najmniejszych miasteczek.

Repertuar jest wtedy dobierany pod kątem odbiorcy?

- Nie. Nie dzielimy publiczności na lepszą i gorszą. Spektakl "Danuta W." czy "Ucho, gardło, nóż" jeżdżą z nami równie często jak komediowy "Mayday" czy farsa "Weekend z R.". Jedynym kryterium repertuarowym pozostaje znajomość widza, ale bez podziału na duże i małe miasta. Kluczem jest wiedza o tym, na jakie tematy widz chce z nami porozmawiać, co jest dla niego ważne.

Jest w tym pewne zagrożenie polegające na schlebianiu gustom.

- Nie w naszym wypadku, bo nawet jeśli sięgamy po "Mayday" ze świadomością, że jest to tytuł komercyjny, to robimy go najlepiej, najmądrzej jak potrafimy i z pełnym zaangażowaniem oraz z szacunkiem dla widza. Ten spektakl był zresztą dla mnie osobistym wyzwaniem, bo nigdy wcześniej nie grałam w farsie. Okazało się to fantastycznym i nieporównywalnym z żadnym wcześniejszym teatralnym doświadczeniem.

Dla kogo jest wasz teatr?

- Dla wszystkich.

Oferta dla wszystkich to często oferta dla nikogo.

- Chyba że kluczem jest robienie teatru, do którego mamy przekonanie. Wierzę w prostą zasadę: "Jeśli będziemy mówić o sprawach, o których sami chcielibyśmy porozmawiać, to ludzie do nas przyjdą". Nieważne, czy będzie to repertuar bardziej czy mniej wymagający. Na naszych widowniach siedzą i 10-, i 80-latki.

Bałabym się teatru, który miałby dostarczać wyłącznie rozrywki.

- Ale to też jest jego zadanie. W przypadku naszych dwóch teatrów spawa jest jasna: Och-Teatr mieści 450 widzów, dlatego jest to miejsce, gdzie gra się komedie i farsy, a Polonia ma 260 miejsc i tam ryzykujemy trudniejszy repertuar.

Ostatnio w Och-Teatrze otworzyliśmy scenę Cafe-Teatr, która stała się przestrzenią w pewnym sensie eksperymentalną. Tam powstał m.in. spektakl "Alicja i Alicja" poruszający temat miłości dwóch kobiet. Tam też gramy "Stosunki prawne", inny tekst o nieprostej relacji i zagmatwanych uczuciach.

Jaki teatr się pani marzy?

- Może to zaskakujące, ale tęsknię do klasyki, a ostatnio nieczęsto miałam okazję ją grać. Myślę na przykład o tradycyjnych inscenizacjach Szekspira czy Czechowa. Zawsze udaje wam się nawiązać kontakt z publicznością? Zdarza się, że przekaz zwyczajnie nie trafia?

Jeśli jakaś sztuka cieszy się mniejszym zainteresowaniem i schodzi z afisza, zawsze się zastanawiam, gdzie popełniliśmy błąd. Szukam przyczyn niepowodzenia nie w widzu, ale w sobie, bo naprawdę nie czuję się od niego mądrzejsza. Zawsze zakładam, że na widowni są ludzie, którzy przychodzą, bo chcą z nami o czymś rozmawiać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji