Artykuły

Piotr Tomaszuk: Warto było tyle życia temu poświęcić

- Każdy artysta musi mieć prawo do błędu w momencie, kiedy eksperymentuje. Teatr artystyczny musi być postrzegany jako miejsce, w którym ważny jest nie tylko pieniądz - mówi Piotr Tomaszuk, dyrektor Teatru Wierszalin.

Anna Kopeć: W przyszłym roku Teatr Wierszalin obchodzi ważny jubileusz 25-lecia. Pamięta Pan jego początki? Piotr Tomaszuk: Wiąże się to z końcem sezonu w gdańskim Teatrze Miniatura, w którym pracowałem z Tadeuszem Słobodziankiem. Naszą współpracę zakończył słynny konflikt z Solidarnością kiedy wypominano nam m.in. to, że nie robi się takich przedstawień jak "Turlajgroszek". Zgodnie z sugestiami tamtejszych władz wystartowaliśmy w konkursie na dyrektora teatru. Ku swojemu totalnemu zaskoczeniu przegraliśmy. Przez 2,5 roku udało się nam stworzyć tam coś ważnego, wszyscy włożyliśmy tam wielką pracę. Zdobyliśmy wdzięczne nagrody i solidne medale. Kiedy odarci z naszych zaszczytów zastanawialiśmy się co dalej, niemal jednocześnie wymyśliliśmy to samo. Co z tego, że dostaniemy kolejny teatr o czym zapewniało nas ministerstwo kultury, skoro znów będzie to samo. Znów się nie spasujemy z załogą. Nie pozostało nam nic innego jak założenie teatru prywatnego.

A takich na początku lat 90. w Polsce było niewiele.

- Przed nami był Teatr Gardzienice czy Teatr Ósmego Dnia, który miał ogromną tradycję i zapisał się piękną kartą w walce z komuną. To było heroiczne. Nasz teatr był ewenementem, bo mieliśmy duży zespół aktorski. Najpierw do Gdańska pojechała z nami spora ekipa ówczesnych studentów Akademii Teatralnej, gdzie prowadziłem zajęcia. Na szczęście krótko. Była z nami Alina Gielniewska, która zdecydowała się odejść z Białostockiego Teatru Lalek, mój student Zdzisław Reczyński, białostoczanka Iza Dąbrowska, świeżo upieczona absolwentka tutejszej szkoły. To pierwsza obsada "Turlajgroszka", która później wróciła z nami do Białegostoku.

Założyliśmy z Tadeuszem Słobodziankiem fundację, ale nie mieliśmy dla niej nazwy. To nas blokowało chociażby przy składaniu wniosków. Umówiliśmy się w kawiarni z silnym postanowieniem, że rozejdziemy się dopiero kiedy wybierzemy tę jedyną. Na dwóch naszych listach powtarzało się jedno słowo - Wierszalin.

- Na początku dość dziwnie to brzmiało. Pierwszy wyjazd mieliśmy do Szwajcarii i wtedy po raz pierwszy na plakacie zobaczyłem naszą nazwę "Theatre Wierszalin". Zaczęło się. Po tych prawie 25 latach nie wyobrażam sobie, żeby ten teatr nazwał się inaczej.

I ta nazwa ukierunkowała wasze działania.

- Była naturalna. Nasze pierwsze przedstawienie "Turlajgroszek" było opowieścią bardzo stąd. W białoruskim Mińsku widownia szalała z zachwytu. Wreszcie Polacy zrobili im narodową sztukę, dokonali czegoś, czego nie umieli Białorusini od tylu lat. Turlajgroszek jest bohaterem ludowych podań, to odpowiednik białoruskiego Wyrwidęba. To była moja licencja poetycka, by w tym imieniu Turlajgroszek zobaczyć coś delikatnego. A baśń jest o tym, że groch, na którym wyrastają złote strąki, okazuje się pułapką dla niewdzięcznych, niekochających rodziców. Spadając z tych strąków i roztrzaskują się na kawałeczki, proszą własne dziecko, żeby je pozbierało, poskładało. Turlajgroszek odpowiada, że woli zbierać złoty groch, niż rodziców. Po latach naszej działalności spotykam dzieci tych widzów, którzy oglądali to przedstawienie wiele lat temu. Wówczas coś ciepłego rodzi się w moim sercu. Myślę sobie, że to nie był czas zmarnowany, że warto było tyle życia temu poświęcić. Także tak wiele stracić, choćby możliwość bycia na co dzień ze swoją rodziną.

A kiedy Wierszalin zaczął działać formalnie?

- Nasz pierwszy wyjazd był we wrześniu 1991 roku. Należy przyjąć, że to początek Teatru Wierszalin. Jeśli będzie mi dane dotrwać do przyszłego roku, chciałbym by we wrześniu 2016 roku na tej scenie w Supraślu spotkali się wszyscy aktorzy, którzy przewinęli się przez Teatr Wierszalin.

Trochę się ich zbierze. Wychował Pan nie tylko pokolenia widzów, ale toż spore gronoartystów.

- Niemal w każdym teatrze natrafiam na wierszalinowca, na kogoś kogo uczyłem. Nierzadko często jeszcze raz tego samego czego uczyła ich szkoła. Czym innym jest wymóg akademicki, a czym innym praktyka teatralna. A zwłaszcza ta z lalką, przedmiotem czy szerzej plastyką. Ta w naszym teatrze jest bardziej intensywna, niż zwykła plastyka teatralna w jakimś przedstawieniu o nożyczkach ostrych, szalonych czy raczej tępych. Plastyka u nas jest potężnym nośnikiem i nie można być na nią obojętnym. Z nią trzeba nauczyć się grać na scenie i być. "Dialog" z plastyką otaczającą aktora to jest zawsze pewnego rodzaju eksperyment, proces dojrzewając w trakcie prób, proces w którym każdy - to znaczy i reżyser, i aktorzy - mają prawo do błędu.

Chcę to powiedzieć wyraźnie: każdy artysta, nawet taki jak Tomaszuk - a nie uważam się za artystę wielkiego, tylko pracowitego - musi mieć prawo do błędu w momencie, kiedy eksperymentuje. To założeniem sztuki komercyjnej jest bezbłędność i wynikająca stąd gwarancja kreowania rosnących dochodów. Teatr artystyczny musi być postrzegany jako miejsce, w którym ważny jest nie tylko pieniądz.

Czyżby się Pan tłumaczył z przedstawień, które Pan zrobił?

- Wielokrotnie słyszałem od widzów abym zrobił przestawienie jak "Turlajgroszek". Gdybym takie zrobił, to wówczas wszyscy by mówili, że się powtarzam, że to nudne, że już to widzieli. Dla mnie każde przedstawienie jest diametralnie inne niż te już zrobione. Każde jest walką do upadłego o coś co nazywam efektem ostatecznym i artystycznie dojrzałym.

Ma Pan poczucie, że Wierszalin ma duży wkład w rozwój teatru polskiego?

- Naszymi nagrodami moglibyśmy obdzielić paru naszych sąsiadów. Nie mnie sądzić czy to dużo czy mało. Uważam, że nasza wartość polega też na tym, że coś przetrwało próbę czasu, że coś nie jest chwilowe, coś się kojarzy i tym ludziom, którzy przejeżdżali tu wiele lat temu i tym którzy przyjeżdżają dziś. Jest jakiś konstans.

W lipcu chcemy w plenerze wystawić "Ofiarę Wilgefortis". Myślimy też, aby w przyszłym sezonie wrócić do takiego tytułu jak "Medyk Feliks" - spektakl, który zdobył nasz trzeci Fringe First w Edynburgu. "Turalgroszek" był pierwszy, "Merlin" drugi, "Medyk Feliks" trzeci. Te przedstawienia zaistniały w historii nie tylko polskiego teatru.

Te prawie 25 to także ważny okres w Pańskim życiu?

- Byłbym obrzydliwie niewdzięczny gdybym się skarżył. Dane mi było spotkać i wspaniałych aktorów, przyjaciół i ludzi, którzy pomagali mi swoimi pomysłami i energią. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy mogli się spotkać za rok i w naszych opowieściach o 25 latach zabrzmi wszystko, co w minionym ćwierćwieczu było wielkie, dobre i wspaniałe. Przetrwało to przecież nie tylko w mojej pamięci.

***

Piotr Tomaszuk reżyser dramaturg i scenarzysta. Współtwórca i dyrektor Teatru Wierszalin w Supraślu. Jest laureatem wielu ważnych nagród m.in. został odznaczony Srebrnym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis".

Teatr Wierszalin - początkowo grupa teatralna, znana także za granicą. Od 2006 roku działa jako wojewódzka samorządowa instytucja kultury współprowadzona przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zespół gościł na scenach m.in. Tokio, Chicago, Toronto, Londynu, Sydney Wierszalin trzykrotnie otrzymał prestiżową nagrodę Fringe First na międzynarodowym festiwalu teatralnym w Edynburgu. W1994 Wierszalin odebrał dyplom uznania za wybitne zasługi dla kultury polskiej na świecie przyznawany przez Ministra Spraw Zagranicznych. Nazwa teatru nawiązuje do wsi na Białostocczyźnie założonej w latach 30. ubiegłego wieku przez samozwańcze-go białoruskiego chłopa Eliasza Klimowicza. Ów samozwańczy prorok Ilia z grupą religijnych fanatyków próbowali założyć tu nową stolicę świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji