Artykuły

Festiwal różnorodności. Podsumowanie Festiwalu R@Port

X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Do raportu podczas Festiwalu R@Port wybrano w tym roku spektakle wyjątkowo różnorodne, odmienne formalnie, oparte na innej filozofii teatru, motywowane skrajnie różnymi inspiracjami i nawiązujące inną formę komunikacji z widzami. Dzięki temu powstał wielogłos, który dobrze oddaje różnorodność polskiego teatru. Impreza w tej formule ma jednak sens tylko wtedy, gdy odbywać się będzie co roku.

Nowy dyrektor programowy Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port Jacek Sieradzki, zdecydował się ukazać możliwie szeroką perspektywę polskiego teatru. Pominął ze względów na problemy ze znalezieniem miejsca i ograniczeniami budżetu (z czego się tłumaczy m.in. w katalogu festiwalu) jeden ważny spektakl - "Morfinę" w reżyserii Eweliny Marciniak, zrealizowaną w Teatrze Śląskim w Katowicach (w moim odczuciu najciekawszy ubiegłoroczny spektakl pod względem formalnym). Nieprzekładalne na gdyńskie warunki było również inne monumentalne, ciekawe formalnie przedstawienie - "Detroit. Historia ręki" Teatru Polskiego w Bydgoszczy w reż. Wiktora Rubina. Mając w konkursie jeszcze te spektakle, przegląd kierunków, w jakich podąża polski teatr oparty na polskich sztukach współczesnych, byłby kompletny. Niemniej, konkursowa szóstka, wsparta trzema ciekawymi propozycjami dla dzieci i niezwykłym monodramem muzycznym Barbary Wysockiej - "Chopin bez fortepianu" w reż. Michała Zadary, dała interesujące odbicie teatru współczesnego, jakiego w ostatnich kilku edycjach R@Portu nie można było dostrzec.

Jurorzy w składzie Anna Augustynowicz (reżyserka, dyrektor Teatru Współczesnego w Szczecinie), Zbigniew Majchrowski (profesor Uniwersytetu Gdańskiego) i Mateusz Pakuła (dramatopisarz i dramaturg) nie mieli więc łatwego zadania. Ich wybór padł na spektakl "nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, przedstawienie wybitne, w którym hasła głoszone od lat przez duet Paweł Demirski (autor) - Monika Strzępka (reżyserka), takie jak: swoboda obywatelska, sprzeciw wobec życia pod kontrolą banków (kredyty), obsesje na temat holokaustu i rewolucji tu ulegają pewnej korozji. Spektakl podszyty jest wahaniem, lękiem przed zmianą, obawami przed nieubłaganym postępem i rewolucją, rozumianą jako powrót rzeczywistości wojennej i zburzenie dotychczasowego porządku świata.

To obawy ludzi, którzy porzucili już punkowy bunt, nie mają tyle werwy i ignorancji wobec świata co depczące im po piętach młodsze pokolenie, a jednocześnie umieją wyrazić więcej, znajdując się gdzieś po środku konfliktu "młodych" ze "starymi". Wraca tu wielokrotnie powtarzana w spektaklach Strzępki kwestia żydowska, pojawia się temat niedołęstwa Orcia (świetny Juliusz Chrząstowski), zaś dylematy hrabiego Henryka (część postaci spektaklu zapożyczono z "Nie-Boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego) rozpisano na dwoje aktorów (Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik i Marcina Czarnika). Wspaniale wypada konfrontacja "młodych" ze "starymi", czyli tymi u władzy, z tymi, którzy po nich nadejdą, gdzie tekstem Krasińskiego mówią hrabia Henryk (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i Pankracy (Marcin Czarnik). Zresztą, cały spektakl wierny jest Krasińskiemu ideowo, ale utkano go ze skojarzeń i wariacji na temat działa naszego wieszcza narodowego.

Na Dużej Scenie Teatru Muzycznego aktorzy Starego Teatru czuli się bardzo swobodnie. Nie używali mikroportów, a byli doskonale słyszalni, co nie udawało się niekiedy aktorom innych spektakli na dużo mniejszych scenach. Gdyński pokaz podryfował w stronę gwiazdorskich popisów (praktycznie każdy z kilkunastu aktorów przedstawienia ma tu efektowny monolog, a przynajmniej moment, gdy cała uwaga widzów skierowana jest na niego), jednak utrzymanych w ryzach, nie rozbijających przedstawienia. Anna Radwan-Gancarczyk (Żona) w niezwykle efektowny sposób mówi (lub krzyczy) o potrzebie buntu i wyrażenia siebie, reprezentując wiecznie zapracowane żony i matki, które w końcu chcą mieć czas dla siebie. Klasą sama dla siebie jest Dorota Segda jako Barbara Niechcic z "Nocy i dni", postać wyjęta z kompletnie innego porządku, doskonale kontrapunktująca pozostałych. Pomiędzy nimi Papa Wincenty (Szymon Czacki) jako bogaty żyd za wszelką cenę stara się uciec przed Holokaustem, a Przechrzta (Marta Ojrzyńska), ostatni element korporacyjnego układu pokarmowego - sfrustrowana pracownica biurkowa, obsługująca kserokopiarkę - użala się nad sobą i przechodzi załamanie nerwowe.

Jednak kluczowe są tu ujęte już w tytule słowa "wszystko powiem Bogu!", pojawiające się co jakiś czas w wypowiedziach bohaterów i spuentowane pieśnią "Święty Boże, Święty mocny". To otwarte, wieloznaczne zakończenie doskonale wpisuje się w wahania i wątpienie podszyte nadzieją w najdojrzalszym ze spektakli Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki. Wszystko to na tle litanii dat pogromów, dramatów, wojen i przewrotów społecznych, recytowanych przez bohaterów. Dzięki werdyktowi jurorów R@Portu doszło do bezprecedensowej sytuacji, bo spektakl Starego Teatru otrzymał w tym roku Grand Prix Opolskich Konfrontacji Teatralnych Klasyka Polska i Grand Prix Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port. Trafił więc w skrajnie odmienne konteksty, a pomimo to w obu przypadkach uznano go najlepszym.

Z kolei publiczność w największym stopniu ujęło przedstawienie "Tato" [na zdjęciu] w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Bagatela w Krakowie. Spektakl ten, oparty na sztuce Artura Pałygi "Ojcze nasz" jest próbą opisania relacji z ojcem i nakreślenia jego sylwetki oczami syna, ślepo zapatrzonego w swojego ojca, a zarazem nienawidzącego go za surowość, bezwzględność, wojskowy rygor i terror, jaki wprowadzał w domu. Bogajewska balansuje na granicy groteski i farsy, posługując się kabaretowymi gagami (część aktorów zakłada peruki i odgrywa role kobiece) i opowiada prostą, choć przejmującą historię za pomocą urywków wspomnień głównego bohatera, Franciszka (granego z powodzeniem przez Adama Szarka). Występuje on w podwójnej roli - narratora i uczestnika akcji, grającego na instrumencie (tak jak wszyscy pozostali aktorzy spektaklu, tworzący wspólnie małą orkiestrę). Spektakl swoją siłę osiąga dzięki Ojcu, granemu przez Marcela Wiercichowskiego, podczas gdyńskiego pokazu prezentującego się mniej efektownie niż w Krakowie. Poza Adamem Szarkiem, Wiercichowskim i zabawnym jako Pan z telewizora Przemysławem Brannym, aktorzy nie bardzo radzili sobie na Scenie YMCA (wszyscy solidarnie, słabo grali też na instrumentach, które stanowią istotny kontrapunkt opowieści). Tradycyjne, dobrze zrealizowane przedstawienie przypadło jednak do gustu trójmiejskiej publiczności i otrzymało 52 procent głosów widzów obecnych na przedstawieniu.

Warto zwrócić uwagę na dwa inne spektakle. "Koń, kobieta i kanarek" Teatru Zagłębia z Sosnowca, świetnie wyreżyserowany przez Remigiusza Brzyka, to doskonały na poziomie tekstu a bardzo dobry dzięki zespołowości aktorów i zamysłowi reżysera spektakl. Główna bohaterka, Córka Sztygara (doskonała Edyta Ostojak), zachodzi w ciążę, której nie chce. Pomimo nacisków całej górniczej społeczności, decyduje się na jej usunięcie. Brzyk, za autorem tekstu Tomaszem Śpiewakiem, kreśli całą panoramę śląskiej rodziny, piętnując fasadowy katolicyzm, skrywający domowe piekło, ambicje katolickiej gigantomanii (bohaterowie budują najwyższy na świecie pomnik św. Barbary, opiekunki górników) i polemizuje ze słowami Jana Pawła II, który przerwanie ciąży porównał do wybuchu bomby atomowej. Wydźwięk spektaklu jest jednak nienapastliwy, daleki od stereotypu, problematyzuje kwestię wiary, sytuację wykorzystywanych kobiet i młodych dziewcząt zmuszanych do poświęcenia się macierzyństwu. To propozycja niezwykle precyzyjnie zrealizowana, z dwiema kreacjami (poza Edytą Ostojak zapada w pamięć postać dominującego Sztygara w wykonaniu Zbigniewa Leraczyka). Spektakl ten śmiało mógłby otrzymać Grand Prix R@Portu.

Z kolei prezentowane w ramach cyklu R@Port Familijny przedstawienie "Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie" Wrocławskiego Teatru Lalek - uznane najlepszą polską inscenizacją sztuki współczesnej ubiegłego sezonu - to spektakl kompletny. Autorka sztuki Maria Wojtyszko i reżyser Jakub Krofta znaleźli niezwykle widowiskowy i skuteczny sposób by opowiedzieć o dramacie nastolatka, którego rodzice się rozwodzą. To spektakl pełen humoru, niebanalny, wciągający widza wartką historią, zaskakujący rozwiązaniami scenicznymi i niezwykle trzeźwą oceną sytuacji takiego stanu.

Co dalej z R@Portem? Poziom większości zaproszonych propozycji i frekwencja (z wyjątkiem pierwszego dnia festiwalu - bo "A niech to Gęś kopnie!" Teatru Animacji w Poznaniu i "Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie" Wrocławskiego Teatru Lalek oglądało podczas każdego pokazu mniej niż połowa publiczności) przekonują, że obrano słuszny kierunek. Sprawdziła się formuła czytań przed pokazami teatralnymi. Miały one liczną widownię, a po czytaniach zażarte dyskusje z twórcami i autorami trwały niekiedy dłużej niż same czytania, niepotrzebnie okrojone do 45 minut, co niekiedy uniemożliwiało oddanie całego tekstu. Dobrze przyjęto głosowanie na Nagrodę Publiczności za pomocą biletów, wejściówek lub zaproszeń, o czym przekonuje wysoki procent oddanych głosów. Wysoki poziom miały pokazy R@Portu Familijnego, który w formie prologu do festiwalu jest ciekawym pomysłem. Zabrakło, jednego, może dwóch spektakli więcej w konkursie, by panorama współczesnego teatru opartego na tekstach współczesnych była w pełni reprezentatywna.

Jednak festiwal ma szansę odzyskać należną mu rangę tylko pod jednym warunkiem. Musi odbywać się w rytmie rocznym. Nieśmiało proponowane przez władze miasta rozwiązanie - przygotowywanie R@Portu co dwa lata - wypacza sen organizowania konkursu, bo nie ma możliwości by w sześciu, siedmiu czy nawet ośmiu propozycjach konkursowych zaprezentować najbardziej wartościowe przedstawienia z ostatnich dwóch lat. Jeśli ten chybiony pomysł zostanie podtrzymany, należy zrezygnować z konkursu i zamienić festiwal w przegląd najciekawszych spektakli, opartych na polskich tekstach współczesnych (de facto obecna nazwa staje się nieaktualna, jeśli tak, jak chce dyrektor Sieradzki, do konkursu dopuszczone będą także adaptacje prozy). Organizowanie konkursu ma sens tylko wtedy, gdy obejmuje on wszystkie najbardziej wartościowe propozycje, co oznaczałoby przynajmniej podwojenie tegorocznego budżetu R@Portu (w tym roku wyniósł on prawie 1 mln 100 tys. zł). Ponieważ scenariusz ten jest raczej niemożliwy, rozgrywanie R@Portu co dwa lata oznacza marginalizację imprezy do lokalnego wydarzenia, nieistotnego w skali kraju. A szkoda, bo impreza ta zasługuje na większą uwagę i jest na dobrej drodze, by odzyskać należną jej rangę.

***

Nagrody 10. Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port:

Grand Prix (wartość 50 tys. zł) - "nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki, Narodowy Stary Teatr w Krakowie;

Nagroda Publiczności - "Tato" Artura Pałygi w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, Teatr Bagatela w Krakowie (52 procent głosów widzów oglądających przedstawienie);

8. Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna (wartość 50 tys. zł) - Weronika Murek za sztukę "Feinweinblein";

Alternatywna Nagroda Dramaturgiczna - Beniamin Bukowski za sztukę "Niesamowici Bracia Limbourg";

Konkurs im. Andrzeja Żurowskiego na recenzję dla młodych krytyków:

- Nagroda Prezydenta Gdyni - Tomasz Kowalski z Poznania (współpracownik "Didaskaliów") - wartość 5 tys. zł;

- Nagroda Marszałka Województwa Pomorskiego - Szymon Kazimierczak z Warszawy (redaktor "Teatru") - wartość 5 tys. zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji