Artykuły

Strach i nędza Płatowa

"Płatonow" w reż. Krzysztofa Nazara w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Jacek Wakar w Teatrze.

Bardzo się ucieszyłem z wiadomości, że Krzysztof Nazar wraca do teatru. Nigdy nie miałem wątpliwości, że jest to jeden z reżyserów o wyrazistym stylu, niezwykle osobistym, nie do podrobienia charakterze pisma. Co w tym teatrze najbardziej mnie intrygowało? Chyba to właśnie, że zawsze był niespodzianką. Nigdy nie można się było spodziewać, jakiego kształtu nabierze kolejne przedstawienie. Wiadomo było tylko, że to będzie teatr pełną gębą, teatr, który nie wstydzi się być teatrem. W tych spektaklach nie było niemiłosiernie długich, prowadzonych ściszonym głosem rozmów przy misce zupy. Było

wielkie widowisko, czy to w przytułku w Charenton, gdzie markiz de Sade wystawiał z grupą wariatów rzecz o śmierci Marata, czy na duńskim dworze, gdzie przeżarty wściekłością Hamlet szukał pomsty na mordercach swego ojca. Inscenizacje wrzące emocjami, takie, co nie znoszą obojętności. Teatr doprawdy mocnych wrażeń, obrazów często bliskich kinu.

A przy tym Nazar nigdy się nie bał. Nie ufał stadnym instynktom, zostając wierny "swojej" literaturze. Robił Moliera, Szekspira, Weissa, Geneta, zamiast brać się za różne Sary Kane czy innych Ravenhillów. Częstokroć przerysowując wręcz sceniczną formę, nie unikając drastyczności, nigdy nie bywał prostacko dosłowny. No, może z jednym wyjątkiem - "Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego w krakowskim Starym Teatrze. To przedstawienie dla mnie niezrozumiałe, nie bez racji zniszczone po premierze przez krytyków (zostaje tylko kwestia stylu...), spowodowało kilkuletni rozbrat artysty ze sceną. Przyznam, że tym również zasłużył na mój szacunek. Wziął pełną odpowiedzialność za swą inscenizację i nie udawał, że nic się nie stało.

Bo to jest facet, który robi teatr całym sobą. Zdarzyło mi się parę razy z nim rozmawiać, kilkakrotnie patrzeć z boku, jak mówi publicznie. Całym sobą, wyginając swą przypominającą niewielką kulę postać. Na twarzy widać każdą emocję, drga każdy mięsień, jak u Makbeta Daniela Olbrychskiego z jego telewizyjnej inscenizacji. Papieros od papierosa, szklaneczka koniaku, zastawiony stół. Przeróżni dietetycy i lekarze mieliby sporo do powiedzenia, bo Nazar zdrowo nie żyje. Żyje - przypuszczam, bo ledwo go znam - tak jak reżyseruje, jak prawdziwy pan, pełną gębą, nie dając sobie prawa do pomyłki.

To nie są przedstawienia kompromisu. Krąży legenda, jak do Mirosława Baki, który w Teatrze Wybrzeże grał duńskiego księcia, powiedział, powierzając mu rolę - "nienawidzę Hamleta" i na tej nienawiści, na ukrywanej energii złości Baka zbudował potem Hamleta, jakiego wcześniej nie widziały polskie sceny. Uzurpatora, który sam sobie przyznaje prawo do wyręczania Boga w karaniu grzeszników i przywracaniu na Ziemi zachwianego ładu. Wiadomo jednak, że takie do końca konsekwentne ujęcie bohatera było w podobnym stopniu zasługą aktora i reżysera.

Legendy o Nazarze mówią, że to tyran. Że Baka wycieńczony mdlał na próbach "Hamleta" i "Ryszarda III", że aktorzy z trudem wytrzymują narzucony przez reżysera rygor. Może tak jest, bo widać, że Nazar idzie na całość. To rzadkie, bowiem w Polsce teatr reżyserów, szczególnie tych średniego pokolenia, de facto nie istnieje. Znając styl Nazara i jego upodobanie do wielkich widowisk, wskazując na jego ulubione teksty, podkreślano przed laty, że to reżyser w największym stopniu podejmujący to, co zaczął Konrad Swinarski. Potem Nazar zniknął, więc przestano tak mówić, ale mówiono nie bez racji.

Znaczące, że powraca teraz właśnie "Płatonowem" Antoniego Czechowa i nie robi go w Krakowie, Warszawie, czy nawet Poznaniu. Wybrał Olsztyn i Teatr im. Stefana Jaracza. Jakby nie chciał zamieszania i hałasu, jakby obawiał się jednak zawistników, przypominających w nieskończoność klęskę Nie-Boskiej.... Ale zdecydowało chyba jeszcze co innego. Zwykła potrzeba szczególnego rodzaju skupienia, jakie wymusza za każdym razem Czechow.

Znana sprawa, żeby wystawić całego Płatonowa trzeba sześciu godzin, a tego nikt nie wytrzyma. Konieczne są zdecydowane skróty. To one decydują, co z niezwykle pojemnego, choć nie wolnego od słabości dramatu zostanie na scenie. Najdobitniej pokazał to we wrocławskim Teatrze Polskim Jerzy Jarocki, najpierw realizując spektakl bliski "kanonicznemu" Płatonowowi, a potem jeszcze Akt pominięty, dopełniający poprzednią inscenizację.

Nazar w swej adaptacji pozostaje wierny literze tekstu, po swojemu ustawia jednak w nim akcenty. Jego Platonow to widowisko zamierzenie i konsekwentnie rozchwiane, pulsujące wewnętrznym rytmem. Rozchwiane między opowieścią o potrzebie miłości, postrzeganej prosto, by nie rzec ordynarnie, a traktatem o bezprzykładnej ludzkiej podłości i cynizmie.

Piorunujące połączenie.

Na scenie olsztyńskiego teatru widzimy więc rozwieszone białe płótna, słyszymy posuwistą muzykę Janusza Stokłosy. I cztery kobiety lgnące jak ćmy do światła do mężczyzny, który je skrzywdzi, szukające realizacji własnego wyobrażenia miłości szczęśliwej lub tej bez happy endu. W teatrze trwa więc ta gra miłości i śmierci do końca konsekwentnie ubrana przez reżysera w formę melodramatu. To ma być jak w walcu albo tangu, kiedy się mocno przyciska do siebie kobietę. Proste emocje, oczywiste oczekiwania, jeszcze jedna historia o miłości, bo przecież wszystko i tak na tym się kończy.

A jednak u Nazara tak prosto być nie może. Miłość nie jest wzniosła, to raczej pole walki o potwierdzenie dominacji własnej płci. W tej grze wszystkie chwyty są dozwolone, tym bardziej że tym razem Czechowowski świat wypełniają ludzie mali, w dodatku najczęściej nie ukrywający swej podłości i niskich pobudek. To liczy-krupy, żerujące na krzywdzie innego, baczące, jak do cna go wykorzystać. Zimne twarze, w których brakuje prawdziwych uczuć. Świat, gdzie ostały się tylko resztki dobra, ale wygląda ono jakoś pokracznie, śmiesznie, głupio. Świat, który domaga się wręcz, by się przeciwko niemu zbuntować.

To wyzwanie podejmie Płatonow, ale nigdy nie będzie wierzył, że to przyniesie jakikolwiek skutek. Artur Steranko pokazuje go jako człowieka piekielnie zmęczonego światem, ale może jeszcze bardziej samym sobą. Nie bawią go już te powtarzające się gierki, igraszki, zwodzenie i mamienie kobiet. Jest znudzony powtarzaniem tych samych od lat chyba min, gestów, wyświechtanych grepsów. A przy tym jeszcze Płatonow Steranki nosi w sobie strach i głęboką samoświadomość. On doskonale wie, kim jest, że do niczego nie doszedł i nie dojdzie, że zdechnie gdzieś kiedyś zapomniany. I tylko udaje, że jest mu wszystko jedno, że ta chwila jest coraz bliżej, bo przecież skronie zaczyna pokrywać biel.

Strach i nędza Płatonowa w spektaklu lekkim, chwilami zwodniczo uwodzicielskim, w przedstawieniu, które unosi jego własny taneczny rytm - to iście diabelski pomysł Krzysztofa Nazara. Jego realizację umożliwili olsztyńscy aktorzy. Obok Steranki Agnieszka Grzybowska jako trawiona gorączką miłości, gubiąca własną godność Sonia, Katarzyna Kropidłowska, czyli kierująca się chłopskim rozumem Sasza, inna niż każe tradycja inscenizowania utworu, pełna wdzięku Ewa Pałuska jako Maria Grekow. Prawie wszyscy trafili we właściwy ton, a to konieczne, bo Platonów to przecież spektakl zespołowy. I test dla olsztyńskiego teatru, który nie przywykł chyba do inscenizacji pełnych takiego rozmachu. Test zdany celująco, dobra zapowiedź na przyszłość.

Ale nie ma wątpliwości, że olsztyński Płatonow to teatr reżyserski, a Krzysztof Nazar zrealizował chyba wszystkie swoje założenia. Trudna sztuka - wrócić po latach i udowodnić z punktu wysoką formę.

Teraz Nazar ma w Teatrze Telewizji przygotować nowego Marat - Sade'a Weissa, po latach od swej gdańskiej inscenizacji. I mam nadzieję, że na tym nie poprzestanie, bo jego teatr to jest barwa o niezwykłej intensywności.

Zupełnie inna to intensywność niż ta, którą niesie literacki debiut artysty "Laska pana Ramusa". Powieść o zgodzie na własną śmierć staje się dowodem na doświadczenie wielu smaków życia, chwilami niepohamowaną wręcz orgią zmysłów. To proza, w którą wchodzi się jak w dym, kosztując kolejne słowa, próbując melodii zdań, dziwiąc się kunsztowi ryzykownych zwrotów i połączeń. Przy lekturze przychodziło mi do głowy porównanie z bogactwem świata Tadeusza Konwickiego, a trudno o mocniej brzmiący komplement. Wiem też, że Nazar kończy drugą powieść. I znów się cieszę, bo po "Lasce pana Oramusa" chyba tak samo lubię Nazara-reżysera jak Nazara-prozaika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji