Artykuły

Violetta Smolińska: W teatrze zawsze przed sukcesem są schody. Najczęściej strome

Gdy w "Morfinie" wkracza na scenę, ze strachu milkną bohaterowie i widzowie. Prywatnie? Spokój i łagodność. O scenicznych metamorfozach opowiada Violetta Smolińska, aktorka Teatru Śląskiego

No i co pani teraz myśli, patrząc na swoje zdjęcie w roli Matki w ..Morfinie'?

- Że to musi być straszna baba... Ale intrygująca... (śmiech).

A nie przypadkiem ta straszna baba przyniosła pani na 55. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych jedną z najważniejszych w Polsce nagród aktorskich. Nagrodę im. Jacka Woszczerowicza?

- To też. Tym bardziej, że za "Morfinę" zdobyliśmy "zbiorowo", jako aktorzy Teatru Śląskiego, także Grand Prix tego festiwalu, co dało mi chyba jeszcze większą satysfakcję niż moje własne wyróżnienie! Naprawdę. To szczególnie ważne w dzisiejszych czasach, gdy coraz częściej, z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów, kwestionuje się teatr jako pracę zespołową. A przecież spektakl to jest jeden wielki, wspólny wysiłek! W przypadku "Morfiny" był to zresztą wysiłek wręcz gigantyczny. Więc jest się z czego cieszyć. W końcu gramy po to, żeby nas doceniono. Jak nas oklaskuje publiczność i chwalą fachowcy, to się nakręcamy do kolejnego zadania. Na tym polega ten zawód, żeby zagrać najlepiej. Inna rzecz, że na nasze powodzenie składa się wiele okoliczności: od samopoczucia po porozumienie z reżyserem, z mnóstwem innych schodów po drodze.

A propos reżysera. O pracy z Eweliną Marciniak, autorką inscenizacji książki Szczepana Twardocha, krążą legendy. Że strasznie wymagająca, że daje w kość, że są tacy, którzy tego "terroru" nie wytrzymują i oddają rolę...?

- Oj, łatwa w pracy nie jest, to prawda. Ale jak się już człowiek wciągnie w ten jej "reżim", efekt jest zdumiewający. Jestem na scenie od ponad 20 lat i nie przypuszczałam, że jeszcze znajdzie się ktoś, kto tyle ze mnie wyciśnie. Proszę to zrozumieć niemal dosłownie. Czasem miałam wrażenie, że Ewelina wyłuskuje z zakamarków mojej wyobraźni emocje, o których nie miałam pojęcia, że w ogóle je posiadam! Albo, że je tak głęboko schowałam. Albo, że je kiedykolwiek będę potrafiła uzewnętrznić. Praca z Eweliną jest fascynującym doświadczeniem, choć przypomina... bóle porodowe. Namęczyłam się, nacierpiałam, nie jeden raz popłakałam się z bezradności, ale jak już przedstawienie było gotowe, poczułam prawdziwą radość i o wszystkich przejściach natychmiast zapomniałam! Bardzo, bardzo lubimy grać ten spektakl, choć wciąż wkładamy w niego strasznie dużo wysiłku i emocji. To jest reżyserka, która w ogóle pracuje na próbach w sposób, z jakim ja (a wielu kolegów również) nigdy się nie spotkałam. Aktor to dla niej materiał ludzki, który stara się ulepić jak plastelinę.

Podobno zaczęliście od ćwiczeń fizycznych!

- Pracowaliśmy równolegle. Obok wstępnej analizy postaci od razu był dresik i "ruchy, ruchy, ruchy". Bo ciało zapamiętuje reakcje na bodźce tak samo jak umysł, ale częściej je zdradza. Nad wypowiedzianym słowem jakoś jednak panujemy, nad ciałem - niekoniecznie, więc trzeba ten instynkt ciała uwolnić. No i ten spektakl jest kreacją zespołową, więc najpierw musieliśmy się doskonale zgrać w tempie; dosłownie, co do pół kroku! Kolejnym etapem były improwizacje. Na przykład: "Wyobraź sobie, że spotkałaś ducha dziadka i co wtedy zrobisz". Albo partner wymyślał zaskakującą sytuację, a ja musiałam na nią zareagować. Intuicyjnie, natychmiast, ruchem. Wiele razy myślałam: "Jezu, a co to ma wspólnego z moją postacią? Co ma ten duch do Matki?". Otóż wszystko miało swój sens, a w głowie osadzały mi się kryształki emocji, z których nagle ulepiła się cała bohaterka. Matka występuje w tym spektaklu w dwóch wcieleniach - jako postać realna i jako zjawa z narkotycznego snu Konstantego. Po takich ćwiczeniach z wyobraźni nie miałam żadnego kłopotu z przejściem z dosłowności w metafizykę i na odwrót. A gdy na ten szkielet nałożyłyśmy z reżyserką klasyczną analizę psychologiczną, wszystkie elementy roli trafiły na właściwe miejsce. I jeszcze jedno: mimo ostrych (bardzo) reguł gry, jakie Ewelina serwuje aktorom, czasem potrafi się jednak wycofać ze swoich pomysłów, jeśli nie pasują do naszej fizyczności czy rozumienia postaci.

Często grywa pani role kobiet silnych, nawet despotycznych, ale podszytych jakimś tajemniczym niepokojem. Matka z "Morfiny" pasuje do tej kolekcji jak ulał.

- To kobieta okrutna w swoich metodach wychowawczych, nawet - nie bójmy się tego słowa - wredna, ale w gruncie rzeczy kochająca syna. Tylko taki sobie sposób na jego ukształtowanie wymyśliła, że doprowadziła go na skraj buntu, po którym chłopiec, a potem młody mężczyzna, nie miał już odwrotu. Lawirowanie między sprzecznymi uczuciami to jedno z największych wyzwań dla aktorki, dlatego tak się cieszę, że dostałam za tę rolę nagrodę...

Widzowie Teatru Śląskiego tęsknili za panią, przez kilkanaście miesięcy nie było pani w obsadzie żadnej z premier. Za to w tym sezonie zabłysnęła pani dwa razy, bo rola Hagen w "Chłopcu z łabędziem" Ingmara Villqista (w reżyserii autora) to pani kolejna kreacja.

- Dziękuję, ale powiem szczerze, że to rola równie trudna jak Matka, a w dodatku trochę do niej podobna w rysunku psychologicznym. Bardzo się starałam, żeby nie wpaść w jakiś schemat, żeby pokazać ją innymi środkami wyrazu...

Co pani mówi? Z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że to kompletnie różne kobiety. Co panią w Hagen wzruszyło, a co od niej odstręczało?

- Hagen opiekuje się młodszą siostrą, obydwie jednak mają kłopot z odnalezieniem się w rzeczywistości, bo częściej karmią się złudzeniami niż realną oceną zdarzeń. Gram więc kobietę matkującą zagubionej Arni, ale matkującą trochę na oślep, zgodnie z własnym wyobrażeniem tej opieki, a nie z potrzebą chwili. Wzrusza mnie bezradność bohaterki, irytuje natomiast upór, z jakim przeprowadza poszczególne "akcje" wobec siostry. Wymyśliłam, że zagram ją trochę na przekór oczekiwaniom widzów. Tam, gdzie wydaje się, że Hagen okaże czułość, ja gram oschłe babsko; tam, gdzie można się spodziewać wybuchu, moja bohaterka nagle pokornieje. Mam wrażenie, że pomysł się broni, bo wiele osób mówi mi, że gram zaskakująco. I to mnie cieszy.

Tuż po studiach, w szczecińskim Teatrze Polskim, od razu zagrała pani tytułową postać w "Balladynie", Anielę w "Ślubach panieńskich" i w ogóle zawodowo wiodło się pani znakomicie. A jednak porzuciła pani nagle to miejsce i zaangażowała się do Teatru Śląskiego. Bo...

- ... bo zaniepokoiłam się, że zagarnie mnie to wygodne ciepełko na amen, że utknę w jakiejś wygodnej stabilizacji, zatrzymam się w rozwoju i nie dotknę artystycznego ryzyka. Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że byłam wtedy młoda i (chyba) odważna, w tym wieku decyzje podejmuje się nagle i radykalnie. Nigdy jednak nie żałowałam.

Mam wrażenie, że ta pani ucieczka do przodu powiodła się w 100 procentach. Już na scenie teatru w Katowicach, w aktorski życiorys wpisała pani role tak znaczące, ale przede wszystkim tak od siebie odmienne, jak choćby Anita w "Antygonie w Nowym Jorku" czy Pani Rollison w "Dziadach".

- Ja mam chyba charakterologiczną potrzebę wcielania się w kogoś, kim na co dzień nie jestem. To zawsze daje możliwość spenetrowania nowych doznań. Nie chcę, żeby to brzmiało banalnie, ale aktorstwo naprawdę poszerza widzenie świata.

Czy jest jakiś tytuł, który uważa pani za przełomowy w swojej karierze?

- Z pewnością Klara w "Przypadku Klary" Dei Loher. Była szalenie interesującym materiałem do zagrania. I w jakimś sensie przełomem w podejściu do życia, przepustką do prawdziwej dojrzałości. Ja w ogóle miałam dużo aktorskiego szczęścia...

**

Violetta Smolińska urodziła się w Grodkowie, mieszkała w Opolu. Ukończyła studia aktorskie w PWST we Wrocławiu. Jest laureatką wielu nagród, w tym Złotej Maski za role w spektaklach: "Wszystkie dni i wszystkie noce" oraz "Beztlenowce".

Syn aktorki. Jakub Saniternik zadebiutował na scenie T. Śląskiego juz jako dziecko. W roli Mietka, syna St. Wyspiańskiego, w przedstawieniu "Chryje z Polską" Macieja Wojtyszki. Kuba nie poszedł jednak w ślady mamy. Studiuje anglistykę i filologię rosyjską na Uniwersytecie Śląskim. Coś mu jednak z ciągot artystycznych zostało: z pasją zajmuje się uprawianiem muzyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji