Artykuły

Eurocity, czyli Fredro w pociągu

"Eurocity (Z Przemyśla do Przeszowy)" w reż. Andrzeja Łapickiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

To prawdziwa niespodzianka, niemal znalezisko. "Z Przemyśla do Przeszowy", komedia jedna z ostatnich, kto wie, może i ostatnia Aleksandra Fredry, grana bodaj tylko raz w 1897 r.! Wróciła na scenę za sprawą Andrzeja Łapickiego, który ją właśnie wybrał na pożegnanie z teatrem - tym razem z reżyserią. Łapicki nieco kokieteryjnie rozpowiada, że się już wypalił jako reżyser, że to już nie jego teatr, ale tymczasem żartobliwym, a zarazem refleksyjnym (acz bez "zadęcia") spektaklem dowodzi swej młodości. I choć nie zamierzał nigdy wystawiać Fredry prozą, to złamanie tego słowa może zapisać sobie jako kolejną zasługę - odkrycie Fredry epoki rewolucji przemysłowej, który z lekką nostalgią spogląda na dawne spokojne czasy, ale wie już dobrze, że "wszystko pędzi", jak to powtarza imć Franciszek Gamciewicz, safanduła, gap i hreczkosiej, który wszakże swoje wie (charakterystyczna rola Olgierda Łukaszewicza, wiecznie czegoś szukającego, zagubionego, rozczochranego, ze wschodnim zaśpiewem i skłonnością do zaczepiania "pasażerów" na widowni). A to wie na pewno, że teraz inne czasy, szybkie czasy. Łapickiemu ten Fredro kojarzy się z Altmanem, może to nazbyt odważne porównanie, ale przez ułożenie komedii w rytm taktów "Chattanooga Choo Choo" buduje przedstawienie precyzyjne muzycznie, w którym każdemu taktowi i refrenowi odpowiada kontrtakt i kontrrefren, jak chciał zresztą Fredro. Oto na dworcu w Przemyślu spotykają się niegdysiejsi małżonkowie po rozwodzie (Amalia i Karol Dorscy) oraz ich nowi partnerzy, a także inne pary i trójkąty, których wzajemne relacje na trasie Przemyśl-Przeszowa odwracają się. Bardzo to szybko postępuje, jak to w erze kolei żelaznych i piekielnych wynalazków. Fredro, a za nim Łapicki, pierwszeństwo w przełamywaniu tabu i barier oddaje paniom, a zatem trochę to "feministyczny" Fredro, jakże odmienny od tego z okresu pisanego wierszem. Spektakl poprowadzony z wdziękiem, podczas którego pojawia się (zasugerowany makietą, światłami i dźwiękiem) parowóz, a na koniec wspólny taniec według Glenna Millera, oddający zwariowany rytm nowego czasu, przed którym nie ma już odwrotu. Każdy z aktorów ma tu coś do zagrania, ale najlepiej korzystają z okazji Madame Sztok (Ewa Gołębiowska-Makomaska), jej córka Wilhelmina (Katarzyna Stanisławska) oraz Kropaczek, magister chirurgii (Marcin Jędrzejewski), którzy z pomocą wolapiku polsko-czeskiego oraz nieco poskręcanej francuszczyzny dolewają europejskiego wdzięku do galicyjskiego podróżowania. No cóż, jesteśmy w domu, czyli w Europie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji