Magia i pułapki sławy
- Losy Beatlesów to historia rywalizacji - mówi Paweł Huelle, autor sztuki "Żółta łódź podwodna", zrealizowanej właśnie przez Teatr Miejski w Gdyni i wystawianej na Darze Pomorza.
Rzeczpospolita: Pana najnowszą sztukę Krzysztof Babicki wystawia w przestrzeni już sprawdzonej przez Teatr Miejski w Gdyni: na pokładzie "Daru Pomorza". Tam grane jest "Idąc rakiem" według Güntera Grassa w pana adaptacji.
Paweł Huelle: Günter Grass nie mógł przyjechać na premierę, ale urządziliśmy dla niego galowe przedstawienie. Bardzo mu się podobało. "Idąc rakiem" wciąż ma świetną frekwencję, ale doszliśmy do wniosku z dyrektorem Babickim, że z "Daru Pomorza" trzeba skorzystać także w innych celach. Niemal jednocześnie obaj wpadliśmy na pomysł spektaklu, który nazywałby się "Żółta łódź podwodna" i był związany z The Beatles.
Co jest głównym motywem sztuki?
- Związek Johna Lennona i Yoko Ono. Są też Paul McCartney i jego żona Linda. Ringo był świetnym perkusistą, George napisał wiele świetnych piosenek, ale centralnymi postaciami byli jednak John i Paul, dlatego na nich się skupiamy. W retrospekcjach dotykamy niemal całej historii The Beatles, a rzecz kończy się zabójstwem Johna, którego zamordował w 1980 roku Mark Chapman. W jego dwóch monologach dotykam kwestii magii i niebezpieczeństwa sławy. Wcześniej rozgrywa się spotkanie dwóch par: Johna i Yoko oraz Paula i Lindy, którzy przyjechali do Nowego Jorku.
Wielu fanów The Beatles żyje w przekonaniu, że liderzy grupy pokłócili się na zawsze. Tymczasem widywali się w Nowym Jorku, a nawet dyskutowali o sprawie reaktywacji.
- Oczywiście. Wszystko, co w mojej sztuce dotyczy The Beatles, jest oparte na faktach. Przeczytałem wiele fachowych angielskich i polskich publikacji, ale potrzebna była jeszcze klamra dramaturgiczna. Wymyśliłem dwie barwne postaci - byłe groupies The Beatles. Kiedyś jako nastoletnie dziewczęta na widok idoli wyrywały sobie włosy i doznawały pierwszych orgazmów jeszcze jako dziewice. Wraz z innymi tak głośno krzyczały, że zagłuszały muzykę. Próbowały też wejść chłopakom do łóżka. Niektórym się to udawało.
A pana bohaterkom?
- Polly i Molly twierdzą, że tak! Tamte czasy jednak dawno minęły i poznajemy je, gdy są pensjonariuszkami domu społecznej pomocy. Jedna na wózku, druga ledwo chodzi. Przeklinając świat, głównie zaś bezwzględny kapitalizm, który uczynił z nich ofiary wolnego rynku, wspominają stare, dobre czasy. Jedna jest fanką Johna i przypomina, jak ją Lennon tknął, druga zaś - fanka Paula - wspomina, że zrobił z nią to samo McCartney. Sprzeczając się, rozpoczynają seans wyobraźni będący podróżą w historię The Beatles. Pojawia się też Brian Epstein, pierwszy menedżer zespołu, który z klubowej grupy zrobił światową gwiazdę.
The Beatles to temat rzeka. Co było dla pana najważniejsze?
- Miłość. Zazdrość. Rywalizacja. Przemijanie. A w tle wielkie pieniądze. Wątek rywalizacji rozwija się na dwóch planach: Polly i Molly, a także Paula i Johna, od pierwszego momentu ich spotkania, kiedy - z myślą o wzmocnieniu The Querrymans - doszło do muzycznego przesłuchania Paula. Lennon był liderem zespołu. Ale już w The Beatles sytuacja się zmieniła. Paul był nie tylko zdolny, ale i pracowity, dlatego zaczął grać pierwsze skrzypce. I mniej używał narkotyków, w przeciwieństwie do Johna. Przytaczam całą listę jego używek zanotowaną podczas policyjnego nalotu. Biorąc pod uwagę, że Lennon brał długo, mój podziw dla niego, że do końca życia trzeźwo mówił i trzeźwo myślał.
A co z wizualną i dźwiękową stroną spektaklu?
- Mamy stylizację - peruki i kostiumy z epoki, jednak nie werystyczną. Kwestię muzyki rozstrzygaliśmy w długich rozmowach. Mamy bardzo muzykalnych aktorów, którzy świetnie śpiewają, ale uznaliśmy, że jesteśmy przywiązani do oryginałów. Wybraliśmy kilkanaście piosenek, które są wplecione w akcję i ją komentują.
Mieszkańcy Trójmiasta zawsze szybko wchodzili w posiadanie beatlesowskich nowości płytowych dzięki marynarzom, którzy pływali również do Liverpoolu.
- A ja byłem tam dwa lata temu przy okazji wieczoru autorskiego i zajrzałem do The Cavern, gdzie Beatlesi zaczynali. Historyczny klub to podziemny bunkier, wręcz śmierdząca dziura, gdzie grali za piwo. Jestem z 1957 roku i bezpośrednio beatlemanii nie przeżyłem. Ale mój brat i jego koledzy namiętnie handlowali i wymieniali się pocztówkami muzycznymi - nielegalnie tłoczonymi. Czekali na każdą wiadomość o Beatlesach i uczyli się dzięki ich piosenkom angielskiego. Nie zestarzały się. Kiedy przed premierą miałem spotkanie z młodzieżą, zapytałem, czy są w stanie zanucić tyle szlagierów Michaela Jacksona co Beatlesów. Zapadła głęboka cisza. Bo The Beatles są najlepsi, choć osobiście najwyżej cenię Jana Sebastiana Bacha i jego partity.
***
Sylwetka
Paweł Huelle, ur. w 1957 r. w Gdańsku, to jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich. Autor m.in. "Weisera Dawidka", "Opowiadań na czas przeprowadzki" "Mercedes-Benz. Z listów do Hrabala". Nominowany do nagrody Nike za "Ostatnią wieczerzę"