Łagodny smak herezji
W wywiadzie przeprowadzonym przez Tomasza Raczka (Polityka nr 4) Jovan Ćirilov, kierownik artystyczny festiwalu teatralnego BITEF w Belgradzie, wspomina o sztuce Jovana Radulovicia (a nie Dulovicia, jak zanotował dziennikarz) pt. "Golubnjača (a nie "Golubnieca"), czyli "Gołębia jama". Sztuka ta wywołała w Jugosławii całą burzę polemik raczej politycznych niż artystycznych, jaka przetoczyła się przez prasę i gabinety, doprowadzając do zdjęcia spektaklu z afisza teatru w Nowym Sadzie. Lakoniczne stwierdzenie Čirilova, że sztuka mówi o nacjonalizmie w Chorwacji - jest właściwie niejako powtórzeniem oficjalnie sformułowanego oskarżenia o szerzenie uczuć nacjonalistycznych. Otóż, to nie do końca tak było. W jakiejś zapadłej wiosce chorwackiej rosną dzieci skażone od początku nienawiścią swych rodziców, żyjących przeszłością, w cieniu owej tytułowej jamy, do której wrzucano żywcem w czasie II wojny światowej nie tylko ofiary hitlerowskiej agresji, ale i bratobójczych walk. Autorytety rodziców, nauczycieli, kapłanów i bohaterów wojennych nie wytrzymują próby najbardziej podstawowych dziecięcych pytań. I tak miejsce święte dla rodziców, dla dzieci staje się miejscem przeklętym, bramą do świata, który mogą odegrać, lecz nie - zrozumieć.
W imię spokoju dzieci właśnie w ów dramat nienawiści autor wpisał intencje przeciwne - intencje budzenia miłości. "Nie ma waszych i naszych. Wszyscy są nasi" - powie jeden z bohaterów.
I o tym był spektakl. Ale w ferworze dyskusji, która wyrwała przedstawienie z teatralnego kontekstu, zapomnieli o tym wszyscy. Poza twórcami Jak absurdalne są więc owe gry, prowadzące do zbytniej polityzacji odbioru sztuki, niech świadczy fakt, że spektakl zdjęty w Nowym Sadzie - grany jest oficjalnie 131 kilometrów dalej, w Belgradzie. Przez tych samych aktorów. Tyle że teroz smakuje jak owoc zakazany.